Łukasz Lamża w swojej książce „Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze” rozprawia się z mitami, pseudonauką i zabobonami. Dziennikarz zajmujący się nauką pochyla się z uwagą nad szarlatanami po to, by ostatecznie bronić rozumu.
Ludzie kochają opowiadać brednie. I co im zrobisz? Jeszcze bardziej lubią w te brednie wierzyć, bo brednia najczęściej jest prosta (może nawet prostacka) i zapada w pamięć. Bóg z tymi, którzy wierzą w brednie nieszkodliwe lub szkodzące wyłącznie wyznawcy. Robi się znacznie gorzej, gdy wiara w brednie sprowadza nieszczęście na innych.
A ponieważ ludzie opowiadający i wierzący w brednie muszą się odpowiednio podbudować, istnieje jeszcze takie plemię, które brednie opatruje „naukowymi” wyjaśnieniami i komentarzami. Ci do uzasadnienia bredni spędzają całe lata, grzebiąc po bibliotekach i archiwach, podpatrując zjawiska chemiczne i fizyczne albo analizując przyrodę. W ten sposób powstają opasłe księgi i artykuły, w których brednia zyskuje status prawdy, jej autorzy i tłumacze chodzą w glorii chwały. Na bredni, np. w medycynie, można łoić ogromną kasę. Nie ma znaczenia, jak poważnej choroby brednia dotyczy. Jeśli ktoś uwierzy, że choroby nowotworowe można wyleczyć witaminą C, będzie się tak leczyć. Jeśli kto inny się tylko przeziębi, a wierzy w zbawczą moc homeopatii, będzie łykać popularne i raczej drogie oscillococcinum, najpewniej nie wiedząc, że to ekstrakt z serca i wątroby kaczki.
Rozczulająca jest wiara w tzw. kreacjonizm młodoziemski, co znaczy, że ufamy Biblii hebrajskiej w każde zapisane w niej słowo. A skoro tak, łatwo wyliczymy wiek Ziemi na ok. 6 tys. lat i uwierzymy, że pierwszy człowiek Adam żył 630 lat, zaś w wieku lat 130 spłodził syna, co i dzisiaj, przy wielkim postępie medycyny i powszechnej dostępności viagry, wydaje się wyczynem nie do pogardzenia. Ale co z tego, skoro – wedle najbardziej poważnych instytutów badawczych – wierzy w to co trzeci dorosły Amerykanin.
Podobnie jest z biblijnym potopem. Są w internecie strony, a w bibliotekach tomiszcza i grube almanachy, które powiadają, że za czasów Noego potop był, ale zapominają spytać, skąd wzięły się te ilości wody, by na rok przykryć cały świat, i co się z nią stało po potopie. Jak Noe sprowadził na Bliski Wschód zwierzęta z całego świata? Jak wybrał te pary, co do których miał pewność, że ich genetyczna doskonałość pozwoli na odtworzenie gatunku, jak zapewnił im żywność oraz opiekę, jak je czyścił, szczotkował, usuwał odchody, jak wreszcie nauczył niedźwiedzie polarne nie jeść ryb, kolibry pić z poideł, a nietoperze – jeść z ręki, a nie w locie. Gdzie podziały się rośliny i słodkowodne ryby, skoro świat zalała słona woda. „Projekt Arka” nie mógł się powieść, a jednak dla milionów ludzi powiódł się bezapelacyjnie. Ufają, że ptaszek lelek, miast zżerania żywych owadów, jak ma to w zwyczaju, przerzucił się na pokarm suchy. Tak samo, jak ufają w powiększanie biustu w hipnozie, zaprzeczają skuteczności szczepionek (o tym można by napisać tomy), wierzą w płaską ziemię, reptilian, czyli jaszczurów przybierających człowieczą postać, by rządzić ludźmi, albo – przeciwnie – nie wierzą w globalne ocieplenie. Naiwność i brak zdrowego rozsądku jest jednak poza skalą jakichkolwiek miar i wag.
Godny namysłu jest fakt, iż najmniej licznym szczepem ludzkim jest akurat ten, który z biednych płaskoziemców, homeopatów, irydologów i radiestetów ani szydzi, ani próbuje ich przekonać (to często zadanie beznadziejne), a cierpliwie objaśnia całej reszcie, że owszem, człowiek, który nie myśli, może jednak myśleć, a więc szukać argumentów, choćby fałszywych, próbować skleić to, co skleić się nie da, naprawić nienaprawialne. Że ludziom, którzy zamknięci w puściutkim pomieszczeniu bez okien i dziur w podłodze, zostali postawieni przed zadaniem, by przypilnować dwóch stalowych kulek, jedną z nich zniszczą, a drugą zgubią, też należy się szacunek (nie mylić z akceptacją dla ich fałszywych, a w przypadku antyszczepionkowców morderczych wręcz przekonań. Bo najłatwiej powiedzieć: „co mnie obchodzi jakiś bezmózgi idiota”.
Przedstawicielem tego nielicznego plemienia (z pewnością mniej licznego niż wyznawcy homeopatii i kreacjonizmu) jest bez wątpienia Łukasz Lamża, dziennikarz parający się nauką i pisujący do „Tygodnika Powszechnego”. Właśnie wydał książkę „Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze”. Lamża pochyla się nad nimi ze skrupulatną uwagą, cytuje ich absurdalne pomysły, podaje linki do stron w sieci. Pojawił się autor, który broniąc rozumu, nie odsądza bezrozumnych od czci i wiary, ale też ani myśli im pobłażać. To wielka sztuka – odpuścić sobie całkiem zasłużone wyśmianie bezmózgich (choć z mózgiem), a szarlatanów i kuglarzy nazwać po imieniu, lecz bez agresji. Książka do namysłu, pośmiania się, refleksji nad ułomnością gatunku ludzkiego. Ale z przesłaniem, by mimo wszystko lubić ludzi, bo nie ma w tym nic złego.
Łukasz Lamża, „Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze”, Wydawnictwo Czarne.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.