Tegoroczne nominacje do O!Lśnień – Nagród Kulturalnych Onetu i Krakowa dowodzą ogromnego zaangażowania twórców w sprawy społeczne i polityczne. – Przez ostatnie osiem lat żyliśmy w sytuacji, w której trzeba się było opowiedzieć. Zamykam je z przekonaniem, że artyści stanęli na wysokości zadania – mówi Katarzyna Janowska, twórczyni O!Lśnień – Nagród Kulturalnych Onetu i Miasta Krakowa.
2023 rok był wyjątkowy dla polskiej polityki. Zmieniliśmy rząd, wyraźnie opowiedzieliśmy się, jak chcemy rozwijać nasz kraj. Jak to się przełożyło na sztukę?
Zmiana polityczna wiąże się ze zmianami w świecie kultury. Jedną z nich po nastaniu nowej władzy była zmiana na stanowisku dyrektora Zachęty i naszego reprezentanta na 60. Biennale Sztuki w Wenecji. To znaczące wydarzenie w świecie sztuki. Najważniejsze instytucje kultury zostały w ostatnich latach obsadzone przez nominatów partyjnych niemających merytorycznych kompetencji do szefowania Zachętą czy Muzeum Sztuki w Łodzi. Cieszy mnie też zmiana w mediach publicznych, traktowanych przez ostatnie lata jako narzędzie ideologicznej walki. Media publiczne to naturalne miejsce do opowiadania o kulturze i kreowaniu wydarzeń kulturalnych.
Jak oceniasz działania polskich artystów w ubiegłym roku?
Bardzo dobrze. Świetnie i nieszablonowo wypadły zwłaszcza seriale. Pojawiło się kilka mocnych tytułów: „1670”, „Absolutni debiutanci” i „Infamia”. Bardzo się cieszę, że polscy twórcy dostali szansę tworzenia poza utartymi schematami. Niezbędny jest do tego partner zamawiający produkcję. W tych przypadkach stroną był Netflix. I jeśli Netflix zacznie płacić tantiemy naszym artystom i artystkom, to myślę, że będziemy mogli z pełnym przekonaniem bić mu brawo. Ciekawie też działo się w muzyce.
W kategorii muzyka popularna nominowaliście młodych artystów Mery Spolsky i asthmę oraz weterana polskiej sceny muzycznej Lecha Janerkę.
Lech Janerka pojawił się ze swoją płytą „Gipsowy odlew falsyfikatu” pod koniec roku i pozamiatał. Myślę, że młodzi mogą się uczyć od mistrzów. Stworzenie czegoś jednorazowo oczywiście wymaga umiejętności i sprawia wielką radość. Ale wytrwać tyle lat na rynku muzycznym i po prawie dwudziestoletniej przerwie powrócić z płytą, którą wszyscy się zachwycają, jest dla mnie naprawdę czymś wyjątkowym. Z drugiej strony mamy asthmę, dwudziestoparoletniego rapera z Bielska-Białej, który bardzo umiejętnie nawiązuje zarówno muzycznie, jak i tekstowo do początków hip-hopu w Polsce. To jest też bardzo ciekawe, że rap z lat 90. dziś już jest klasyką.
W kategorii film nominowaliście do O!Lśnień 2024: „Kosa”, „Filipa” i „Zieloną granicę”. Filmy, które wywołały nie tylko dyskusje krytyczne, ale także polityczne.
W nominacjach zwracamy uwagę na artystyczny kształt dzieła, ale też ważny jest dla nas rezonans społeczny. „Zielona granica” Agnieszki Holland była wydarzeniem łączącym te aspekty. To jest film spełniony artystycznie, który stał się wydarzeniem politycznym i społecznym. Od „Pokłosia” Władysława Pasikowskiego z 2012 roku nie pamiętam aż takiej awantury politycznej o kino i tak ostrych wypowiedzi polityków kierowanych do twórców. Ten film był dla mnie papierkiem lakmusowym. Reakcje na „Zieloną granicę” były znakiem erozji i przesilenia politycznego w PiS. Agresja, z jaką zareagowali na film prawicowi politycy, pokazała, że chwytają się wszystkiego, by wygrać wybory, co oznaczało, że jest duża szansa, że wygra je ktoś inny. Bardzo „Zielonej granicy” kibicuję. To jest ważny obraz i żałuję, że nie został obok „Chłopów” polskim reprezentantem do tegorocznych Oscarów. Mogliśmy zaproponować dwa tytuły w dwóch różnych kategoriach. Myślę, że film Agnieszki Holland miałby ogromne szanse, bo jest uniwersalną opowieścią o współczesności. Wśród naszych nominacji jest też „Kos”, czyli Quentin Tarantino po polsku.
Jednym porównanie „Kosa” do kina Tarantino bardzo się podoba, innych bardzo drażni.
Uważam, że kino Tarantino przynależy już do klasyki i można z tejże czerpać pełnymi garściami, jak niegdyś robił to właśnie Tarantino. Tym bardziej że reżyser Paweł Maślona nie opowiada o polskiej historii na kolanach lub poprzez nudne, czytankowe freski, jak do tej pory robiło się w polskim kinie.
„Kos” jest brawurową jazdą artystyczną przez szczególny okres naszej historii. Pokazuje erozję państwa, dopuszcza do głosu chłopów i kobiety. Jestem wielką fanką tego filmu. Ale kategoria film nie jest jedyną, gdzie dostaliśmy zaangażowane społecznie artefakty.
Gdzie się jeszcze pojawiły?
W literaturze. W tej kategorii nominowaliśmy Mikołaja Grynberga za „Jezus umarł w Polsce”, Joannę Kuciel-Frydryszak za „Chłopki. Opowieść o naszych babkach” i Renatę Lis za „Moją ukochaną i ja”. Uwielbiam książkę Renaty Lis. To jest rodzaj dziennika eseju, który nie tylko jest historią wielkiej lesbijskiej miłości, ale także opowieścią o osobach nieheteronormatywnych w Polsce od PRL-u do współczesności. Wszystkie nominacje książkowe mają rys zaangażowania, ale zwróć uwagę, że przez ostatnie lata żyliśmy w sytuacji, kiedy trzeba się było opowiedzieć. Te osiem lat zamykam z przekonaniem, że artyści stanęli na wysokości zadania.
Nie dali się zideologizować?
Właściwie na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy się sprzedali. Może był jakiś rodzaj autocenzury, o którym Agnieszka Holland wielokrotnie powtarzała w wywiadach. Mówiła, że widziała u młodych filmowców zamykanie się w ich światku, lęk przed tematami dotykającymi polityki. Jednak „Kos” podjął ten temat i to w koprodukcji z TVP.
Myślę, że nasze nominacje do O!Lśnień 2024 są znakiem czasu, w którym należało się upomnieć o pewne wartości. Mikołaj Grynberg zrobił to na gorąco. Przecież książkę o wydarzeniach na polsko-białoruskiej granicy pisał, kiedy nie można było się tam dostać, bo władze wprowadziły stan wyjątkowy. A on oddał głos ludziom, którzy mimo zakazów zaangażowali się w pomoc imigrantom błądzącym po przygranicznych lasach.
Co się działo w teatrze?
Nominowaliśmy przejmujący spektakl o odchodzeniu i niemożności poradzenia sobie z rzeczywistością szpitalną i cierpieniem najbliższych, czyli „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” Mateusza Pakuły. Myślę, że wielu z nas identyfikuje się z tymi przeżyciami. Świetny i bardzo na czasie jest spektakl Anny Smolar „Melodramat”. Reżyserka w interesujący sposób nawiązuje do historii kina i podejmuje temat współuzależnienia, ale też opowiada o relacjach w zespołach teatralnych. Opowieść Anny Smolar rezonuje z ostatnimi wydarzeniami w Teatrze Dramatycznym. Nasze nominacje układają się w paletę upomnień, głosów o ważne dla nas obywateli i obywatelek sprawy.
Nominacje w kategorii muzyka klasyczna, opera i jazz również są nieszablonowe: L.U.C. i Rebel Babel Film Orchestra, Marcin Masecki i Dobrawa Czocher.
W tej kategorii zaistniał mocny miks gatunków. Marcin Masecki pojawia się z płytą „Boleros y mas” z utworami nawiązującymi do latynoamerykańskich szlagierów, Dobrawa Czocher, wcześniej nagrywająca z Hanią Rani, wydała przepiękną płytę „Dreamscapes” z autorskimi kompozycjami na wiolonczelę, a L.U.C. z muzyką do filmu „Chłopi”.
L.U.C. od lat poszukuje, eksperymentuje i znajduje na siebie pomysły. Cieszę się, że jego muzyka do „Chłopów” się przebiła, bo jak wiemy, sytuacja wokół tego filmu była i jest trudna. Natomiast muzyka jest czymś uniwersalnym, co może pozwolić wybrzmieć temu filmowi niezależnie od kontrowersji. Bardzo mnie to cieszy. Szanuję takie wieloletnie przedsięwzięcia, w które twórcy niemalże z obłędem rzucają się w wir pracy. L.U.C. uczestniczył w tym projekcie przez wszystkie lata jego powstawania i świetnie połączył folklor ze współczesnymi aranżami. Ta muzyka trafia do wielu. Słyszę, że się podoba, jest zrozumiała, co jest bardzo istotne, bo oznacza, że folklor nie jest czymś martwym. Został przełożony na współczesność w sposób, który oddziałuje.
Podobno mieliście problem z rozstrzygnięciem, kogo nominować w kategorii sztuki wizualne?
Tutaj zawsze jest problem, czy nominować kuratora, czy artystę. Anda Rottenberg, szefowa kultury w „Vogue’u”, zawsze podkreśla pracę kuratorów. Sama jest kuratorką i dla niej to kurator nadaje życie twórczości artystów. A ja z kolei próbuję to łączyć. Dlatego w tym roku mamy tak różne nominacje.
Wystawę „O, Lie on Me” Angeliki Markul, osobnej polsko-francuskiej artystki, eksperymentującej z materiałami, tematami, formą, co jest zawsze ryzykowane dla artysty, bo krytycy i odbiorcy lubią rzeczy, które już widzieli. A to jest wystawa rzeźb zaprezentowanych w teatralnej formie ze specjalnie do tego skomponowaną muzyką, będącą bardzo intymną opowieścią o seksualności i życiu erotycznym.
Z kolei wystawa „Obraz Złotego Wieku” Krzysztofa J. Czyżewskiego, Rafała Ochęduszko i Natalii Koziary-Ochęduszko pokazywana na Zamku Królewskim na Wawelu jest zupełnie inna. Od czasu powołania na stanowisko dyrektora Andrzeja Betleja Wawel zmienia swoje oblicze. Otwiera się na współczesność. Na dziedzińcu stoją rzeźby współczesnych artystów, odbywają się silent disco i wspaniałe kolacje z menu sprzed wieków. Wystawa „Obraz Złotego Wieku” była zupełnie wyjątkowa. Polska Jagiellonów to był okres fantastycznego myślenia i o kulturze, i o nauce. Kuratorzy zrobili kapitalną pracę, pokazując naszą wielonarodowość i wielokulturowość. Oglądając tę wystawę, poczułam dumę z naszej przeszłości, a nie wzruszam się łatwo poczuciem: „Boże, jacy my byliśmy wielcy”. Pomyślałam sobie, jak mogłaby wyglądać nasza współczesność, gdyby historia potoczyła się inaczej i gdybyśmy tak szybko tej potęgi – także kulturalnej – nie utracili.
Zapraszam do głosowania w O!Lśnieniach 2024. To też dobry moment na obejrzenie i doczytanie dzieł, które umknęły naszej uwadze.
Katarzyna Janowska jest dziennikarką, producentką treści kulturalnych w RASP, twórczynią O!Lśnień – Nagród Kulturalnych Onetu i Miasta Krakowa
Na artystę, osobowość kultury, kreację aktorską oraz dzieła, które nas olśniły w minionym roku, można głosować na stronie https://olsnienia.onet.pl do północy 1 marca 2024 roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.