Wieża Eiffla drży z trwogi, bo Paryż ma nową atrakcję, muzeum Serge’a Gainsbourga, autora wielkich szlagierów i głośnych skandali XX wieku.
Maison Gainsbourg to pomysł Charlotte, córki Serge’a Gainsbourga i Jane Birkin, aktorki, piosenkarki, dziecka dwóch legend i pół, bo tata zawsze wyrabiał 150 procent normy. O tym, że w mieszkaniu przy rue de Verneuil powstanie muzeum, Charlotte zdecydowała zaraz po śmierci Serge’a. Wiedziała, czego chce, ale jak to zrobić, myślała ponad 30 lat. Walczyła z demonami przeszłości, z plotkami i insynuacjami, ze strachem przed obnażaniem przed obcymi; pojęcie życie prywatne rozumie inaczej niż rodzice. Bez czekania na okrągłą rocznicę 20 września tego roku Maison Gainsbourg otworzyło się dla wszystkich, którzy chcą wejść w butach w intymność i dorobek Serge’a, linia demarkacyjna między tymi strefami wyznaczona w 1969 roku zostaje zniesiona.
Najbardziej podniecającą częścią ciała człowieka są jego struny głosowe, twierdzi Serge, kompozytor, tekściarz, malarz, aktor, reżyser filmowy i telewizyjny, hurtownia pomysłów, zawsze chętny do współpracy. Nie lubi mocnych głosów, za bardzo rajcują się własnym brzmieniem, woli gwiazdy, które wątpią w swoje warunki wokalne, z reguły słusznie. Najchętniej komponuje dla tych, w których się podkochuje, w zamian lubi czuć się odrobinę pożądany. To rodzaj gry, której reguły respektują wszyscy zdolni wybitnie i przyzwoicie: Juliette Gréco, Françoise Hardy, France Gall, Petula Clark, Vanessa Paradis… Problemy stwarza jedyna w tym zestawie bogini: Brigitte Bardot. Oddaje się Serge’owi cała, sugeruje, że na zawsze, ale po 82 dniach wraca do męża, Guntera Sachsa z dynastii von Opel – gruba kasa, playboy. Sachs ożenił się z BB, żeby wygrać zakład, czyli trochę też świnia. Bardot pośpiewuje w wielu filmach niegodnych zapamiętania, do słuchania nadaje się wyłącznie w duetach z dominującym Serge’em. „Bonnie i Clyde” z 1968 roku krytycy uważają za ważne, odurzające cztery minuty w historii popu, mimo że najseksowniejsza kobieta świata brzmi jak ekspedientka z monopolowego na godzinę przed końcem zmiany, a może właśnie o to chodzi. „Je t’aime… moi non plus” też jest dla i o BB, ale nagranie trafia na półkę, bo mąż się dowiedział i zaczął grozić bolesnym w skutkach rozwodem. BB wspięła się na szczyt możliwości, ale widok jej nie zachwyca, cierpi na chroniczny brak ambicji, show-biznes ją mierzi. Serge też cierpi, czuje się brzydki, nienawidzi siebie w całości oraz w kawałkach, zwłaszcza nosa, uszu i oczu, przeskalowanych, nigdy nie nauczy się szanować swojej cielesności. Skoro nie zasługuje na kobietę tego kalibru, co BB, już nigdy się nie zakocha. Dramatyzuje i w tym też jest doskonały, dlatego kupują go i radio, i kino, i telewizja, dzień po dniu budują legendę o tysiącu twarzach Serge’a, w tym raptem paru szpetnych.
Dłużej zwlekać nie ma sensu, do wnętrz przy rue de Verneuil trzeba na stałe wpuścić Jane Birkin. Serge kupił ten dom dla niej, dla nich, przedtem pomieszkiwał w pracowni. Pierwszy kontakt to porażka, na planie filmu „Slogan” Serge, lat 40, kpi ze scenariusza oraz pomysłu, by jego partnerką była jakaś cizia z Londynu, cały jej dorobek to dwie minuty w „Powiększeniu” Antonioniego, do tego w sposób haniebny kaleczy francuski. „Cizia”, bo to lata 60., papierosy są symbolem wyzwolenia, a seksistowskie teksty świadczą o szczerości oraz rozgryzieniu świata, otworzyć konto osobiste w banku bez pisemnej zgody męża lub ojca Francuzki mogą dopiero od 1965 roku. Jane lat 22 nie rozumie, o co temu staremu capowi chodzi, sama się do filmu nie pchała, gotowa jest na każdy scenariusz, zwłaszcza ten zakładający rychły koniec kariery, podobnie jak BB nie ma ambicji, umie znaleźć się w odpowiednim miejscu o właściwej porze, chyba wystarczy. „Slogan” jest o świecie reklamy i miłości, między Serge’em a Jane ma być chemia, reżyser zaprasza ich więc na pojednawczą kolację w Maximie, ale sam tam nie dociera. Odkrywają siebie z prędkością światła, podniecają się wadami, Serge depcze Jane w tańcu po palcach i to jest urocze, Jane fastryguje francuski angielskim i to jest poezja. Noc spędzają w Hiltonie, gdzie on jest stałym klientem. Tylko że tym razem nie chodzi o szybki numerek, to początek epickiej love story, niezwykle fotogenicznej, z udziałem ludzi już przez życie przećwiczonych.
Więcej inspiracji znajdziecie w październikowym wydaniu magazynu „Vogue Polska. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
tekst
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.