„Argonauci” to autobiograficzna wzruszająca opowieść o miłości autorki do Harry’ego Dodge’a, artysty i rzeźbiarza, który nie jest ani mężczyzną, ani kobietą. A przy tym – książka filozoficzna, w której Maggie Nelson kwestionuje, docieka, bada każdy aspekt bycia i życia, każdy system i układ społeczny i polityczny. Warto wypłynąć z nią w podróż statkiem Argo.
Czasem zakochuję się w osobach, które piszą, komponują, malują, czy w inny sposób dzielą się swoją mądrością. Zazwyczaj to miłostki chwilowe, choć intensywne. Tym razem zafascynowała mnie amerykańska poetka i pisarka Maggie Nelson oraz jej „Argonauci”. Książka w angielskim oryginale wyszła już pięć lat temu, więc moje zauroczenie przyszło z opóźnieniem, wraz z jej polskim przekładem.
Nie da się streścić „Argonautów”. Można raptem spróbować przybliżyć ich temat. To opowieść autobiograficzna, a nawet ekshibicjonistyczna. Po drugie – wzruszająca opowieść o miłości. Po trzecie – opowieść o macierzyństwie. Jak na jeden tom całkiem sporo.
Jednocześnie to książka filozoficzna, w której Nelson kwestionuje, docieka, bada każdy aspekt bycia i życia, każdy system i układ społeczny i polityczny – i chyba właśnie to wzbudziło we mnie tyle dobrych emocji. Podoba mi się Maggie. Jest najbardziej radykalną i fanatyczną przeciwniczką wszelkiego radykalizmu i fanatyzmu, jaką – przez twórczość – poznałam. Buntuje się przeciwko wszelkiemu szufladkowaniu: ludzi, idei, zachowań. Nie znaczy, że sama się na tym czasem nie łapie, ale wtedy płonie ze wstydu i próbuje zrozumieć, dlaczego tak się stało.
Być może idealizuję 47-letnią Maggie Nelson, ale to dość oczywiste w pierwszej fazie zakochania.
„Argonauci” – jej dziewiąta książka, wliczając tomy poezji – nie ma klasycznej konstrukcji. Nie dzieli się na rozdziały, a na akapity. Akapity łączą się ze sobą, jednak niekoniecznie chronologicznie czy nawet tematycznie. Wyłania się z nich piękna opowieść o miłości Nelson do Harry’ego Dodge’a, artysty i rzeźbiarza. O ich pierwszych randkach, wdzięczności autorki do losu, że spotkała Harry’ego, który „przebił” jej samotność. Z niezwykłą czułością wspomina, że już mieli razem zamieszkać, a ona nie wiedziała jakich zaimków używać, jakich końcówek: on/ona; jej/jego? „Nie potrafię cię o to zapytać. Zamiast tego staję się specjalistką w unikaniu zaimków. Cała sztuka, by przyzwyczajać ucho do nieustannie powtarzanego imienia. Trzeba nauczyć się kryć w gramatycznych ślepych zaułkach, odprężyć w orgii precyzji”. Bo Harry nie jest ani mężczyzną, ani kobietą. „Jestem przypadkiem jedynym w swoim rodzaju: dwa w cenie jednego” – mówi Valentine, postać w jego filmie „By Hook or by Crook”.
Harry, zważmy, urodził się w ciele kobiety, posługiwał się dokumentami z żeńskim imieniem. Z Maggie Nelson pobrali się na kilka godzin przed wejściem w życie Propozycji 8, poprawki do konstytucji stanu Kalifornia, przegłosowanej w referendum 4 listopada 2008 roku, zakazującej małżeństw jednopłciowych (w 2013 roku Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych uznał Propozycję 8 za niezgodną z Konstytucją USA, a co za tym idzie – nieważną).
Decydują się na dziecko. Maggie przechodzi wiele prób inseminacji, traci nadzieję, że się uda urodzić. Ale w końcu zachodzi w ciążę. Akapity o ciąży przeplatają się z „wykładami” o macierzyństwie zaczerpniętymi przede wszystkim od Donalda Woodsa Winnicotta, twórcy pojęcia „wystarczająco dobra matka”. Pięknym, ciepłym, wręcz słodkim słowom o pierwszych miesiącach z synem Iggym towarzyszą akapity z opisami fizjologicznymi karmienia czy samego porodu.
Nelson mistrzowsko operuje słowem – najpierw głaska czytelnika zdaniami: „Uwielbiam wylewać mu [synkowi] wodę na głowę zabawkową łódką pełną dziur, mocząc jego blond loki wysmarowane masłem z talerza, z którego niedawno zrobił sobie kapelusz”, żeby potem przekraczać jego granice – przynajmniej moje, za co jestem ostatecznie wdzięczna autorce – i walić prosto z mostu: „Zaparcia należą do podstawowych przypadłości podczas ciąży. (…) A potem przez cały poród nie mogłam się wysrać, ponieważ było dla mnie jasne, że oznaczałoby to dezintegrację mojego krocza, odbytu i pochwy, wszystkiego naraz. Wiedziałam też, że jeśli wypuściłabym z siebie to gówno, dziecko pewnie też by wyszło”.
Ale to też opowieść o postrzeganiu kobiet w ciąży. W tamtym czasie Nelson odbywała spotkania autorskie w związku z wydaniem książki „The Art of Cruelty”. Reckoning”, w której analizuje temat okrucieństwa w sztuce. Na jednym z nich znany dramaturg zadał jej pytanie: „Zauważyłem, że jesteś przy nadziei, więc chciałbym zapytać – jak radziłaś sobie z pracą na tym całym mrocznym materiałem w twoim stanie? Ach tak, myślę, przyciskając kolano do podestu. Oto stary biały patrycjusz przywołuje mówczynię z powrotem do jej ciała, żeby nikt nie przegapił tego przedstawienia dzikiego oksymoronu, kobiety w ciąży, która myśli. Co tak naprawdę stanowi jedynie rozwiniętą wersję ogólniejszego oksymoronu – kobiety, która myśli”.
Gdy Maggie zachodzi w ciążę, Harry rozpoczyna terapię hormonalną i poddaje się zabiegowi mastektomii. Oboje obserwują, jak ich ciała się zmieniają. Jej nabrzmiewają piersi, zmienia się sylwetka, rośnie brzuch; jemu zaczynają rosnąć sztywne włosy, również w miejscach, w których wcześniej nie rosły. Po operacji – gdy wreszcie uwalnia się od bandaży, którymi przez 30 lat obwiązywał się ciasno, by zamaskować biust – nagle przestaje być twardy jak „kamień”. Chętnie paraduje bez koszulki, pływa w basenie. Gdy pytają Harry’ego, jak czuje się w tej podróży przejścia z jednej płci do drugiej, odpowiada, że nie jest w żadnej podróży. „Jak wytłumaczyć w kulturze tak szaleńczo nastawionej na rozwiązania, że czasami to wszystko jest popierdolone? (…) Jak wyjaśnić, że najlepszy sposób na to, by dowiedzieć się, co ludzie sądzą o swojej płci czy seksualności – albo czymkolwiek innym – to wysłuchać, co mają do powiedzenia, i spróbować odpowiednio się do nich odnosić, i nie lakierować ich wersji rzeczywistością własną?” – podobnych pytań Nelson zadaje bez liku.
Tytułowi „Argonauci”, odniesienia do Rolanda Barthesa i jego książki „Roland Barthes” mają być po części kluczem do odpowiedzi. „Tak jak poszczególne części Argo są z biegiem czasu wymieniane [przez podróżujących nim Argonautów], choć łódź nadal nazywa się tak samo, tak zawsze, gdy kochanek wypowiada zdanie kocham cię, jego znaczenie odnawia się poprzez każde użycie, jako że praca miłości i mowy polega na nadawaniu tym samym słowom coraz to nowych akcentów, dzięki czemu tworzy się niesłychany język”.
Warto wypłynąć z Maggie Nelson w podróż statkiem Argo po jej akapitach, choć jak sama zaznacza: „Każde słowo, które piszę, można odczytywać jako pewnego rodzaju obronę czy potwierdzenie wartości tego, czym jestem, jaki punkt widzenia mam rzekomo do zaoferowania, tego, co przeżyłam”.
PS. Marzyłabym, żeby „Argonauci” Maggie Nelson stali się lekturą obowiązkową naszych posłanek, posłów, senatorek i senatorów. A także lekturą dodatkową nauczycieli i rodziców. Bo że młodzież to przeczyta, jest dla mnie jasne.
* Maggie Nelson, Argonauci, przekład z angielskiego Kaja Gucio, wydawnictwo Czarne
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.