Znaleziono 0 artykułów
26.06.2024

Książki, filmy i muzyka, które wsparły osoby LGBTQ+ w odkrywaniu tożsamości

26.06.2024
Piotr Buśko aka Twoja Stara (Fot. Krystian Lipiec)

Co osoby artystyczne i dziennikarskie ze społeczności LGBTQ+ czytały, oglądały, czego słuchały, kiedy odkrywały własną tożsamość? Jakie seriale, filmy, książki, płyty, obrazy były dla nich ważne w czasach, gdy słowa „gej”, „lesbijka”, „transpłciowość”, „queer” nie weszły jeszcze do powszechnego użycia?

Sylwia Chutnik, pisarka: Łaknęłam przegięcia, z pasją oglądałam Festiwal w Opolu

Bardzo ważna jest dla mnie warstwa wizualna. Mój tata był muzykiem, który, jeszcze w PRL-u, grywał na dancingach. Czasami mnie na nie zabierał, a ja z uwielbieniem patrzyłam na poprzebierane panie. Tata wyjeżdżał też Zachód, z którego przywoził nie tylko muzykę, lecz także teledyski nagrane na VHS-y. Musiałam mieć siedem lat, gdy po raz pierwszy zobaczyłam klip do piosenki „Material Girl” Madonny. Od razu zakochałam się w jego estetyce. Kilka lat później, już w latach 90., premierę miał „Vogue”, w którym Madonna wykorzystywała taniec i elementy kultury ballroomowej. Odpłynęłam zupełnie! Wisienką na tym queerowym torcie był film „Paryż płonie”, w którym reżyserka Jeannie Livingston opowiada historię uczestników i uczestniczek trans nowojorskiego ballroomu. Dokument od razu połączyłam z teledyskiem Madonny.

Nienormatywność towarzyszyła mi, odkąd pamiętam. Prócz Madonny wychowałam się na Boyu Georgeu, utworach Princea. Z tym drugim śpiewałam: „I’m not a woman, I’m not a man, I am something that you’ll never understand”! Łaknęłam przegięcia. Z pasją oglądałam Festiwal w Opolu, występy Zdzisławy Sośnickiej, Urszuli i Beaty Kozidrak. Wizerunki wprost z dancingów ojca. Po latach, już jako dorosła osoba, kiedy zaczęłam czytać i pisać teksty naukowe o kampie i analizować kulturę queerową, miałam poczucie, że to jest coś mojego, coś oczywistego, z czym jest mi po prostu po drodze. Dlatego dziś mój queer jest bazarowy, przaśny. Moją drag queen jest baba w podomce i laczkach z pomponem, która jara szluga na klatce schodowej. Obcowanie z kampem pozwoliło mi dostrzegać codzienną przegiętość i nieprzystawalność do heteronormy. Wykorzystuję ją w pisaniu.

Sylwia Chutnik (Fot. East News)

Piotr Buśko, drag queen Twoja Stara: Zauważam zmianę w portretowaniu społeczności LGBTQ+

Nie mam jednego filmu czy serialu, o którym mógłbym powiedzieć, że stał się najistotniejszy w budowaniu mojej tożsamości. Był to raczej proces składający się z wielu tytułów. Albo zbieranie przedstawionych na ekranie doświadczeń i projektowanie ich na siebie. Jednym z takich tożsamościowych kamieni milowych jest dla mnie „Dotyk anioła”, serial z lat 90., który dotyczył radzenia sobie z odchodzeniem, ze śmiercią. W nim po raz pierwszy zetknąłem się z wątkami dotyczącymi osób LGBTQ+. W latach 90. epidemia AIDS trwała w najlepsze, była też ignorowana przez wszystkich dookoła. Jeden z odcinków „Dotyku anioła” opowiadał o geju umierającym na AIDS. Było to moje pierwsze spotkanie nie tylko z homoseksualnością, lecz także z homoseksualnością, powiązaną ze śmiercią. Towarzyszył mi duży lęk. Bo jeśli jestem gejem, czy to oznacza, że szybko umrę?

Kolejnym doświadczeniem, tylko potencjalnie weselszym, było dorwanie w lokalnej wypożyczalni „Ślicznotek” w reżyserii Beeban Kidron, w którym grupa drag queens udaje się w szaloną, kolorową podróż. Mimo że później widziałem ten film jeszcze wielokrotnie, towarzyszyło mi przeświadczenie, że każdy gej kończy, przebierając się w „damskie” ciuchy. Moje przekonanie wynikało z nieznajomości definicji dragu. Skąd nastolatek mógł wtedy wiedzieć, że to performens? Zatem znowu ogarnął mnie strach związany z orientacją. 

W przestrzeni wizualnej queerowość oswoił mi dopiero serial „Glee” Ryana Murphyego o szkolnym chórze, w którego skład wchodzą najróżniejsze, również nieheteronormatywne dzieciaki. Pojawia się tam wiele LGBT-owego przegięcia, które po prostu bardzo lubię. Jest to też musical, czyli stereotypowo gejowska przestrzeń sztuki. Intuicyjnie odnajdywałem w niej przynależność, bezpieczeństwo i demokratyczność. 

Wreszcie też na HBO trafiłem na serial „Spojrzenia” o grupie chłopaków z San Francisco. Absolutnie mnie zafascynował, bo wychodził poza rozpoznawalną, stereotypową narrację o gejach. Jednym z bohaterów jest misiek, żyjący z wirusem HIV. Opowieść o nim jest normalizująca i niestygmatyzująca. Chłopak mówi o zakażeniu otwarcie, bez stygmy. Narracja nie konotuje śmierci. Po ponad dwudziestu latach, wciąż pamiętając wspomniany odcinek „Dotyku anioła”, uświadomiłem sobie, że nastąpiła zmiana w portretowaniu społeczności LGBTQ+ i w mówieniu o niej. 

Twoja Stara (Fot. Karolina Jackowska)

Anton Ambroziak, dziennikarz: Nie było języka, którym można było o osobie opowiadać

Jako dzieciaki lat 90. dostaliśmy bardzo dużo złej reprezentacji. Pamiętam, że maniakalnie oglądałem „Przyjaciół”, w których przecież regularnie ciśnięto bekę z nienormatywnej ekspresji płciowej i chłopaków przebierających się za baby. Z kolei w „Chirurgach” pojawił się epizod dotyczący transpłciowości. Osoba zgłosiła się na „operację zmiany płci”. Okazało się jednak, że terapia hormonalna ją zabije! Można wyciągnąć prosty wniosek: bycie sobą oznacza śmierć. Oglądałem też „Nie czas na łzy”, film totalnie osadzony w mentalu lat 80., z oscarową rolą Hilary Swank. Na pustyni reprezentacji dostawaliśmy tylko obrazy, pełne pogardy i cierpienia. Trudno było o pozytywną, afirmującą reprezentację. 

Przełomowy był dla mnie okres studiów, kiedy zacząłem czytać po angielsku. Sięgnąłem po, dziś już dostępnego w polskim tłumaczeniu, „Testo ćpuna” Paula B. Preciado. Było to dla mnie absolutne objawienie. Literacka jazda bez trzymanki! Preciado opisuje, jak przejęcie środków produkcji i technologii może przekształcić nasze ciała, odzyskać nad nimi kontrolę i przekroczyć różne ograniczenia płci. Niepoprawna utopia! Pod akademicką warstwą ukrywa się bardzo intymny, a także intensywny opis tego, co dzieje się z twoim ciałem i głową po iniekcji testosteronu. Wcześniej był to temat dla mnie zakazany, niedostępny. Po lekturze odleciałem w zupełnie inne przestrzenie. Wiesz, stopy były lekkie i sky is the limit!

Drugą bardzo ważną książką były dzienniki aktywisty Lou Sullivana „We Both Laughed in Pleasure”. To jeden z lepszych i najbardziej poruszającym queerowych memuarów. Autor, mężczyzna trans, snuje swoją historię od lat 60. XX wieku. Pisze, parafrazując, o tym, że „chciałby wyglądać na to, kim jest, ale nie wie, jak wygląda ktoś taki jak on”. Czytałem z wypiekami na twarzy. Mając 20 lat, czułem dokładnie to samo. Pamiętnik jest apoteozą queerowej tajemnicy życia. W tym czasie nie było reprezentacji, nie było też języka, aby o osobie opowiadać. Tymczasem Sullivan pisze, że gdzieś pod spodem jest coś ekscytującego i wspaniałego, czego nikt jeszcze nie odnalazł. Oczywiście chodziło mu o jego tożsamość płciową. Do dzisiaj bardzo często wracam do tej książki, bo nadal niesamowicie się ją czyta. Co prawda mamy już różnorodny język, żeby opowiedzieć o tym, kim jesteśmy, ale tak naprawdę jest on bardzo sztywny i ograniczający. Ujmuje naszym kompleksowym doświadczeniom. Sullivan bał się, że umrze, zanim ktokolwiek uzna, iż taki ktoś jak on istnieje. W latach 80. dostał diagnozę AIDS. Wszyscy, jak podkreśla, mówili mu, że to niemożliwe, by żył jako gej. Tymczasem jako gej, mężczyzna wśród innych mężczyzn, miał umrzeć. Było to w pewnym sensie wyzwalające. Żył, ale też umierał na swoich warunkach.

Anton Ambroziak (Fot. Archiwum prywatne)

Dorota Kotas, pisarka: W moim świecie brakowało pozycji o queerowych wątkach

W dzieciństwie czytałam bardzo dużo, ale o lesbijkach – nic. Bardzo tego żałuję. Całkiem niedawno, siedząc w barze Lokum Stonewall w Poznaniu z innymi queerowymi osobami, usłyszałam, jak ktoś opowiada historię z dzieciństwa, o koleżance, która dała mu płytkę z serialem „Słowo na L”. I ja też dostałam od koleżanki płytę CD z tym samym serialem, ściągniętym z chomika – ale wtedy jeszcze nie odczytałam aluzji. Wychowywałam się w małym miasteczku, chodziłam do kościoła. Moje życie bardziej odzwierciedlały wątki z debiutu Olgi Górskiej „Nie wszyscy pójdziemy do raju”. Świadomość orientacji przyszła do mnie bardzo późno. Prawdę mówiąc, dopiero na studiach zorientowałam się, że lesbijki naprawdę istnieją i że ja sama jestem osobą queer. 

Dorastając, nie znalazłam dla siebie właściwych lektur. Ale one pojawiły się z czasem. Bardzo mocno zidentyfikowałam się z bohaterkami „Nie rdzewieje” Gochy Pawlak – dzięki temu, że były to zwykłe dziewczyny, NIE z Warszawy (ze Śląska), niezbyt bogate, kupujące sukienki w lumpeksach, przesiadujące na portalu kobiety-kobietom lub queer.pl i analizujące ogłoszenia z kategorii: „ona szuka jej”. Te pozycje świetnie oddają klimat mojego życia z etapu wczesnej dorosłości. Żałuję, że nie pojawiły się wcześniej. 

Jakiś czas temu mocno przeżyłam książkę Emmy Rävås „To ze mną jest problem” – teoretycznie dla młodzieży, ale cóż, mam słabość do tej kategorii – z tęczowej serii wydawnictwa Dziwny Pomysł. Przeraziła mnie, ale też ucieszyła – bo poruszając temat bardzo nieudanego związku, uczy, jak chronić siebie. Oczywiście, zrobiły też na mnie wrażenie powieści takie jak „Orlando” Virginii Woolf (i film „Orlando – moja polityczna biografia”), „Middlesex” Jeffreya Eugenidesa czy „Testo ćpun” Paula B. Perciado i komiks „Gender Queer. Autobiografia” Mai Kobabe (płakałam, czytając go) – one pozwoliły mi zajrzeć w siebie jeszcze odważniej i głębiej, wątpiąc w koncepcję istnienia binarnej płci. W moim świecie długo brakowało pozycji o queerowych wątkach. Nie szukałam ich, nie wiedziałam nawet, że istnieją, nie miałam też pojęcia, skąd mogłabym czerpać wiedzę, bo byłam na nią bardzo zamknięta i pełna lęku. Gdy dorastałam, queer stanowił dla mnie całkowicie obcą materię. Teraz ją nadrabiam.

Dorota Kotas (Fot. Weronika Kann)

Dawid Nickel, reżyser: Czułem, że jestem puzzlem, który nie pasuje do społecznej układanki

Kiedy byłem nastolatkiem, totalnie nie akceptowałem swojej orientacji. Pamiętam, że nawet wyrzucono mnie z seansu „Tajemnicy Brokeback Mountain”, bo głośno śmiałem się ze sportretowanej w filmie gejowskiej miłości. Mój stosunek zmienił się wraz z serialem „Sześć stóp pod ziemią” Alana Balla. Jednym z głównych bohaterów był mój imiennik, David, który, tak jak ja, cierpiał na autohomofobię. Totalnie się z nim utożsamiłem. David był w związku z policjantem Keithem. Do dziś, gdy myślę o tym serialu, przed oczami staje mi ta para. Ich relacja była dla mnie ważnym odkryciem w budowaniu siebie. Podobnie jak postać Andrew, syna Bree z serialu „Gotowe na wszystko”. Chłopak był mniej więcej moim rówieśnikiem, też gejem, który otwarcie sprzeciwił się swoim rodzicom. Chciał żyć po swojemu. Bardzo zazdrościłem mu tej odwagi, bo sam żyłem w szafie. Nie potrafiłem, a może nie mogłem, tak otwarcie zamanifestować swojej tożsamości. 

Żałuję, że w młodości nie miałem takiej książki jak „Koniec z Eddym” Édouarda Louisa. Świetnie pokazuje, z czym mierzą się queerowe dzieciaki – z niewiedzą, homofobią, samotnością. Dziś młodzi mają produkcje Netfliksa, które utwierdzają ich w przekonaniu, że bycie nieheteronormatywnym jest czymś zupełnie naturalnym. Tymczasem ja za młodu byłem przekonany, że to, co czuję, i to, kim jestem, jest nienaturalne. Że jestem puzzlem, który nie pasuje do społecznej układanki. Liczyłem, iż byciem gejem mi przejdzie. Na szczęście tak się nie stało (śmiech).

Dawid Nickel (Fot. Sara Szymańska)

Filipka Rutkowska, artystka wizualna: Byłam zafascynowana kobietami Toulouse-Lautreca

Moją największą inspiracją związaną z kulturą popularną, sztuką i tożsamością seksualną były kobiety na obrazach i plakatach Henri de Toulouse-Lautreca. Pomimo że jest to sztuka, jednak wiele z prac artysty jest masowo przedrukowywanych i sprzedawanych jako gadżety muzealne. Istnieją zatem w zbiorowej wyobraźni. Nie pamiętam dokładnie, gdzie pierwszy raz zetknęłam się z jego twórczością. Być może było to podczas zajęć z plastyki albo lekcji rysunku, kiedy byłam nastolatką? 

Lautrec miał bardzo specyficzną kreskę. Jego charakterystycznym znakiem są smukłe postaci kobiece, z długimi łydkami, zmysłowo przedstawionymi za pomocą zdecydowanych linii, często szkicowanych węglem. Bohaterki, nierzadko kobiety pracujące w domach publicznych, pokazane są jako nieodłączny element życia nocnego. Piją mnóstwo alkoholu, tańczą, są zanurzone w oparach dymu papierosowego. Są wolne. Mają też władzę nad mężczyznami. To znak przemian obyczajowych i emancypacji kobiet. Mają elegancki styl. A ponadto żyją w Paryżu, który w tamtym czasie był centrum zachodniego świata. 

Byłam zafascynowana kobietami Lautreca do tego stopnia, że zaczęłam je kopiować. Przerysowałam po swojemu większość jego plakatów. Musiałam je mieć na ścianie! Te kobiety były dla mnie tajemniczą fascynacją. Podświadomie chciałam stać się jedną z nich, chociaż wtedy nie uzmysławiałam sobie mojej queerowej tożsamości. Moje życie towarzyskie w nastoletnim wieku było bardzo ułożone, co mnie smuciło. Dlatego wkraczając w dorosłość, dołożyłam wszelkich starań, żeby przybliżyć się do świata tych kobiet. Z perspektywy czasu widzę, że dzisiaj jestem tak samo wyzwolona jak one, co jest dla mnie źrodłem ogromnego szczęścia.

Filioka Rutkowska (Fot. Linus Muellerschoen)

 

Jakub Wojtaszczyk
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Książki, filmy i muzyka, które wsparły osoby LGBTQ+ w odkrywaniu tożsamości
Proszę czekać..
Zamknij