Jest dla niego życie po Bondzie. Być może nawet lepsze niż dotąd. „Dopiero teraz znów czuję się jak normalny wolny człowiek” – powiedział, żegnając się z rolą 007. Film „Na noże” z 2019 roku, w którym zagrał detektywa Benoit Blanca, okazał się wielkim komercyjnym sukcesem.
Jedno wiemy o nim na pewno: Daniel Craig był zmęczony. Od kilku lat otwarcie opowiada o dewastujących kosztach, jakie poniósł, grając Jamesa Bonda. Pięć filmów i 15 lat udziału we franczyzie kompletnie go zmonopolizowało jako aktora, wpędziło w lata i zniszczyło fizycznie. Trzy złamania, od ramienia przez kolano po kostkę, dwie operacje i miesiące rehabilitacji dały mu na tyle w kość, że nie wyobraża już sobie udziału w filmie akcji. „Ciało mam tylko jedno” – mówi z goryczą. Ale jak mawia Leszek Miller, „blizny czynią mężczyznę”. I coś w tym jest. Daniel Craig ma 54 lata i jest dziś bardziej męski niż kiedykolwiek wcześniej. Do twarzy mu z tym fizycznym zmęczeniem.
Z krwi i kości
Od dzieciństwa był wielkim fanem Bonda. „Jako kilkuletni chłopiec co tydzień zasiadałem w sobotni poranek przed telewizorem, żeby obejrzeć film z Busterem Keatonem. Potem odkryłem Bonda. To było objawienie. Chciałem być taki jak on, chyba dlatego potem na planie nie wszystko oddałem kaskaderom i dublerom” – wspominał w rozmowie z „New Yorkerem”.
Ale karierę zaczynał jako aktor teatralny, później było brytyjskie kino niezależne. Deklarował, że to go satysfakcjonuje: ambitne role w ambitnych produkcjach. Kiedy w końcu zwrócił się w stronę Hollywood, występował głównie w drugim planie, grał przeważnie czarne charaktery. Zimne spojrzenie błękitnych oczu, grube rysy i blond włosy czyniły z niego idealnego kandydata na wroga. Dlatego wszyscy, nawet on sam, byli w szoku, kiedy w 2005 roku wybrano go na nowego Jamesa Bonda. „Myślałem, że zaproszono mnie na casting, żeby wypełnić grafik” – mówił później. „Byłem pewny, że twórcy serii mają już z góry upatrzonego kandydata i w żadnym razie nie jestem nim ja. Ale liczyłem na to, że jak się popiszę, to będę miał szansę na zagranie antagonisty Bonda”.
Jego poprzednik w roli agenta 007, Pierce Brosnan, był niemal idealnym kandydatem. Przystojny, wysportowany, z typowo brytyjskim wyrafinowaniem. Zupełnie jakby urodził się w perfekcyjnie skrojonym garniturze. Ale Craig od początku nie pasował do tej postaci w sposób oczywisty. Nie był ani na tyle przystojny, ani elegancki, miał zbyt jasne włosy, zbyt surowy wygląd i za małe doświadczenie zawodowe. A mimo to zrewolucjonizował postać Bonda, pogłębił ją, pokazał jego moralne dylematy i wrażliwą naturę. Jego Bond to pierwszy Bond, który naprawdę cierpi – zarówno fizycznie, jak psychicznie. Kocha, tęskni, wzrusza się i nie podnosi się tak łatwo po każdym ciosie. To Bond z krwi i kości. Pierwszy Bond, który płakał.
Od Bonda do Makbeta
Ale jeszcze zanim rozpoczęły się zdjęcia do „Nie czas umierać”, ostatniej części franczyzy z udziałem Daniela Craiga, wszyscy zdecydowaliśmy, że nie chcemy już widzieć go w roli Jamesa Bonda. Największym sceptykiem był zresztą sam Craig. Po premierze „Spectre” powiedział, że prędzej podetnie sobie żyły, niż zagra w kolejnym filmie o agencie 007. Ta twarda deklaracja uruchomiła lawinę spekulacji. Kto go zastąpi? Padały takie nazwiska, jak Gillian Anderson, Idris Elba, Priyanka Chopra, Tom Hiddleston, a ostatnio gwiazda serialu „Bridgertonowie” Regé-Jean Page. Każdy, byle nie Daniel Craig, bo nie ma nic mniej seksownego niż Bond w wykonaniu aktora, który nie chce go grać i otwarcie użala się nad swoim ciężkim losem.
Ale twórcy serii uparli się. Przekonali Craiga, żeby był agentem 007 jeszcze jeden, ostatni raz i pożegnał się z bohaterem jak należy. Później okazało się, że było to niezręczne, przeciągające się pożegnanie. Craig odrzucił pierwszą wersję scenariusza i zatrudnił Phoebe Waller-Bridge do przepisania go na nowo. Reżyser filmu, Danny Boyle, zrezygnował z pracy ze względu na „różnice twórcze” między nim i Craigiem, zastąpił go Cary Fukunaga, który szybko zniechęcił do siebie ekipę filmową, bo grał nocami na PlayStation i spóźniał się notorycznie na plan. Craig złamał na planie nogę, a źle zabezpieczona eksplozja poważnie raniła jednego z członków ekipy. A potem wybuchła pandemia i premierę filmu przekładano trzykrotnie. Tym razem wszyscy, nawet twórcy serii, byli już zmęczeni i rozumieli, że to koniec. Tym bardziej że (spoiler) Bond Craiga… umiera.
Premiera „Nie czas umierać” zbiegła się w czasie z nową falą emancypacji kobiet w Hollywood. Ruchy takie jak #MeToo czy Time’s Up uruchomiły dyskusję na temat stereotypów płciowych w kinie. Zwrot był na tyle silny, że przez chwilę wydawało się, że nowym agentem 007 będzie kobieta. Głos zabrała wtedy Rachel Weisz, żona Daniela Craiga, która nieoczekiwanie dla wszystkich skrytykowała pomysł na Lady Bond. „Ian Fleming poświęcił strasznie dużo czasu na napisanie tej konkretnej postaci, która jest w szczególny sposób męska i ma swoiste podejście do kobiet” – powiedziała. „Uważam, że my, kobiety, powinnyśmy tworzyć własne historie, zamiast wchodzić w skórę męskich protagonistów. Kobiety są naprawdę wystarczająco fascynujące, żeby zasłużyć na własne historie”.
Ale spekulacje na temat następcy Craiga nie ustały. Kto ma tę szorstką wrażliwość, seksapil i ciało? Kto może wejść w buty (i słynne kąpielówki La Perla) po Craigu, a jednocześnie wnieść coś nowego do tej roli? Craig z kolei zaznaczył jasno, że ma gdzieś, kto będzie jego następcą – mężczyzna, kobieta czy tchórzofretka. Kiedy tylko udało mu się zrzucić garnitur Bonda, zaczął przygotowywać się do roli Makbeta na Broadwayu. Ale obiecał jednocześnie, że na premierze nowego filmu z serii o 007 z wypiekami na twarzy zajmie miejsce w pierwszym rzędzie. Bo wciąż kocha Bonda.
Jak Dolly Parton
Dla fanów i fanek Craiga najbardziej seksowną sceną z jego udziałem była z pewnością ta z „Casino Royal”, w której jako Bond wychodzi z morza w obcisłych kąpielówkach La Perla. I trudno z tym dyskutować. Ale Daniel Craig potrafi być równie podniecający, kiedy… wypowiada się o pieniądzach i odpowiedzialności finansowej. Jego podejście do majątku jest tak nowoczesne i społecznie świadome, że można chociaż na chwilę zapomnieć o kąpielówkach agenta i rozpłynąć się nad umysłem aktora. „Jest takie stare brytyjskie powiedzenie, że człowiek, który umiera bogaty, umiera przegrany” – mówił w rozmowie z brytyjskim dziennikiem „Guardian”. „Jest mnóstwo fantastycznych sposobów na wydanie majątku z korzyścią dla ogółu. Na pewno nie zamierzam przekazać go moim dzieciom. Uważam, że to byłoby dla nich większym obciążeniem niż wsparciem. Chciałbym, żeby nauczyły się zarabiać na życie same, żeby znalazły pracę, która je satysfakcjonuje. To dużo trudniejsze, kiedy pracować nie trzeba, bo żyje się, korzystając z majątku rodziców”.
Kiedy ogłosił, że nie chce zrujnować życia swoich dzieci, „obciążając” je ekstremalnym bogactwem, stał się bohaterem lewicowych mediów. Dziennikarze porównywali go z Dolly Parton, rozdającą dzieciom rocznie miliony książek i finansującą przełomowe badania naukowe, i stawiali w kontrze do Jeffa Bezosa, który wybudował sobie rakietę, żeby ze znajomymi polatać w kosmosie.
Mało kto zauważył, że w tym samym tygodniu, kiedy pojawił się jego wywiad w „Guardianie”, Craig znalazł się na szczycie listy najlepiej zarabiających gwiazd filmowych według magazynu „Variety” – za udział w dwóch kolejnych częściach komedii kryminalnej „Na noże” zgarnął aż 100 milionów dolarów.
Już nie te same kąpielówki
Okazało się, że jest dla niego życie po Bondzie. W 2019 roku zagrał detektywa dżentelmena Benoit Blanca w filmie Riana Johnsona „Na noże”. Film okazał się takim komercyjnym sukcesem, że szybko podjęto decyzję o kontynuacji. Powstał zatem „Glass Onion” pokazywany przez Netflix, a już trwają zdjęcia do części trzeciej.
Benoit Blanc jest w jakimś sensie rewersem Jamesa Bonda. To bohater, który więcej mówi, niż walczy, lubi trzymać się w cieniu, jest gejem. „Kiedy 15 lat temu zagrałem po raz pierwszy Bonda, bardzo się bałem, że ta rola przytłoczy moją aktorską karierę” – powiedział niedawno Craig w rozmowie z „New Yorkerem”. „Długo uważałem, że na zawsze przekreśliłem szansę na inną karierę, być może mniej spektakularną, ale ciekawszą, głębszą. Z czasem przestałem histeryzować, ale wiedziałem, że w oczach widzów będę się musiał jakoś odkleić od tej postaci. I marzyłem o tym, żeby wreszcie ich rozśmieszyć”.
Rola Benoit Blanca wydaje się do tego idealna. W drugiej części „Na noże” jest scena, w której detektyw wchodzi do basenu i – nie spoilerując – robi całkowicie odmienne wrażenie niż Bond w kąpielówkach w „Casino Royal”. Co prawda partnera Benoit Blanca poznamy prawdopodobnie dopiero w trzeciej części serii, ale jak zapowiada Craig, gra go aktor, do którego można wzdychać nocami. „Cieszę się, że tym razem ktoś inny weźmie na siebie tego rodzaju rolę” – mówi. „A ja trochę się zapuszczę i zajmę się rodziną”.
Daniel Craig i Rachel Weisz pobrali się 11 lat temu. W 2018 roku urodziło się ich dziecko, czteroletnia dziś córka, oboje mają też dzieci z poprzednich związków – Weisz 16-letniego syna z reżyserem Darrenem Aronofskim, a Craig 29-letnią córkę z aktorką Fioną Loudon. To ona towarzyszyła mu na czerwonym dywanie podczas premiery jego ostatniego Bonda. „Chociaż nigdy nie łączyła mnie żadna więź z Jamesem Bondem, dopiero teraz znów czuję się jak normalny wolny człowiek” – powiedział, żegnając się z rolą.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.