Stylistka Elly McGaw traktuje swoją pracę jak działalność artystyczną. Źródłem inspiracji są dla niej melodie, wiersze, stare zdjęcia. Zaglądamy do jej mieszkania w kamienicy z lat 30. na nowojorskim Greenpoincie.
Stylistka Elly McGaw ma już na koncie współpracę z takimi magazynami jak „Vogue”, „Muse”, „Index” i „Cero” oraz z popularnymi markami jak Glossier, SIR, Saks Fifth Avenue czy Frame Denim czy Nike.
Elly McGaw w pracy stylistki inspirują melodie, wiersze, stare zdjęcia
McGaw ma bujną wyobraźnię i to ona właściwie jest jej narzędziem pracy. Różni się w tym od innych stylistek, często skupionych na markach. – Nie ma dla mnie znaczenia, czy torba, którą wybieram, to Louis Vuitton. Ważne jest, czy wygląda jak model, do którego staruszka mogłaby napchać kradzione croissanty – opowiada. Elly wyobraża sobie, kim jej postać miałaby być i szuka dla niej adekwatnych kostiumów. Ten proces poprzedza przygotowanie złożonych moodboardów wypełnianymi zdjęciami czy grafikami ze scenami z filmów, fragmentami dzieł sztuki i dizajnu, nawet melodiami czy słowami piosenek, które dobrze oddają nastrój postaci. Zazwyczaj ważną rolę odgrywa kawałek jakiegoś wiersza. Poezja to dla Elly źródło inspiracji, ale też sposób na ucieczkę w kryzysowych momentach. Czasem chce zatopić się w oceanie smutku, czasem szuka pocieszenia, innym razem uniwersalnych prawd. Cytaty z poezji posłużyły jej przy zbieraniu inspiracji do okładkowej sesji z Pamelą Anderson, którą zrealizowała dla jednego z magazynów. Chciała wydobyć z gwiazdy różne twarze kobiecości. Inne fragmenty wykorzysta do zaplanowanego na przyszły tydzień edytorialu z dziewczyną przypominającą zwierzę, zagubioną we własnym przesadnie wielkim domu. Ta bohaterka trochę przypomina ją samą.
Elly McGaw: Moje mieszkanie przypomina galerię
Kilka lat temu razem z chłopakiem Danielem Lonnstromem przeprowadzili się na Greenpoint do mieszkania w kamienicy z 1930 roku. On znał już dobrze ten budynek, bo przez lata mieszkał w kilku znajdujących się w nim mieszkaniach. W swoim lokum postanowili zmienić zaledwie kilka elementów, chcąc uniknąć zbyt dużej inwestycji. Najwięcej czasu zajęło im wygładzanie ścian, wcześniej całych o strukturze popcornu. Potem przez trzy tygodnie malowali je farbami wapiennymi, by uzyskać efekt naturalnego melanżowego wykończenia. Wnętrze wypełnili tworzoną na szybko i bez umiaru kolekcją eklektycznych choć powściągliwych obiektów z różnych okresów, jak szkolny stół projektu Charlesa Dudouyta z lat 40., afrykański stołek, krzesła Alvara Aalto, Maria Botty i Francisque Chaleyssina. – Mieszkanie przypadkiem zaczęło przypominać galerię. Gdy przychodzą do nas znajomi, nie wiedzą, na czym mogą usiąść, chociaż gęsto tu od krzeseł – śmieje się Elly. Ustawienie mebli też raczej przypomina ekspozycję niż układ funkcjonalny. Gospodarze nie widzą w tym problemu. Największą przyjemność czerpią z patrzenia na wymarzone przedmioty, często osobiste i odnoszące się do ich pochodzenia – jak szwedzka tradycyjna ceramika. Daniel zaprojektował do wnętrza oświetlenie, stworzył kompozycje malarskie. Wszystko po to, by uzyskać efekt swoistego sanktuarium, wyciętego z hałasu i chaosu miasta.
Cały tekst znajdziesz w grudniowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.