Anna Adamowicz i Arek Kluk ze Stowarzyszenia Grupa Stonewall odpowiedzialnego za organizację poznańskiego Pride Week w realizacji swojej równościowej misji posługują się nowoczesnymi narzędziami. Fundusze zbierają dzięki crowdfundingowi, prowadzą też Out & Proud – pierwszy w Polsce sklep z gadżetami LGBT+. Wierzą, że komercyjna oprawa Marszu Równości pomoże im dotrzeć do szerokiego grona odbiorców. po prostu dodać zdanie: Oto kolejna odsłona cyklu, który powstaje we współpracy z Kampanią Przeciw Homofobii.
Jak zareagowaliście na skandaliczną wypowiedź ministra Mariusza Błaszczaka, określającą Marsz Równości mianem „parady sodomitów”?
Arek: Jesteśmy zbulwersowani. To krzywdzące słowa. Zwłaszcza wypowiedziane przez polityka ogólnopolskiej rangi. Rozważamy kroki prawne. Z drugiej strony, możemy podziękować Błaszczakowi za rozgłos. Chociaż Pride Week już się skończył, jego temat wciąż jest żywy.
Ania: Wyzywanie od „sodomitów” jest niestety jednym z łagodniejszych określeń, na jakie pozwalają sobie politycy, a przede wszystkim media publiczne.
Instytucjonalne reakcje na Pride Week są niespójne. Z jednej strony – mowa nienawiści, z drugiej – wsparcie prezydenta miasta Poznania Jacka Jaśkowiaka.
Ania: Ta dychotomia, czy wręcz schizofrenia jest bolączką polskiej sceny politycznej nie od dzisiaj. W Poznaniu mamy wsparcie władz dla naszej działalności. To dla nas ważne.
Arek: Nie dostajemy od Urzędu Miasta morza gotówki na organizację Pride Week, ale służą radą i pomocą w kwestiach organizacyjnych. To wsparcie symboliczne, a nie instytucjonalne czy finansowe, ale dzięki niemu nie czujemy się w naszym mieście jak intruzi. Jednym z naszych zadań jest oddziaływanie na polityków w radzie miasta. Zmiana postaw to, mówiąc nieskromnie, nasza zasługa.
Ania: W ubiegłym roku z pełnomocniczką do spraw równego traktowania Martą Mazurek zorganizowaliśmy debatę o tęczowych rodzinach. Jej uczestnikiem był m.in. radny PO Marek Sternalski, znany wcześniej z konserwatywnych poglądów. Nie wiedział, jak rozmawiać o społeczności LGBT+. Uważał chociażby, że orientacja seksualna jest kwestią preferencji. Ale po rozmowach z nami stał się jednym z najsilniejszych sojuszników LGBT+, a nawet ambasadorów we władzach miasta. Edukacja to część naszej walki.
Arek: Kolejny raz sprawdziła się reguła, że bezpośredni kontakt obala stereotypy.
Ania: Można się boksować na komentarze na Facebooku, ale nic nie zastąpi szczerej rozmowy twarzą w twarz.
Gdy z góry płynie dobry przykład, ludzie go podłapują. A gdy władza posługuje się mową nienawiści, daje przyzwolenie na wrogość.
Ania: Tak, przykład idzie z góry. Gdy władza daje przyzwolenie na dyskryminację, nietolerancję i nienawiść, w społeczeństwie aktywizują się wrogie jednostki. I odwrotnie. Dlatego w Poznaniu jest bardziej przyjaźnie niż w innych miastach. Tu można poczuć się nie tylko bardziej swobodnie, ale i bezpieczniej. Mamy też dobre kontakty z poznańską policją, która zabezpiecza Pride Week. W tym roku kontrdemonstracja, choć nieliczna, licząca pewnie ze sto osób, wydawała się mocno niebezpieczna. Wykrzykiwano nienawistne hasła, które można uznać za bezpośrednie groźby. Nie mówiąc już o drastycznych plakatach antyaborcyjnych. W Marszu i w kontrdemonstracji brały udział dzieci, które moim zdaniem nie powinny były tych obrazów oglądać. Demonstranci odcięli też ode mnie moją żonę i dziesięcioletnią córkę, więc poczułam się zagrożona. Kazałam młodej położyć się na ziemię, gdyby mieli zacząć w nas czymś rzucać.
Aniu, z córką rozmawiasz już o LGBT+?
Ania: Tak, uczestniczy w wydarzeniach, które organizujemy: Marszach Równości, spotkaniach tęczowych rodzin. Do mojej żony, Agnieszki, nie mówi jednak „mamo”, tylko po imieniu. Ja jestem jej mamą biologiczną. Ma też tatę, z którym wspólnie ją wychowujemy. Agnieszka jest jej trzecim bonusowym rodzicem. Przed tegorocznym Marszem córka miała wyjechać z tatą na wakacje w góry, ale poprosiła, żeby poczekał kilka dni, bo koniecznie chciała być tego dnia ze mną i Agnieszką. Co nie zmienia faktu, że nie jest jeszcze gotowa, żeby opowiedzieć wszystkim o swojej rodzinie. Nauczyciele w szkole wiedzą i są nam bardzo przychylni. Wychowawczyni jest wspaniała! Jej przyjaciele też, dalsi koledzy i koleżanki jeszcze nie. Ci bliscy przychodzą do nas do domu. I choć wiedzą, że mieszkamy z Agnieszką razem, bywają zdziwieni, gdy się przytulamy. A ich rodzice chodzą z nami na Marsz. Zdarzają się jednak sytuacje trudniejsze. Gdy chłopcy wyzywają się na boisku od pedałów, córka tłumaczy im, dlaczego to niewłaściwe. To bezmyślna mowa nienawiści, ale ona czuje się dotknięta.
Wzięłyście z Agnieszką ślub?
Ania: Tak, w Kopenhadze. I choć wiem, że w Polsce nie ma to mocy prawnej, cieszy mnie to, że za każdym razem, gdy opuszczamy granice kraju, znów stajemy się pełnoprawnym małżeństwem. Gdy mówię o niej „żona”, nie spotykają mnie nieprzychylne reakcje. Czasami ktoś unosi brwi. Ale w bezpośrednim kontakcie nie zdarzają się homofobiczne komentarze. Kto pozna naszą rodzinę, staje się sojusznikiem. W dawnej pracy miałam kolegę, z którym dużo rozmawiałam o LGBT+. Uważał się za tolerancyjnego, ale nie chciał, żeby pary jednopłciowe wychowywały dzieci. Zmienił zdanie.
A jak to było z flagami, które zwiastowały Marsz powiewając na tramwajach, a po jednym dniu zostały zdjęte?
Arek: Wiedziałem, że przy okazji świąt narodowych na tramwajach pojawiają się polskie flagi, zdarzają się też flagi Lecha Poznań w czasie jubileuszu klubu. Skontaktowałem się z MPK w połowie czerwca, żeby załatwić zawieszenie tęczowych flag w ramach promocji Pride Week. Złożyliśmy zamówienie opiewające na ponad siedem tysięcy złotych. MPK nie robiło nam przysługi, dostali od nas komercyjne zlecenie. Gdy wysłałem wizualizację do zamówienia, dowiedzieli się, że na chorągiewkach będzie tęcza. Otrzymaliśmy wtedy maila, że nie są jednak w stanie zrealizować zamówienia ze względu na sezon urlopowy i „brak mocy przerobowych”. To był argument wyssany z palca. Wiadomo było, że sprzeciw wzbudziła tęcza. Po mailowej interwencji otrzymaliśmy zaproszenie na spotkanie z prezesem MPK. W trakcie rozmowy udało nam się wynegocjować, żeby tramwaje jednak wyjechały na miasto. W piątek rano 180 tramwajów ozdobiły flagi. Efekt był niesamowity. Było o tym bardzo głośno. Po 19.00 dowiedzieliśmy się z posta MPK na Facebooku, że chorągiewki będą ściągnięte. Usłyszeliśmy od MPK, że sporo motorniczych zdecydowało się brać urlopy na żądanie albo urlopy bezpłatne, byle nie jeździć z tęczową flagą. MPK ugięło się pod naciskiem pracowników. Chcemy teraz zaoferować im warsztaty równościowe. Może to zmieni ich podejście.
Organizacja Pride Week to wasza praca?
Arek: To nasza choroba (śmiech). W Grupie Stonewall nie mamy ani jednego etatu. Co do zasady jesteśmy wolontariuszami. W Stowarzyszeniu zapisanych jest 65 osób, aktywnie działa około 20 z nich, a wolontariuszy i wolontariuszek przy okazji tegorocznego festiwalu udało nam się zebrać prawie setkę! Oczywiście od czasu do czasu pojawiają się jakieś wynagrodzenia, jak chociażby środki z dotacji Fundacji Batorego, z których przede wszystkim finansujemy działalność grupy interwencyjnej, ale i dla mnie jako prezesa dzięki dotacji pojawiło się czasowe wynagrodzenie (950zł). Poza tym pracuję w agencji social media. I prowadzę sklep stowarzyszenia Out&Proud z gadżetami LGBT+. Na Pride Week zebraliśmy 30 tysięcy dzięki crowdfundingowi. To 45 proc. budżetu całego festiwalu.
Ania: Ja pracuję w Allegro, zresztą razem z moją żoną. Gdy jeszcze tam nie pracowałam, moja córka była podpięta pod jej świadczenia socjalne. Tu Allegro wykazało się postępowym myśleniem. W Stonewall działam wolontariacko jako członek zarządu, nie tylko przy organizacji Marszu, organizuję także warsztaty edukacyjne. Będę je prowadzić również u siebie w biurze.
Arek: Już myślimy o kolejnym Pride Weeku! Nie jesteśmy co prawda największym marszem, ale stawiamy na innowację. U nas po raz pierwszy w marszu szedł prezydent miasta, po raz pierwszy pojawiły się flagi na latarniach, a teraz chorągiewki na tramwajach. Pride Week to więcej niż marsz. Organizujemy wydarzenia towarzyszące – koncerty, szkolenia, imprezy. Nie boimy się myśleć o rzeczach niemożliwych. A potem dopiero martwimy się, jak je realizować. Ważna jest dla nas też oprawa graficzna. Myślimy o Grupie Stonewall w komercyjnych kategoriach. Wiemy, że tylko dzięki atrakcyjnemu opakowaniu dotrzemy z informacjami o LGBT+ do szerokiego grona odbiorców. W przeciwnym razie przekonywalibyśmy już przekonanych, a nie ma przecież sensu prawić kazań zbawionym.
Sklep Out&Proud to był twój pomysł, Arku?
Arek: Tak. Od początku wiedziałem, że musimy zdywersyfikować źródła finansowania. W 2015 roku, gdy powstawała Grupa Stonewall, zbliżał się PiS, więc wiedzieliśmy, że pieniędzy od państwa nie będzie. Otwierając sklep zagospodarowaliśmy niszę.
Dostępna u was koszulka z orłem na tle tęczowej flagi budzi kontrowersje?
Ania: Roboczo nazywany tę koszulkę „Profanacją”. Założyłam ją na marsz w Berlinie. Tam wywoływała wyłącznie pozytywne reakcje. W Poznaniu tylko jedna pani patrzyła na mnie krzywo w tramwaju. Reakcje negatywne są mocno przesadzone, bo ten orzeł wcale nie jest godłem. Zmieniliśmy ten znak.
Arek: Żeby obrazić godło, trzeba tego chcieć. Nasza intencja jest odwrotna. Chcemy się pod symboliką narodową podpisać.
Ania: Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ludzie uważają, że przedstawiciele społeczności LGBT+ nie mogą kochać swojego kraju. Jesteśmy takimi samymi Polakami i Polkami, jak ci, którzy wieszają na domach flagi 11 listopada. A może bardziej Polakami niż ci, którzy nazywają się nacjonalistami, a wołają: „Tęczowe śmiecie, życia mieć nie będziecie”.
Jesteście patriotami?
Ania: Tak, i mamy prawo się tak nazywać. Zależy nam na Polsce. Chcielibyśmy, żeby wszystkim było tutaj dobrze. Nie ma we mnie zgody na to, żeby miejsce, w którym żyję, było homofobiczne. Mamy trzy wyjścia – wyprowadzić się, udawać, że mieszkamy z koleżanką, siostrą albo kuzynką, albo zmieniać najbliższe otoczenie w dążeniu do tego, żeby było lepiej. Moją pasją jest literatura, bo studiowałam polonistykę. Mój patriotyzm wynika też z tych lektur, tradycji, wychowania.
W waszych wypowiedziach pojawia się słowo-klucz: „bezpieczeństwo”. Czujecie się bezpieczni?
Ania: Bezpieczeństwo to podstawa. Mowa nienawiści bardzo płynnie przechodzi w przemoc fizyczną. Mimo że na Marszu było dużo policji, bywały momenty, gdy stojąc naprzeciw nienawistnego tłumu, czułam, że jeden krok dzieli nas od przemocy fizycznej. To nie jedyna taka sytuacja zagrożenia. Mieszkam na trasie tramwaju, którym agresywni pseudokibice jeżdżą na mecze. Wtedy staram się nawet na moją żonę nie patrzeć, żeby ich nie sprowokować. Dla nich „cwel” to najgorsza obelga, którą chętnie obrzucają prezydenta Jaśkowiaka. Napis głoszący, że Jaśkowiak to „cwel” i „zdrajca Polaków” pojawił się na jednym z przystanków po Marszu. Dla narodowców „cwel” jest właściwie równoznaczne ze „zdrajcą”.
Poznań zmienił się jednak na lepsze?
Ania: 20 lat temu takich napisów było więcej. Temat LGBT+ budził sensację. Nie byłam wtedy wyoutowana.
Arek: Ja pochodzę z miejscowości liczącej tysiąc mieszkańców, położonej w okolicach Piły. Lubię obalać stereotypy, że w wielkich miastach społeczności LGBT+ jest zawsze łatwiej. Niekoniecznie. Ani ja, ani moi rodzice nie spotkali się z hejtem. Nie zostaliśmy odepchnięci od lokalnej społeczności. Tworząc lokalną wspólnotę, ludzie czują się ze sobą związani. Do Poznania przyjechałem osiem lat temu, bo byłem zagorzałym kibicem Lecha. Wyoutowałem się na początku studiów. W urodziny. Potrzebowałem bezpiecznej przestrzeni i samodzielności. Szkoda, że to się stało tak późno. Dlatego patrząc na nastoletnich wolontariuszy i wolontariuszki, trochę im zazdroszczę, że ten świat wokół ich nastoletniego życia już wygląda inaczej niż nasz wtedy. Otrzymaliśmy też darowiznę od licealistów i licealistek VIII liceum w Poznaniu. Tysiąc złotych, które zostały im z balu maturalnego, wsparło Marsz. Zmiany dzieją się na naszych oczach.
Ania: Teraz wiem, że zawsze trzeba się outować. Właściwie codziennie. W kolejce, w pracy, na ulicy. Nigdzie nie ukrywam, kim jestem.
To w jakiej rzeczywistości żyją osoby LGBTQ zależy m.in. od naszych wyborów politycznych, a dokładniej rzecz ujmując od tego, na jakiego polityka lub polityczkę zdecydujemy się zagłosować podczas wyborów. Aktywiści i aktywistki LGBTQ z Malty - kraju, który znajduje się na podium tęczowego rankingu ILGA Europe, dzięki czemu nosi ona miano najbardziej przyjaznego osobom nieheteroseksualnym kraju w Europie - pytani o to, jak do tego doszło, odpowiadają, że było to możliwe dzięki władzy przyjaznej osobom LGBT. Dlatego tak ważne jest, aby w zbliżających się wyborach - najpierw samorządowych, a potem parlamentarnych - uważnie przyjrzeć się zarówno programowi reprezentowanej przez danego kandydata czy kandydatkę partii, jak i wypowiedziom i działaniom określonego polityka czy polityczki właśnie w kontekście tematów dotyczących osób LGBTQ. Można sprawdzić jaki dany polityk lub polityczka ma pogląd na przykład nt. edukacji równościowej, związków partnerskich i równości małżeńskiej, ochrony osób LGBTQ przed przemocą, a także czy brał/ brała udział w marszu równości albo jak się zapatruje na jego organizacje w swoim mieście. Osoby, które poza świadomym oddanie głosu chciałyby się jeszcze jakoś zaangażować, mogą dołączyć do akcji Kampanii Przeciw Homofobii „Mam oko na wybory” (www.okonawybory.pl). Stając się częścią tej akcji poszerzysz grono tęczowych obserwatorów wyborczych pilnujących tego, by zbliżające się wybory samorządowe były uczciwe, a nasze przemyślane głosy nie przepadły.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.