Czesław Miłosz stał po stronie ludzi, a nie górnolotnych idei. Był poetą nieromantycznym. Ewolucję jego języka poetyckiego z gładkiego, młodzieńczego w szorstki, chropowaty, wyzuty z patosu można prześledzić w „Ocaleniu”, jego trzecim tomie wierszy, który ukazał się pod koniec 1945 roku, a teraz właśnie wznawianym po raz pierwszy w oryginalnej formie.
„Nie ma we mnie czarodziejstwa słów (…) To, że chciałem dobrej poezji, nie umiejąc, / To, że późno pojąłem jej wybawczy cel, / To jest i tylko to jest ocalenie” – napisał Czesław Miłosz w utworze „Przedmowa”, od razu na wstępie definiując zatem misję poety, który przetrwał koszmar wojny, ocalał, a także tłumacząc tytuł tomu „Ocalenie”, wydanego pod koniec 1945 roku. A zaraz w kolejnym wierszu „Ucieczka” z 1944 roku wyraża bardziej wprost, że śmierć jest straszna, ale jest, a celem poety nie powinno być jej gloryfikowanie czy sięganie po patos, który jest ślepą uliczką. „Kiedyśmy z płonącego uchodzili miasta / Na pierwszej drodze polnej wstecz zwracając oczy / Mówiłem: „Niechaj trawa ślad nasz pozarasta, / Niechaj w ogniu umilkną wrzeszczący prorocy, / Niech umarli umarłym mówią, co się stało, / Nam znaczono gwałtowne, nowe zrodzić plemię, / Wolne od zła i szczęścia, które tam drzemało. / Idźmy”. A miecz płomieni otwierał nam ziemię.
To nie znaczy, że źle jest zapłakać nad tym, co zostało zrównane z ziemią, nad milionami ofiar, nad gruzami dawnego świata. W utworze „W Warszawie”, zamykającym tom, poeta sam siebie przyłapuje na płaczu. „(…) Przysięgałeś, że nigdy nie będziesz / Płaczką żałobną (…) / Nie chciałem litować się tak, / Nie było to moim zamiarem. (…) Szaleństwo tak żyć bez uśmiechu / I dwa powtarzać wyrazy / Zwrócone do was, umarli, / Do was, których udziałem / Miało być wesele / Czynów myśli i ciała, / Pieśni, uczt. / Dwa ocalone wyrazy: / Prawda i sprawiedliwość”.
Przy okazji roku Czesława Miłosza, który właśnie obchodzimy, wydawnictwo Znak po raz pierwszy po 1945 roku wznowiło tom „Ocalenie” w oryginalnej jego wersji, zachowując tę samą liczbę utworów, w tej samej kolejności, z podziałem na rozdziały – tak jak to skomponował sam autor, składając książkę do druku, wówczas do wydawnictwa Czytelnik. Jak czytamy w nocie edytorskiej, nie jest to reprint, bo uwzględniono poprawki poety nanoszone na konkretne wiersze w latach późniejszych: czasem są to pojedyncze wyrazy, czasem zmiany interpunkcyjne. Dodano też zdjęcia autografów niektórych utworów. Tom, który dostajemy, jest więc wspaniałym prezentem dla miłoszofilów.
Warto wspomnieć za Andrzejem Franaszkiem, który napisał posłowie do nowego wydania, że Miłosz po wojnie szybko znalazł się za granicą, dzięki dawnemu wileńskiemu koledze, który stał się dygnitarzem, trafił na „czerwoną” placówkę w Nowym Jorku, po drodze zatrzymując się w Londynie. To tam właśnie w 1946 roku odebrał autorskie egzemplarze „Ocalenia”. A już pięć lat później stracił zaufanie władzy komunistycznej i stał się wrogiem PRL-u. Jego książka zniknęła z księgarń, szkół i bibliotek, a z nakładu trzech tysięcy egzemplarzy do dziś przetrwało bardzo niewiele.
Czytając „Ocalenie”, możemy śledzić zmiany w sposobie pisania Miłosza
Dostając dziś „Ocalenie” w pierwotnej formie, dostajemy coś na kształt autobiograficznego zapisu twórczej i intelektualnej drogi młodego jeszcze wówczas poety. Autor umieścił w pierwszym rozdziale swoje wiersze z początku lat 30. W kolejnych, z końca lat 30., z czasów okupacji, z okresu końca wojny i roku 1945, możemy śledzić ewolucję jego języka, jego postrzegania otaczającej go rzeczywistości. Ta ewolucja dokonała się przecież nie tylko na skutek przejścia z młodzieńczego wieku niewinności w dorosłość, ale przede wszystkim przez doświadczenie koszmaru wojny, zetknięcie się z namacalnym złem, niepotrzebną często śmiercią, zwaną bohaterską – jak uważał – a również z biernością człowieka wobec zła, które nie dotyka go wprost. W kolejnych rozdziałach/cyklach poeta wyzbywa się resztek religijności i wiary – zostawia ich ślady w „Poemach naiwnych”, rymowanych, napisanych jedenastozgłoskowcem, o niewinnym sielskim świecie, pamiętanym z dzieciństwa. Ale nie brak tu też tonu ironicznego, a może nawet autoironicznego, dotyczącego tego, że poeta waży się rozpamiętywać dawne i tęsknić za nim, gdy dookoła straszą gruzy i trupy.
Dalej przywołuje opowieść o dwóch złodziejach, którzy włamują się do nieba, a po sforsowaniu wrót zastają jedynie pustkę. Zwątpienie w chrześcijańskiego Boga wyraża w „Baśni wigilijnej” z 1942 roku: „(…) wiedząc, że za chwilę śnieg znów się zakrwawi, / Rzekł anioł: Dziecko ziemię nie od krwi wybawi. / Jak promień, co przywraca czarnej fali płynność, / Tak ono zbrodni ludzkiej przywróci niewinność”. A przecież przed wojną „był poetą socjalistycznym i katolickim. Dziś mało obchodzi, czy była to płaszczyzna absolutnie słuszna. Wystarczy, że w jego poezji rewolucja i apokalipsa uderzały w tę samą ikonę” – napisał rumuński poeta Paul Păun jeszcze w 1939 roku, gdy Miłosz przebywał chwilę w Rumunii (cytat za: Andrzej Franaszek, „Miłosz. Biografia”, Znak 2011). W przyszłości religijność poety będzie przechodzić różne etapy, wróci potrzeba obietnicy życia wiecznego, ale nie w tym tomie.
Z kolei w utworze z rozdziału/cyklu „Głosy biednych ludzi” – „Campo di Fiori” – który stał się potem punktem wyjścia do rozpraw na temat poezji i Holocaustu, ale też do dyskusji podważającej prawdziwość przedstawianego obrazu – wytyka Polakom-warszawiakom-patriotom zachowanie co najmniej obojętne, jeśli nie cyniczne. Robi to niemal w reporterskim stylu, nakazującym relacjonowanie faktów: „Wspomniałem Campo di Fiori / W Warszawie przy karuzeli, / W pogodny wieczór wiosenny, / Przy dźwiękach skocznej muzyki. / Salwy za murem getta / Głuszyła skoczna melodia / I wzlatywały pary / Wysoko w pogodne niebo. Choć w kolejnym, mniej znanym, a może ważniejszym wierszu „Biedny chrześcijanin patrzy na getto” sam poczuwa się do winy, że był biernym świadkiem Zagłady, a bierność oznacza przyzwolenie: Cóż powiem mu, ja Żyd Nowego Testamentu, / Czekający od dwóch tysięcy lat na powrót Jezusa? / Moje rozbite ciało wyda mnie jego spojrzeniu / I policzy mni między pomocników śmierci: / Nieobrzezanych”.
Dziś znowu świat ledwo stoi na glinianych nogach albo już się rozpada. Znowu wyglądamy za nadzieją na ocalenie. Poezja noblisty nie traci na aktualności, nie poddaje się upływającym latom, bo jest poza wspomnianym patosem, poza chwytaniem się iluzji i emocji, potrafi być wręcz zimna, przez co jest ostra i przeszywająca, rządzą nią namysł, obserwacja, a nie romantyczny poryw serca. Dobrze ją czytać w każdym czasie. A dzięki temu, że Senat ustanowił rok 2024 Rokiem Czesława Miłosza, zyskujemy nowe wydania twórczości poety. I, co jest miłą niespodzianką, Znak nie tylko planuje wielotomową kolekcję jego dzieł, lecz także już w czerwcu wznawia biografię Miłosza autorstwa Andrzeja Franaszka, której nakład już dawno się wyczerpał. Jej lektura pomaga odczytywać Miłosza.
Czesław Miłosz, „Ocalenie”, nota edytorska Mateusz Antoniuk, posłowie Andrzej Franaszek, wydawnictwo Znak
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.