Powiedzieć o kolekcji Les Eaux Rêvées „rodzina zapachów” to odkryć cały jej sekret – kompozycje te noszą imiona członków rodziny Isabelle d’Ornano, współzałożycielki Sisley Paris. Z hrabiną spotykam się w głównej siedzibie marki w Paryżu. W końcu nikt lepiej nie opowie historii rodu d’Ornano.
Sisley Paris wkroczył w piątą dekadę istnienia. Jakie były najbardziej przełomowe momenty z tego okresu?
Najbardziej przełomowym momentem dla każdej marki jest ten, w którym po latach inwestycji widać wymierne zyski. Ale – odwołując się do najważniejszych momentów w historii – na pewno jednym z nich była premiera Ecological Compound, która odbyła się 3-4 lata po powołaniu do życia Sisley Paris. Zarówno wcześniej, jak i teraz, w nowej formule wciąż jest bestsellerem w Chinach, Japonii i Korei. Przełomowe było też wprowadzenie produktu słonecznego Super Soin Solaire Visage SPF 50+ – po raz pierwszy tak drogiego i o właściwościach pielęgnacyjnych, co w tamtym czasie było nowinką. No i w końcu – gwiazda naszej pielęgnacji – krem Sisleÿa. Z mężem podjęliśmy ogromne ryzyko, decydując się na wykorzystanie nazwy marki w nazwie kosmetyku, bo gdyby produkt okazał się porażką, byłoby to, delikatnie mówiąc, kłopotliwe dla całej firmy. A jeśli chodzi o ostatnie lata, przełomowa jest nasza linia do pielęgnacji włosów – Hair Rituel by Sisley. Mamy ogromne doświadczenie w zajmowaniu się skórą, a skóra głowy także ma swoje specyficzne potrzeby. To była dla nas wielka premiera, a produkty okazały się ogromnym sukcesem.
Mówi się, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach, ale sukces marki Sisley Paris dowodzi, że chyba jednak nie tylko.
Mieliśmy szczęście, że nasze dzieci miały naturalne predyspozycje do pracy w tym konkretnym biznesie. Inaczej pewnie byśmy go sprzedali. Mój syn Philippe, choć zaczynał od sprzedaży i pracy w dziale reklamy, dziś jest prezesem firmy, a córka Christine, która w wieku zaledwie 24 lat otworzyła naszą siedzibę w Meksyku, a potem prowadziła angielską filię, teraz jest dyrektorką generalną naszej marki i mistrzynią od kontaktów z ludźmi i social mediów.
Wiem, że pani nadal chętnie przychodzi codziennie do biura.
Mój mąż nie żyje, a dla mnie Sisley Paris to całe życie i sposób na spotykanie się z moimi dziećmi. Praca daje mi poczucie, że jestem do czegoś potrzebna. Zawsze miałam bliski kontakt z chemikami, nadzorowałam cały departament wizualny, przez lata byłam jedyną osobą od marketingu. Dzisiaj jest ich 30. Muszę przyznać, że dużo łatwiej decyduje się w pojedynkę. To prawda, że jestem tutaj codziennie i czasami spędzam w biurze więcej czasu niż moje dzieci, bo one akurat bardzo dużo podróżują.
Jedna z założycielek polskiej marki kosmetycznej powiedziała mi, że jeśli nie wiem, jaki produkt ze sklepowej półki wybrać, najlepiej sięgnąć po brand, który jest rodzinnym biznesem, bo osoby, które stworzyły produkt, pracowały nie tylko na niego, ale także na swoje dobre nazwisko.
Kosmetyki z rodzinnych marek, niezależnych od wielkich korporacji, są o tyle „bezpieczniejsze”, że są na pewno dopracowane. Jeśli zaplanowaliśmy premierę nowego produktu na za pół roku, ale wciąż nie spełnia on naszych oczekiwań, to po prostu przesuniemy jego debiut. W wielkich biznesach plany robi się z rocznym wyprzedzeniem, produkowane są ogromne kampanie, więc czasami lepiej zgodzić się na półśrodek niż próbować zatrzymać wielką machinę, która już dawno ruszyła.
Ile trwał najdłuższy proces tworzenia produktu w Sisley Paris?
Dziesięć lat.
Co to był za produkt?
Krem Sisleÿa. Pamiętam, że chwilę wcześniej wróciłam z USA. To był czas, kiedy Amerykanki bardzo mocno się malowały, nie do końca dbając o cerę. Jedna z marek wprowadziła wtedy trzy produkty do oczyszczania twarzy i na tym kończyła się wiedza większości kobiet na temat rutyny pielęgnacyjnej. Pomyślałam, że jeden kosmetyk, który miałby kompleksowe działanie, byłby dla nich idealny. Krem, który mieliśmy wprowadzić, miał niespotykanie wysoką cenę, dlatego długo czekaliśmy z premierą – aż do momentu, gdy byliśmy go wystarczająco pewni. Pamiętam, że gdy tylko się pojawił, inne marki próbowały go kopiować. Zawsze mówię: łatwo jest zrobić dobrą reklamę i sprzedać produkt raz, ale żeby klient wrócił po niego po raz kolejny, musi bronić się jakością. To nasz bestseller od wielu lat. A kiedy pytają mnie, co w nim jest takiego niezwykłego, odpowiadam: „To pytanie nie do mnie, spytajcie kobiet, które go kupują”.
Skoro nowości w marce Sisley Paris to rzadkie wydarzenia, tym bardziej doceniam okazję, z powodu której się tu dziś spotykamy. To premiera kolekcji wód toaletowych Les Eaux Rêvées, z których jedna otrzymała imię pani męża, Huberta. Jak go pani wspomina?
Hubert był wybitnym specjalistą w dziedzinie kosmetyków, wszystkiego się od niego nauczyłam. Wiedział, że w roślinach tkwi ogromna moc i że jej wykorzystanie jest tylko kwestią rozwoju odpowiedniej technologii. Wierzył, że właśnie w tej dziedzinie czeka nas więcej przełomowych odkryć, nie tylko w kontekście urody, ale i zdrowia. Miał tę ideę w głowie od samego początku. Warto zaznaczyć, że w tamtym czasie ekologia nie była tak modna jak dzisiaj, czego najlepszym przykładem jest fakt, że po wielu latach dowodzimy, że nasz kultowy produkt Ecological Compound, może nosić taką nazwę.
Głównym składnikiem L’Eau Rêvée d’Hubert jest geranium, zwane „męską różą”. Czy był to ulubiony kwiat pani męża?
Na tarasie naszego domu na wsi mieliśmy dwa ogromne krzewy geranium. Za każdym razem, gdy Hubert przechodził obok nich, pocierał te aksamitne w dotyku liście i rozkoszował się ich zapachem (woń geranium można poczuć tylko w ten sposób). W końcu powiedziałam: „Musimy stworzyć perfumy o zapachu geranium”.
Nad kompozycją pracował Alexis Dadier, specjalista od zapachów wodnych, papirusowych, zielonych. Co było dla niego największym wyzwaniem?
Odtworzenie zapachu geranium, bo z liści nie można wydobyć ekstraktu. Jednym słowem trzeba było stworzyć coś z niczego.
A wyzwanie od pani? Mam przeczucie, że otrzymał od pani zadanie specjalne…
– Chciałam, żeby był to zapach „jednokwiatowy”. Nie geranium ukryte w kompozycji, ubrane w bukiet innych kwiatów, ale ten żywy zapach geranium jak z tarasu. Choć oczywiście w tle są inne rośliny: liście shiso, zielona betulina, mięta i mech.
Geranium to inaczej pelargonia pachnąca, dosyć popularna w Polsce roślina. Co lubi w niej pani najbardziej?
Jej piękne kwiaty, które są bardzo ulotne, bo – po tym jak rozkwitną – trzymają się zaledwie dwa tygodnie. Gdy opadną z nich płatki, wszystko wygląda jakby było pokryte śniegiem. Dokładnie tak wyglądał co roku nasz taras, który zresztą widać na grafice opakowania Eau Rêvée d’Hubert, wykonanej przez Elżbietę Radziwiłł.
Skąd pomysł, by polska artystka była częścią tego projektu?
Podziwiam dzieła Elżbiety od lat i byłam patronką obrazów jej matki, Krystyny Radziwiłł (mieliśmy wielką wystawę jej prac). Elżbieta używa pasteli i farb wodnych, którymi namalowała dla nas piękne obrazy. Zwykle mają ogromne formaty, dlatego stworzenie malunku na niewielkim opakowaniu zapachu było dla niej sporym wyzwaniem i wymagało naprawdę dużo dyscypliny. Dodam, że na Dalekim Wschodzie zachwyt nad jej dziełami jest tak ogromny, że jej prace prezentowane są w formie immersyjnych wystaw 3D.
To kolejna współpraca Sisley Paris z polskim artystą, po Bronisławie Krzysztofie, którego dziełem są miniaturowe rzeźby – korki do flakonów kolekcji Les Eaux Rêvées, a także do zapachów Soir de Lune i Eau du Soir, jak również projekt flakonów perfum Izia i Izia La Nuit. Jak do niej doszło?
Polskiego rzeźbiarza Bronisława Krzysztofa odkryłam w Londynie. Pojechałam obejrzeć jego projekty do pracowni w Bielsku-Białej i bardzo mi się spodobały. Jemu natomiast spodobały się nasze zapachy, więc zgodził się zaprojektować do nich korki i flakony.
To był jego warunek? Że zapach musi się mu najpierw spodobać?
Tak, to bardzo charakterystyczna postawa dla polskich twórców, by trzymać się mocno swojej dziedziny. Tu, we Francji, artyści traktują swoje dzieła jako sztukę niezależenie od tego, jaką ma formę, czy jest to mebel, rzeźba czy korek od flakonu perfum. Bronisław powiedział mi: „W Polsce nie ma takiej uniwersalności, jeśli robisz meble, to nie jesteś rzeźbiarzem”.
To się zmienia. Dziś artyści są coraz częściej związani z dizajnem.
Mam taką nadzieję. Tak! Poprosiłam nawet Bronisława, żeby zrobił dla nas mebel i wykonał piękny stół, który stoi w gabinecie w Maison Sisley [salon marki przy Avenue de Friedland w Paryżu – przyp. red]. Jestem z tego bardzo dumna. Stół jest naprawdę zachwycający i chciałabym, żeby więcej osób mogło go podziwiać. Widziała pani lampę, która wisi w holu recepcji naszego biura?
Chodzi o instalację z ptakami?
Tak, powiedziałam Bronisławowi, że chciałabym ptaki i stworzył dla nas właśnie tę przepiękną lampę.
A ma pani jakiegoś swojego ulubionego polskiego artystę?
Kocham Wyspiańskiego, chciałabym mieć jakieś jego dzieło. Jego polichromie w kościele Mariackim w Krakowie to coś niesamowitego, jedno z większych artystycznych przeżyć w moim życiu. Lubię też malarstwo w nurcie prerafaelickim, dzieła Edwarda Burne-Jonesa czy Gustave’a Moreau.
Jak wygląda urodowa rutyna pani hrabiny?
Rano używam toniku Eau Florale, następnie aplikuję Sisleÿa Essential Skin Care Lotion, kilka kropli olejku różanego Black Rose, a potem krem All Day All Year. Po pielęgnacji robię delikatny makijaż, ale naprawdę minimalny. Przez lata nie używałam nawet podkładu, ale nasz nowy podkład Phyto-Teint Nude jest tak dobry, że stosuję go z przyjemnością. Wieczorem dokładnie oczyszczam twarz, rozpylam na skórę Eau Florale i nakładam lotion oraz krem z linii Supremÿa.
Lubi pani nowości czy od lat jest pani wierna tym samym produktom?
Ponieważ cały czas pracuję z naszymi chemikami, używam sporo kosmetyków, które są jeszcze w fazie kreacji. Jeśli chodzi o moją rutynę pielęgnacyjną jestem bardzo zdyscyplinowana, traktuję moją codzienną pielęgnację jak gimnastykę. No i na pewno używam mniej kosmetyków niż moje wnuczki (śmiech).
Jak pachnie najpiękniejsze wspomnienie Isabelle d’Ornano?
To wspomnienie ogrodu, który okalał rodzinny zamek w Łańcucie i jego korty tenisowe. Był pełen róż. Zamknęłam je we flakonie perfum Izia La Nuit. To tak wyjątkowa odmiana kwiatów, że ułożone z innymi w bukiecie i tak dominują. Pamiętam moment, w którym powiedziałam, że musimy stworzyć perfumy o ich zapachu – wybraliśmy do współpracy trzech różnych nosów z trzech różnych firm i każdy dostał ode mnie bukiet róż z prośbą o rekonstrukcję ich woni. Dostałam trzy propozycje i wybrałam tę najbardziej kobiecą.
A co zasadziłaby pani dziś w swoim ogrodzie?
Krzewy różane, do których mam ogromny sentyment.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.