„Nowoczesność reglamentowana. Modernizm w PRL” to trzecia z czterech wystaw, na której kuratorzy i kuratorki Muzeum Narodowego w Krakowie opowiadają o relacjach Polski z nowoczesnością. Tym razem stanęli przed ryzykownym zadaniem, bo prezentując PRL, trudno uciec z pułapki „znacie, to posłuchajcie”.
Gobelin „Życie Warszawy” jest nietypowym dziełem w dorobku Magdaleny Abakanowicz. Po pierwsze: dokładnie odwzorowuje rzeczywistość. Z daleka wygląda jak skan z połowy pierwszej strony popularnej w PRL codziennej gazety. Wyraźna jest winieta, czytelne data wydania (25 maja 1973 roku) i tytuły wiadomości, dopiero bliższe spojrzenie ujawnia, że treść artykułów zapisano znakami ledwie przypominającymi litery – pismo nie jest bowiem wydrukowane, a utkane. Po drugie: artystka nie stworzyła dzieła sama – zleciła je francuskiemu zakładowi tkackiemu w Aubusson. Po trzecie wreszcie: jak życzliwie by dzieła nie interpretować, jak bardzo nie dopisywać inspiracji pop-artem i fotorealizmem, było ono jednak ukłonem w stronę władzy.
Nowoczesność reglamentowana: Nietypowy gobelin Magdaleny Abakanowicz sygnalizuje, o czym jest wystawa
Historię „Życia Warszawy” barwnie przypomina Paweł Kowal w książce „Abakanowicz. Trauma i sława”.
Gazeta z 25 maja była lustrem epoki Gierka z całą jej nudą, propagandowym zadęciem i sztampową promocją lidera partii komunistycznej. Artystka to zwierciadło czasów gierkowskiej stabilizacji uszlachetniła, kopiując na tkaninie. Mogło ją to narazić na zarzut schlebiania rządzącym. I naraziło – pisze i przywołuje wyjaśnienia Magdaleny Abakanowicz, których udzieliła już w nowej rzeczywistości, zresztą na łamach „Życia Warszawy”. Tłumaczyła, że zaproszenie na wystawę „Warszawa w sztuce”, która miała odbyć się w Zachęcie, początkowo chciała zignorować, ale zdecydowała się „uciec z wyobraźnią w codzienność”. Ukazujący się w stolicy dziennik uznała za synonim codzienności.
Przecież obcujemy z nim od rana. Bez gazety trudno się obejść, i to w tym dosłownym sensie. Najpierw ją czytamy, potem się nią posługujemy już jako kawałkiem papieru. Stanowi ona element realnego, otaczającego nas świata – mówiła. W wydaniu z 25 maja urzekły ją spokój, pogoda, wiosna i postanowiła uwiecznić ją w gobelinie. Wycofałam się przy tej okazji z własnego sposobu myślenia o gobelinie czy kompozycji przestrzennej i zaczęłam pracować zupełnie odmienną metodą.
Po wystawie w Zachęcie gobelin trafił do redakcji „Życia Warszawy”, a potem do Muzeum Narodowego we Wrocławiu, gdzie czule opiekują się nim konserwatorki. Wyeksponowany na wystawie „Nowoczesność reglamentowana. Modernizm w PRL”, sygnalizuje, że dostaniemy opowieść o granicach kompromisu. O tym, jak artyści i artystki mierzyli się z ideologią, projektanci i projektantki z gospodarką niedoboru, wreszcie – odbiorcy z rzeczywistością.
Nowoczesność reglamentowana: Jak nie pogubić się w nadmiarze
Wystawa jest ogromna. Zaprezentowano aż 350 obiektów z wielu dziedzin sztuki – malarstwa, rzeźby, fotografii, architektury, projektowania graficznego, ale też codzienności: są meble, ubrania i kartki żywnościowe. Żeby zwiedzający nie pogubili się w nadmiarze, narrację podzielono na rozdziały: „Forma i wojna”, „Forma i ideologia”, „Modernizm fantomowy”, „Modernizm na licencji” i „Modernizm powszedni”.
Zaczyna się z wysoka. Są obrazy Andrzeja Wróblewskiego, w których malarz mierzy się z traumą wojny, jest socrealistyczna rzeźba Xawerego Dunikowskiego „Głowa robotnika” czy kolaż Władysława Strzemińskiego „Śladem istnienia” z cyklu „Moim przyjaciołom Żydom”. Kuratorzy i kuratorki unikają chronologii. O ile w opowieści o wojnie jest ona konieczna, to potem wybierają prace z różnych dekad PRL. Dzięki temu Wróblewski sąsiaduje z Jerzym Lewczyńskim, zapisem performansu duetu KwieKulik czy obrazem Stanisława Fijałkowskiego „W stanie wojennym”. Od odwilżowych rzeźb Barbary Zbrożyny i Jerzego Jarnuszkiewicza tylko kroczek do religijnych obrazów (Leszek Sobocki) i artystycznych akcji (Teresa Murak) z lat 80.
„Modernizm fantomowy”, który tak bardzo kojarzy się z latami 70., kiedy Edward Gierek – chcąc nie chcąc – zaszczepił w Polsce kapitalizm, potraktowano szerzej. Andrzej Szczerski, dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie i jeden z głównych kuratorów wystawy, pisze w towarzyszącym ekspozycji katalogu o powstających wtedy orbisowskich hotelach. Miały połączyć Polskę z Zachodem, okazały się „nieosiągalnym wzorcem cywilizacyjnym, a tym samym spełnieniem marzeń o posiadaniu przynajmniej fragmentu Zachodu”.
Zachwyty nad nowymi hotelami ukazują PRL jako kraj pełen kompleksów i poczucia niższości, nieudolnie ukrywający własne słabości i przekonany, że jedynym remedium na kłopoty jest adaptowanie wzorów zachodnich – diagnozuje Szczerski, ale na wystawie hoteli nie pokazuje. Na szczęście, bo to jeden z często przypominanych motywów. Kuratorzy i kuratorki sięgnęli po projekty architektoniczne, odzieżowe, wnętrzarskie i technologiczne. Te, które niewiele mówią o codzienności w PRL, ale o aspiracjach – wszystko.
Kończący wystawę dział „Modernizm powszedni” przypomina, gdzie naprawdę żyliśmy. Jeśli nie my osobiście, to nasi rodzice i dziadkowie.
Nowoczesność reglamentowana: Marzenia i rzeczywistość
„Modernizm fantomowy” to ta część wystawy, z której pewnie najwięcej będzie relacji na Instagramie, bo pokazuje użytkowe piękno. Skuter „Osa” piękny jak lambretta, fotel RM58 i szereg innych mebli, które były wspaniale zaprojektowane i zbyt trudne albo drogie w produkcji, by trafić do mas. Sporo jest technologii – od popularnego aparatu fotograficznego Alfa, przez odbiornik radiowy Radmoru, po Eksperymentalne Studio Muzyki Elektronicznej projektu Zofii i Oskara Hansenów.
Jest też moda. Odpowiedzialna za nią Joanna Regina Kowalska wybrała pięć, jej zdaniem najbardziej dla fantomu reprezentatywnych, tematów: luksus, mini, damskie spodnie, wpływy ludowości i inspiracje projektantami z Japonii. Reprezentują je dobrze znani do dziś projektanci i marki: Moda Polska, Telimena, Grażyna Hase i Barbara Hoff. Tyle obowiązków. Z ciekawości dobrze jest prędko przejść do sali poświęconej modernizmowi powszedniemu.
Nowoczesność w modzie polskiej po 1945 roku przejawiała się przede wszystkim w wytrwałym podążaniu za najnowszymi trendami rodzącymi się na Zachodzie, głównie w Paryżu. Modnie ubrany obywatel PRL-u całkiem dobrze wyglądałby na paryskiej ulicy albo na kolacji w Nowym Jorku – uważa Joanna Regina Kowalska, a na potwierdzenie tej tezy pokazuje ubrania, które naprawdę noszono w PRL. Na przykład tunikę i spodnie, które w 1967 roku uszyła jej babcia Jadwiga Muc, a mama Mirosława Szulc ozdobiła haftem i zakładała na fajfy w klubach studenckich. Znalazła też w zbiorach macierzystego muzeum aksamitną tunikę z haftowanymi mankietami I kołnierzykiem, którą darczyni Anna Pawłowska uszyła według wydrukowanego w „Przekroju” projektu Barbary Hoff. Na wystawie możemy porównać pomysł Hoff z wykonaniem Pawłowskiej. Moje – to prawda, że laickie – oko nie widzi różnic.
Nowoczesność reglamentowana: Przepaść między projektem a wykonaniem
To niestety raczej wyjątek niż reguła, bo w PRL zazwyczaj między projektem a wykonaniem rozciągała się przepaść. Ciekawie ilustruje to historia motoryzacji – oglądamy na wystawie zdjęcia prototypu sportowej syreny i modelu samochodu Beskid, który nie doczekał się produkcji. Nie oglądamy, i wielka za to chwała kuratorom i kuratorkom, małego fiata, który jest obowiązkowym obiektem – jak Polska długa i szeroka – na wszystkich wystawach poświęconych PRL.
Najwyraźniej przepaść widać w architekturze. Projekty stołecznych basenów SKS „Warszawianka”, domu towarowego w Olsztynie czy warszawskiego baru „Wenecja” autorstwa Jerzego Sołtana, Zbigniewa Ihnatowicza i – w różnych konfiguracjach – Wiktora Gesslera, Jerzego Brejowskiego, Andrzeja Pinno oraz Violi Damięckiej robią kolosalne wrażenie. One powstały, ale z czasem przegrały z socjalistycznym niedbalstwem, a kapitalizm potraktował je okrutnie.
Dużo lepiej obchodzi się z domami-kostkami, które na wystawie reprezentuje wideo-kolaż. Nowe życie kostki polskiej jest stosunkowo częstym wyzwaniem podejmowanym przez współcześnie działające pracownie projektowe – pisze Katarzyna Uchowicz w najciekawszym z esejów zamieszczonych w katalogu „Normatyw, prefabrykat, szara strefa. Architektura reglamentowanej przestrzeni”. Stawia tezę, że kostki, choć budowane według typowych rozwiązań, urzeczywistniły do pewnego stopnia ideę Linearnego Systemu Ciągłego Oskara Hansena, spontanicznie i bez udziału odgórnej strategii urbanistycznej.
Prace zgromadzone w działach „Modernizm fantomowy” i „Modernizm powszedni” na pewno wzbudzą sentyment. Widzowie pamiętający własną młodość jeszcze raz uwierzą, że dorastali w może nieco kłopotliwym, ale jednak pięknym czasie, widzki urodzone po 1989 roku wyjdą urzeczone plakatami z lat 60. i perełkami wnętrzarskiego dizajnu.
Dobrze, jeśli wszyscy zatrzymają się w korytarzu prowadzącym do wyjścia i obejrzą zapętlone fragmenty filmu Józefa Robakowskiego „Z mojego okna” (1978–1985), jeśli nie przegapią fotografii Zofii Rydet i Anny Musiałówny, jeśli nie umkną im slajdy z „Notatników fotograficznych” Władysława Hasiora.
Wystawa „Nowoczesność reglamentowana. Modernizm w PRL” w Muzeum Narodowym w Krakowie wymaga od zwiedzających czujności. Łatwo tutaj wpaść w pułapkę podążania za motywami z kategorii „znacie, to posłuchajcie”, ale wystarczy odrobina przekory, by obejrzeć ją w inny, dowolnie wybrany sposób.
„Nowoczesność reglamentowana. Modernizm w PRL, Muzeum Narodowe w Krakowie, do 14 kwietnia 2024, kuratorzy: Piotr Juszkiewicz i Andrzej Szczerski z zespołem
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.