„Jak biały człowiek. Opowieść o Polakach i innych” Oliwii Bosomtwe to pierwsza wydana w Polsce książka, w której czarna autorka opowiada o doświadczeniu bycia innym wśród rodaków. Własną historię, jak również opowieści swoich bohaterów osadza na tle istotnych dla Polski wydarzeń historycznych, prowadząc nas po zagmatwanych ścieżkach sięgających czasów kościuszkowskich biografii, które dotychczas były przemilczane. To także bardzo poruszająca opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości, o czym Oliwia Bosomtwe opowiedziała nam tuż przed premierą swojej debiutanckiej książki.
Historie czarnych Polaków nie są kwestią ostatnich kilku dekad. To przemilczana część historii sięgająca wieki wstecz. Twoi bohaterowie są przedstawicielami różnych środowisk i pokoleń – jakim kluczem kierowałaś się, wybierając ich, by nadać bieg tej historii?
Historie niektórych historycznych postaci znałam wcześniej, na inne trafiłam, zbierając materiały. O Januszu Majewskim, delegacie Solidarności, przeczytałam w książce Macieja Ząbka „Biali i czarni. Postawy Polaków wobec Afrykanów” i nawiązałam z nim kontakt, niektórzy zgłosili się sami. Rozmawiałam z osobami, które chciały rozmawiać, a ich historie pasowały do różnych przełomowych momentów w polskiej historii. Bardziej myślałam o wieku i doświadczeniach pokoleniowych niż o wyczerpaniu jednostkowych biografii. Chciałam pokazać, jak doświadczenie bycia wizualną mniejszością wpisuje się w zmiany w Polsce.
Tak jak moja historia czy historia Wiktora są opowieściami o dorastaniu w okresie transformacji i później, tak w kolejnych rozdziałach cofamy się. W latach 90. Juliet jest nastolatką, historia Mamadou opowiada o końcu PRL-u z perspektywy Senegalczyka, który wybrał Polskę na kraj do życia. Historia Janusza zahacza o II wojnę światową, biegnie przez PRL, łączy się z historią Solidarności, zmiany ustrojowej, lecz także emigracji do USA.
Mówisz już na samym początku o naszej potrzebie opowiadania sobie historii. Czy w oczach Polaków, niezależnie od czasów, są to zawsze te same historie?
Z mojej perspektywy to jest dość istotny element – zderzenie trochę przeciwstawnych porządków. Biali Polacy z góry przypisują niebiałym osobom napotkanym w Polsce jakąś historię z zewnątrz. Zakładają, że wychowujesz się w dwóch kulturach, że masz jakąś podwójność w sobie, nie tylko wynikającą z wyglądu, ale że masz inne święta w domu, inne tradycje. Są głodni tej opowieści, nawet w pozytywnym sensie. W takich sytuacjach miałam poczucie podwójnego wyrwania. Nie dość, że jestem inna, to jeszcze niekoniecznie w sposób, który ludzie zakładają. Nie mam opowieści o wielokulturowości, raczej znaną polską ścieżkę: dorastanie gdzieś na prowincji, wyjazd do dużego miasta, kariera i awans. Dla niektórych niebiałych osób wychowanych w białych polskich rodzinach to bywają historie pewnego oderwania od kultury czarnego rodzica. Ale też wydaje mi się, że to nie jest uniwersalne doświadczenie, bo jest dużo ludzi, którzy wychowali się w podwójności kultur, mają kontakt z jedną i drugą.
Otwarcie przyznajesz, że zbierając materiał do książki, sama popadałaś w stereotypy. Z czego one wynikały?
Myślę, że opisując tkankę uprzedzeń, najlepiej zacząć od siebie. Zależało mi na tym, żeby to nie była wielka opowieść o rasizmie. Nie chciałam skupiać się na przemocy, negatywnych interakcjach i doświadczeniach, tylko przyjrzeć się temu procesowi, który zachodzi w ludziach podczas kontaktu z innym. Dlatego starałam się opisywać stereotypy, które w różnych sytuacjach pojawiają się także w mojej głowie, żeby pokazać, że ten proces zachodzi też mimo woli. Różne wyobrażenia, które w nas tkwią, często są produktem kultury, w której dorastaliśmy. To, nad czym możemy zapanować, to to, jak odnosimy się do nowo poznanej osoby w bezpośrednim kontakcie.
Jak chociażby pytanie: „Skąd jesteś?”.
Dlatego nie ma co pochopnie zakładać, że pewne spontaniczne, drobne reakcje są zawsze rasistowskie. Bywają, ale jednocześnie nawet językowo mogą wynikać z braku pewnej świadomości, a nie świadomego wrogiego nastawienia.
Jedna z twoich bohaterek mówi, że póki ktoś jej nie zwrócił uwagi na to, że jest czarna, nie czuła się taką. Dopiero po tym kontakcie zaczęła drążyć kwestię własnej tożsamości. Czy miałaś taki moment w życiu, że sama zaczęłaś zastanawiać się nad tym, jak przez wizualną odmienność postrzegają cię inni?
Podczas pisania książki towarzyszyło mi pytanie, co to w ogóle znaczy. Gdzie się zaczyna, a gdzie kończy czarny kolor, a gdzie biały? Na ile te kategorie są prawdziwe? Są w tym sensie, że w historii te granice miały straszne konsekwencje. Ale jeśli przyjrzymy się mniej oczywistym opowieściom, choćby takim o dorastaniu w białej rodzinie, w Polsce, jeśli samej czy samemu jesteśmy niebiałą osobą: to co oprócz koloru skóry jest potwierdzeniem twojej inności? Z tej perspektywy odrębność kulturowa zdaje się czymś nieoczywistym. Osoba staje się inna dopiero w oku patrzącego.
Poczułaś kiedyś, że nie jesteś odbierana w taki sposób, w jaki ty sama się czułaś?
W książce zastanawiam się nad tym, ile sytuacji z przeszłości miało dla mnie wtedy rzeczywiście takie znaczenie, a na ile dopiero z perspektywy czasu, jako dorosła kobieta, odtwarzam je już w nowym kontekście. Wydaje mi się, że świadomość odmienności najbardziej zaczęła się we mnie rysować w okresie dojrzewania – przyszła wraz z większą świadomością ciała, budowaniem tożsamości.
Każdy z twoich bohaterów poszukuje tożsamości na własny sposób. Juliet postanowiła sięgnąć do korzeni swojego ojca, odwiedzając jego kraj, Wiktor poszukiwał jej przez sztukę. Jak poszukiwanie swojej tożsamości wyglądało u ciebie?
Dużym elementem tych poszukiwań było właśnie pisanie. Jestem osobą, która układa sobie różne rzeczy, czytając o nich, myśląc o nich i pisząc. Skończenie tej książki i opublikowanie jej jest dużym etapem w tym procesie. Mam wrażenie, że teraz w dyskursie mamy bardzo dużą potrzebę opowiadania sobie świata poprzez szukanie domkniętych tożsamości. Trochę lubimy sami siebie szufladkować, co przenosi się na wiele sfer. Częściowo bierze się to oczywiście z różnych rodzajów walki z dyskryminacją, z określaniem tożsamości politycznej, która pozwala potem oczekiwać konkretnych zmian w prawie, szacunku, czego najlepszym przykładem jest społeczność LGBT+. Rozumiem ten proces i myślę, że ma on swoje cele związane ze zmienianiem świata.
Zastanawiałam się jakiś czas temu nad określeniem Afropolak – to trochę kalka z Afroamerykanina. Ale Afroamerykanin bierze się z dramatycznej, niewolniczej historii obecności czarnych w Ameryce. Kolejne pokolenia ludzi straciły pamięć o tym, skąd pochodzą, bo zostały po prostu wyrywane ze swojej historii, ze swojej lokalności. Jedynym znakiem tego, że pochodzą z innego kontynentu, był ich kolor skóry. Stąd „afro” odnoszące się do kontynentu. My jednak wiemy, skąd pochodzą nasi rodzice.
Jeśli chcemy walczyć z postrzeganiem kontynentu afrykańskiego jako państwa, monogenicznej struktury i chcemy pokazywać bogactwo tamtych kultur, wieloetniczność, to spójrzmy na nich z naszej perspektywy – jako Polacy jesteśmy Europejczykami, ale mamy zupełnie inną kulturę, kuchnię, tradycje niż Hiszpanie czy Węgrzy i jesteśmy z tego dumni. Wykładnia powiązana z kolorem skóry zawsze jest redukcyjna, bez refleksji nad innymi elementami, które bywają ważniejsze w kwestii tożsamościowej.
Patrząc na chronologię twojej książki, można powiedzieć, że właśnie pisze się jej rozdział „zerowy”. Wychowujesz córkę, której książka jest dedykowana. Zanim ona po nią sięgnie, jest szansa, że świat będzie wyglądał już zupełnie inaczej. Myślałaś już o tym, jak będziesz wspierać ją w poszukiwaniu tożsamości?
Ciekawe, na ile ten temat będzie jej dotyczył. Wydaje mi się, że wiele osób kwalifikuje ją jako inną dopiero w połączeniu ze mną. Ma jaśniejszą skórę niż ja, proste włosy… Jest mi trudno powiedzieć, czy w ogóle będzie uwikłana w tego typu dyskusje, gdy dorośnie. Zdarzyło mi się usłyszeć, jak mijające nas dziecko zapytało mamę, dlaczego one mają brązową skórę. Zastanawiam się, czy to pytanie padłoby, gdyby córka szła z moim mężem, który jest biały.
Podkreślasz też, jak bardzo naszą rzeczywistość kreują słowa. W odniesieniu do czarnych Polaków słowem uruchamiającym wiele mechanizmów jest „Murzyn”, który, jak piszesz, odbiera ludziom tożsamość – przestajesz być Polakiem w oczach innych. Ale są też „komplementy” typu „ładnie mówisz po polsku”. Czy one nadal uruchamiają w tobie wewnętrzną patriotkę?
Myślę, że osoby zadające takie pytanie zwykle nie mają złych intencji. W pierwszym kontakcie poddają się stereotypom. Co w ogóle jest ciekawe, bo słysząc, jak ja mówię, nie wiem, jak można założyć, że polski to nie jest mój pierwszy język. Wydaje mi się, że to tylko pokazuje, jak silny jest element wizualny. Pytanie o „egzotyczny akcencik” wydaje mi się jedną z najbardziej kuriozalnych sytuacji wokół języka, która mnie spotkała.
Jedna z twoich bohaterek mówi, że nieważne, jak „polska” będzie, dla osób wokół zawsze będziesz eksponatem. Dla mnie wiele z tych historii to opowieści o samotności – mimo iż większość z bohaterów wychowała się w kochających rodzinach, na wiele pytań odpowiedzi musieli szukać sami.
To też skutek rozsiania osób niebiałych po Polsce, zwłaszcza w małych miastach. Nawet Janusz, wyjeżdżając do Chicago, nie był w stanie pozbyć się doświadczenia inności. Dosięgnęło go złudne wyobrażenie o tym, że wyjeżdżając do kraju, w którym panuje większa różnorodność etniczna i w którym będzie otoczony przez ludzi podobnych z wyglądu, w końcu poczuje się jak u siebie. W pokoleniu emigrantów z okresu PRL-u, wychowanych w mniej zglobalizowanym świecie, takie doświadczenie wiązało się z poczuciem samotności i wyobcowania, o czym Janusz bardzo dużo opowiada.
Spotkania z bohaterami to jedna część książki, drugą stanowi ogrom pracy z materiałem historycznym, który wymagał głębokiego kopania. Jak wyglądała praca nad nim?
Zależało mi na tym, żeby nie pisać tylko o tym, co tu i teraz. Bardzo ważne było dla mnie to, żeby osadzić te rozważania nad imaginarium „Murzyna”, stosunkiem Polaków do innych, w odniesieniu do wydarzeń, które znamy z podręczników historii. W pewnym sensie zależało mi na pokazaniu mojej genealogii – stąd opowieść o tym, jak w okresie w PRL-u do Polski przyjeżdżają na stypendia studenci z krajów afrykańskich, jak mój ojciec z Ghany. Dziś mało się o tym mówi. Dopiero teraz w ramach różnych zwrotów ludowych przyglądamy się polskiej historii z innej perspektywy. Starałam się przybliżyć inny model myślenia, co prawda wynikający z zimnowojennej polityki, próby sił między blokiem sowieckim a Zachodem, ale mający realne przełożenie na ludzkie życia: jego efektem ubocznym było właśnie to, że do Polski przyjeżdżali studenci z krajów afrykańskich. Chciałam, żeby czytelnicy zobaczyli wybrane historie czarnych Polaków, z jakim planem przyjechali tu ich rodzice, jak żyją ci, którzy wyjechali, i ci, którzy zostali.
Druga rzecz, która była dla mnie istotna, to zagłębienie się w międzywojenną historię, głównie w lata 30. To opowieść o kolonialnym marzeniu, które mieliśmy. Chcieliśmy po latach zaborów dogonić Wielką Brytanię czy Francję. To się nie udało, ale jak najbardziej byliśmy pogrążeni w imperialnym sposobie myślenia. Pewne stereotypy, wyższościowe postrzeganie inności po prostu zostają w języku, w kulturze, w wyobrażeniach.
Chyba najlepszym przykładem tego myślenia jest Tuwim ze swoim „Murzynkiem Bambo”.
Z dzisiejszej perspektywy Tuwim reprodukował stereotypy, ale w jego czasach nikt tego tak nie postrzegał. Był częścią europejskiej elity intelektualnej i pewnego sposobu myślenia, dla którego taki rodzaj przedstawienia czarnego chłopca w ogóle nie był krzywdzący. To były kolonialne czasy, nie myślano o relacjach między białymi a niebiałymi tak jak dziś. Na różne sposoby uzasadniano sobie swoją misję „cywilizacyjną”. Mimo że jako Polska nie mieliśmy kolonii, społeczeństwo często myślało kolonialnymi schematami.
Myślę, że osoby, które sięgną po książkę, zaskoczy fakt, że na polskich dworach służyły czarne osoby, które były tak naprawdę zakupionymi niewolnikami.
Tak, bo to nie są historie z głównego nurtu, a często zdaje nam się, że nasza historia jest bardziej oderwana od zachodnioeuropejskiej, niż naprawdę jest. Oczywiście czym innym jest transatlantycki handel niewolnikami i postawienie całej gospodarki na pracy niewolniczej. Z drugiej strony jest opowieść o towarzyszu Kościuszki, Jeanie Lapierre, który – wedle pewnych przypuszczeń – wcale nie był niewolnikiem.
Myślę o twojej książce jako o pozycji, która wypełni pewną lukę w historii, o którą wcześniej z naszej wygodnej pozycji nawet nie zabiegaliśmy. Jak myślałaś o tej książce, zabierając się do pracy, a czym stała się dla ciebie finalnie?
Liczyłam, że być może uda mi się znaleźć więcej historycznych materiałów, w których bohaterowie opowiadają sami o swoich doświadczeniach. I być może są gdzieś zakopane.
A czym chciałabyś, żeby ta książka stała się dla czytelników?
Chciałabym, żeby ją przede wszystkim czytali. Chciałabym, żeby w jakiś sposób, tak jak ja spotkałam się z własnymi uprzedzeniami, też mieli okazję skonfrontować swój stereotypowy aparat myślenia, aby przyjrzeli się tym historiom, dzięki czemu trochę inaczej spojrzelibyśmy na nasze relacje. Zmiana sposobu myślenia wymaga zbiorowej pracy, a niekoniecznie są na to proste recepty.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.