W oczekiwaniu na premierę „A Complete Unknown” z Timothéem Chalametem w roli Boba Dylana wybieramy najlepsze filmy biograficzne ostatnich dwóch dekad.
„Priscilla”
Choć premierę „Priscilli” przyćmił sukces „Elvisa”, to film biograficzny poświęcony żonie króla rock’n’rolla zasługuje na powtórny seans. Siła tej historii tkwi bowiem w szczegółach. Takich jak choćby zmieniająca się garderoba głównej bohaterki (granej przez wschodzącą gwiazdę kina Cailee Spaeny), która reprezentuje jej drogę do wolności. Sofia Coppola zagląda za fasadę doskonałego życia Priscilli Presley, by pokazać, jak przemocowa była jej relacja z Elvisem (Jacob Elordi), a także, jak posiadłość w Graceland stała się złotą klatką żony Elvisa.
„Oppenheimer”
J. Robert Oppenheimer od zawsze fascynował Christophera Nolana. Reżyser latami zgłębiał jego życiorys, a także zawiłe teorie naukowe. Nic więc dziwnego, że gdy nadarzyła się ku temu okazja, postanowił przenieść na wielki ekran historię wybitnego fizyka, zwanego „ojcem bomby atomowej”. Filmowa biografia próbuje pokazać go takim, jakim był naprawdę – wielowymiarowym człowiekiem pełnym sprzeczności, konfliktów i wątpliwości. „Oppenheimer” Nolana to epickie widowisko, które docenią nawet ci, którzy z fizyką zawsze byli na bakier.
„Mój tydzień z Marilyn”
Na przestrzeni ostatnich 50 lat Marilyn Monroe była bohaterką wielu, mniej lub bardziej udanych, fabularnych filmów biograficznych. Najlepszym z nich, choć wciąż dalekim od ideału, pozostaje „Mój tydzień z Marilyn” z Michelle Williams w roli głównej. Opowiada on historię kilku niezwykłych dni, które młody asystent reżysera Colin Clark (Eddie Redmayne) spędził u boku gwiazdy latem 1956 roku. Monroe przyleciała do Londynu, aby wystąpić w filmie Laurence’a Oliviera (Kenneth Branagh) „Książę i aktoreczka”. Na przestrzeni tygodnia oczami bohatera przyglądamy się dwóm Marilyn – gwieździe z pierwszych stron gazet i wrażliwej kobiecie szukającej swojego miejsca w męskim świecie.
„Jackie”
Pierwsza filmowa biografia w reżyserii Pabla Larraína przypomina inscenizację archiwalnych materiałów z udziałem Jackie Kennedy (Natalie Portman) – od jej słynnej kroniki z Białego Domu po moment zamachu na jej męża. Reżyser robi to jednak bardzo świadomie, chcąc pokazać, jak zmediatyzowane było życie pierwszej damy i jednej z pierwszych współczesnych celebrytek. Luki pomiędzy tymi bardzo publicznymi punktami jej biografii są wypełnione w „Jackie” intymnymi momentami, które pozwalają spojrzeć na bohaterkę w zupełnie innym świetle.
„Spencer”
Jeszcze jedna produkcja w reżyserii Pabla Larraína, która składa się na jego biograficzną trylogię – dopełni ją „Maria” z Angeliną Jolie w roli głównej. W „Spencer” twórca porzuca perspektywę historyka, oferując w zamian surrealistyczną interpretację życia księżnej Diany. Film biograficzny opowiada historię Lady Di (Kristen Stewart w zjawiskowych kreacjach Chanel) przez pryzmat jej ostatniego świątecznego weekendu w gronie brytyjskiej rodziny królewskiej. Twórcy wybierają ten właśnie moment w jej życiu, bo chcą pokazać mniej znane oblicze księżnej – już nie nieśmiałej dziewczynki z dobrego domu, ale dojrzałej kobiety, która wie, czego chce.
„Jak zostać królem”
Skoro o królewskich biografiach mowa, nie możemy zapomnieć o obsypanym nagrodami filmie Toma Hoopera. „Jak zostać królem” opowiada historię króla Jerzego VI (Colin Firth), który, po niespodziewanej abdykacji swojego brata, Edwarda VIII, musi zasiąść na tronie. U progu II wojny światowej i w epoce społecznych niepokojów nie będzie to jednak łatwe zadanie. Aby podołać temu wyzwaniu, monarcha musi stawić czoła swoim słabościom. Z perspektywy czasu ta biografia króla Jerzego VI wydaje się trochę zbyt sentymentalna, ale mimo to wciąż ogląda się ją wystarczająco dobrze.
„Velvet Underground”
Znacznie bardziej zniuansowaną opowieść oferuje eksperymentalny film dokumentalny Todda Haynesa, reżysera równie dobrego „I’m Not There”. „Velvet Underground” przybliża losy słynnego zespołu, opowiada o ich 15 minutach sławy i ostatecznym rozpadzie. Haynes rekonstruuje biografię grupy z pomocą archiwalnych materiałów, wywiadów i popkulturowych obrazów, które pozwalają zobaczyć dokonania muzyków w szerszym kontekście społecznych przemian lat 60. XX wieku. Wzorem Andy’ego Warhola, który przez pewien czas pełnił funkcję menedżera Velvet Underground, reżyser bawi się obrazem i dźwiękiem, oferując widzom istną ucztę dla zmysłów.
„Rocketman”
Inną, zdecydowanie bardziej konwencjonalną biografią muzyczną, którą warto znać, jest „Rocketman”. Film opowiada historię Reginalda Dwighta, szerokiej publiczności znanego jako Elton John (w roli głównej Taron Egerton), który zamienił życie w małym angielskim miasteczku na największe światowe estrady. Zanim jednak stał się gwiazdą popu i queerową ikoną, musiał przejść długą drogę. „Rocketman” opowiada o jego podróży w formie surrealistycznego musicalu w iście kampowym wydaniu. Warto.
„Fabelmanowie”
„Filmy to sny, których nie zapominamy” – tłumaczy swojemu synowi Mitzi Fabelman (Michelle Williams). Sammy marzy o karierze reżysera. W jego pasji wspierają go ukochana mama, ojciec (Paul Dano) z kolei pozostaje sceptyczny – jego zdaniem syn powinien znaleźć sobie „prawdziwą” pracę. Na wątpliwości chłopca i domowe konflikty nakładają się problemy w szkole. Sammy coraz częściej pada ofiarą antysemickich żartów kolegów. Schronienie odnajduje w kinie. „Fabelmanowie” to najbardziej osobisty film Stevena Spielberga, który jest zarówno autobiografią reżysera, jak i hołdem dla kina lat jego dzieciństwa.
„Varda według Agnès”
W zestawieniu filmowych biografii nie może zabraknąć ostatniej produkcji Agnès Vardy. Podobnie jak Spielberg w „Fabelmanach” legendarna reżyserka i jedna z prekursorek francuskiej Nowej Fali postanowiła zwrócić kamerę ku samej sobie. W przeciwieństwie do młodszego kolegi po fachu Varda opowiada swoją historię w formie dokumentu. Reżyserka zdaje sobie jednak sprawę, że pamięć lubi płatać figle, dlatego już na starcie porzuca obiektywną narrację na rzecz subiektywnych wspomnień, anegdot i refleksji na temat swojego życia. Robi to oczywiście z typowym dla siebie humorem i dystansem. „Dlaczego miałabym traktować siebie tak poważnie? W końcu jestem tylko człowiekiem”, mówi Varda.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.