Pięć lat po tym, gdy Akademia Szwedzka przyznała Oldze Tokarczuk literacką Nagrodę Nobla, dobrze przypomnieć sobie książki pisarki. Zresztą, jeśli jeszcze nie czytaliście, sięgnijcie po pierwszą, którą znajdziecie na półce w księgarni czy bibliotece. Uwiedzie na pewno.
Nie ma wątpliwości, że przede wszystkim jest pisarką, co było jasne jeszcze grubo przed Noblem. Wystarczy popatrzeć na listę tłumaczeń jej prozy, by dowiedzieć się na dodatek, że pisze dla publiczności na całym świecie. Książki – prócz oczywistych przekładów na angielski, francuski czy hiszpański – wyszły po albańsku, chińsku, koreańsku, hindi, wietnamsku czy katalońsku. Teraz pewnie tłoczą się do niej w długim ogonku jeszcze inne języki.
Ale Olga Tokarczuk jest również wegetarianką, ekolożką, feministką, aktywną obywatelką uczestniczącą w paradach równości czy demonstracjach w obronie niezawisłości sądów. Utworzona przez nią we Wrocławiu fundacja będzie się zajmować promowaniem kultury i sztuki, wsparciem dla pisarzy i tłumaczy, ale też prawami obywatelskimi, prawami zwierząt, walką z dyskryminacją.
Powiedziała mi kiedyś: – Ekologia i feminizm to te idee, które najbardziej drażnią i niepokoją konserwatystów. Widać to u nas, widać w Ameryce. Dlatego w tej kontrrewolucji to właśnie one pójdą na pierwszy ogień.
Jeśli ktoś tak myśli i postępuje w pełnej zgodzie z własnymi przekonaniami, daje szanse niedzisiejszym, acz współczesnym nieukom i nadętym bufonom na galaktyczną wręcz kompromitację. Kilku panów, zajmujących się kulturą czy to z urzędu, czy z nakazu własnej megalomanii, oznajmiało – zanim media ogłosiły noblowski werdykt – że książki Tokarczuk ich nudzą, nie przeczytali ani jednej i są z tego wielce zadowoleni. Pewien prawicowy krytyk napisał, że największym talentem pisarskim Olgi jest „mizdrzenie się”. Żaden z nich nie połknął ze wstydu własnego języka lub pióra. Takich rodzimi konserwatyści mają dzisiaj dżentelmenów i pies z nimi tańcował. Zresztą – praktykujemy w Polsce szczucie noblistów, czego doświadczyli Wisława Szymborska i Czesław Miłosz.
Jest też Olga dobrym kompanem. Lata temu poszliśmy w chmurny, mokry dzień na spacer po Jerozolimie; nosiła jeszcze króciutkie włosy. W ultraortodoksyjnej dzielnicy Mea Szearim weszliśmy do sklepiku z biżuterią, gdzie za ladą zarzuconą maleńkimi gwiazdami Dawida, siedmioramiennymi menorami i srebrnymi mezuzami siedział stary chasyd, rodem – jak powiedział – z Rumunii. Olga zanurzyła ręce w te błyszczące maleńkości, oglądała każdy szczegół, a ja, co tu dużo gadać, zaczynałem się trochę nudzić, bo byłem u wiekowego Rumuna kilka razy. Pewnie zmarł, bo nie ma już w Mea Szearim tego sklepiku.
„Księgi Jakubowe” – wielki fresk
Kilka lat później pojawiły się „Księgi Jakubowe”, bodaj największa, nie tylko ze względu na objętość, powieść Tokarczuk. To wielki fresk historyczny o Ja’akowie Josefie ben Judzie Lejbie Franku, żydowskim mistyku i kabaliście, który w XVIII wieku chciał pożenić judaizm z innymi wielkimi religiami i tak wierzył w swoją prawdę, że ogłosił się prorokiem (frankizm był konkurencją dla chasydyzmu).
Rok 1752. Do Rohatyna na Podolu przybywają kasztelanowa Katarzyna Kossakowska i towarzysząca jej poetka Elżbieta Drużbacka. Gościem na powitalnej kolacji jest miejscowy proboszcz – Benedykt Chmielowski, autor pierwszej polskiej encyklopedii. Ksiądz i poetka zaczynają debatę, którą później kontynuować będą w listach. Oboje kochają książki. Niebawem na Podole przyjeżdża z tureckiej Smyrny przystojny i charyzmatyczny Żyd – Jakub Frank. Zaczyna nauczać, co doprowadza do podziału tutejszych Żydów, a innych co najmniej zaciekawia. Dla jednych jest bezbożnym kacerzem, dla innych niemal Mesjaszem. Na uśpionym Podolu pojawia się dziwny, niepokojący ferment, a ten może odmienić bieg historii.
Razem z Olgą chodzimy więc po błotnistych uliczkach kresowych miasteczek, zaglądamy do szlacheckich dworów, na plebanie i do żydowskich chat. Widzimy detale ubiorów, miganie świec, czujemy kuchenne zapachy; książki Tokarczuk są bogate i bardzo plastyczne.
To powieść historyczna, lecz bez lukru, z którym Kresach I Rzeczpospolitej pisał noblista Henryk Sienkiewicz. Można ją czytać jak przypowieść mistyczną (czego pewnie spodziewałby się Jakub Frank), ale też jak studium herezji, głęboki namysł nad meandrami historii, gdzie nic do końca nie jest przesądzone, a nawet – zamyślić się, czy przypadkiem dzisiejszy kształt tej części Europy nie sięga korzeniami do tych wydarzeń.
„Bieguni” – rzecz o podróży
Wcześniej byli „Bieguni”, nagrodzeni – jak „Księgi Jakubowe” – w 2008 roku Nike, a dziesięć lat później brytyjskim Bookerem. Tytułowi bieguni to nazwa XVII-wiecznej sekty prawosławnej, której członkowie uważali, że tylko ciągły ruch, ucieczka i związane z nimi wyrzeczenie się dóbr doczesnych uchronią ich przed Szatanem. Mamy więc rzecz o podróży, ale nie jest to tylko przemieszczanie się w przestrzeni oraz czasie, ale też po mapie własnego ciała, uczuć i emocji.
Tokarczuk nazwała książkę powieścią konstelacyjną. Nie ma w niej linearnej narracji. To raczej zbiór zapisków na biletach i serwetkach, filozoficznych i socjologicznych uogólnień, notatek z hotelowych pokoi, gdzie w telewizji lecą tylko programy religijne lub pornografia. Podróż według mapy geograficznej, gdzie pojawiają się różne miasta, kraje i kontynenty, oraz po mapie anatomicznej, jak w przypadku przywołanego z historii medycyny Holendra Filipa Verheyena, który podczas sekcji własnej uciętej nogi odkrywa i opisuje ścięgno Achillesa. Warto tę powieść czytać wolno i z namysłem, bo w postaci narratorki znajdziemy wiele odniesień autobiograficznych, a zawsze warto wiedzieć, co i jak o samej sobie myśli autorka.
„Bieguni” to z pewnością kolejny etap twórczości Tokarczuk. Opisanie świata poprzez jego fragmenty i szczegóły było obecne w powieści „Dom dzienny, dom nocny”, a podróż – w „Prawieku i innych czasach” oraz w debiucie „Podróż ludzi Księgi”.
„Prowadź swój pług przez kości umarłych” – kryminał ekologiczny
Jest jeszcze książka „Prowadź swój pług przez kości umarłych” (sfilmowana pod tytułem „Pokot” przez Agnieszkę Holland i Kasię Adamik), za którą co gorliwsi krytycy, którym przy okazji zbywało na rozumie, oskarżali Olgę o namawianie do mordów na myśliwych. Akcja rozgrywa się w dolnośląskim miasteczku na skraju Kotliny Kłodzkiej, a jej bohaterką jest Janina Duszejko, emerytowana nauczycielka parająca się astrologią i tłumaczeniem Williama Blake’a (z jego poematu „Zaślubiny nieba i piekła” Tokarczuk zaczerpnęła tytuł), skandalisty i społecznego outsidera, poety wyklętego i prekursora romantyzmu.
To swoista powieść z dreszczykiem, kryminał ekologiczny; w miasteczku dochodzi do kilku zabójstw na całkiem prominentnych obywatelach, a Janina Duszejko twierdzi, że to zemsta zwierząt na ich gnębicielach, gdzieś w głębi okolicznych lasów czają się zwierzęcy mściciele, którzy myśliwym czy hodowcy lisów na futra wymierzają sprawiedliwość.
Przy okazji tej książki spytałem Olgę naiwnie, czy Polacy lubią zwierzęta. Odpowiedziała: – Lubią je jeść, mamy całkiem spore spożycie mięsa na głowę, które ciągle wzrasta. Bardzo lubią polować i wciąż sporo ludzi nie widzi niczego złego w zadawaniu bólu, w zabijaniu dla własnej przyjemności. Niektórzy potrafią nawet głosić, że udział dzieci w polowaniach jest potrzebny do ich prawidłowego rozwoju.
Później dodała, że domowe pieski i kotki mają się u nas raczej lepiej niż kiedyś, wciąż trafiają na rynek jakieś nowe odżywki, karmy, szampony i inne gadżety, ale ciągle „ten naród kawalerzystów eksportuje konie na rzeź, a nasze radosne przygotowania do świąt Wielkanocy czy Bożego Narodzenia to zapowiedź rzezi”.
* * *
W ostatni dzień 2017 roku Michał Rusinek, sekretarz Wisławy Szymborskiej, nieledwie wieszczył, że następną polską noblistką w dziedzinie literatury zostanie Olga Tokarczuk. Wróżba czekała na spełnienie niespełna dwa lata. Gdy Olga dostała Nobla, ktoś podkreślił, że bardzo dobrze się stało – dla Tokarczuk, ale też Akademii Szwedzkiej, której reputacja ucierpiała po serii skandali (z tego powodu w 2018 roku nagrody nie przyznano) – że wyróżnienie trafiło w ręce kobiety noszącej dredy, zadeklarowanej feministki i ekolożki.
Ani myślę radzić, która książka z dorobku Tokarczuk (w spisie znajdziemy powieści, opowiadania i eseje) powinna rozpoczynać przygodę z jej literaturą. A to dlatego, że jestem prawie pewien, że ta przygoda już dawno się rozpoczęła. A jeśli jednak nie, sięgnijcie po pierwszą książkę, którą znajdziecie na półce w księgarni czy bibliotece. Gwarantuję, że uwiedzie urodą języka, o czym przekonał się – lub właśnie się przekonuje – cały świat.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.