Pierwsza część ostatniego sezonu netflixowego „The Crown” przygląda się uważnie nie tylko ostatnim tygodniom życia Lady Di, lecz także motywacjom jej ostatniego ukochanego, Dodiego Al-Fayeda, dorastaniu jej synów, Williama i Harry’ego, oraz niekończącemu się konfliktowi Karola z matką, Elżbietą II. W oczekiwaniu na finał jednego z najwybitniejszych seriali ostatnich lat recenzujemy pierwsze cztery odcinki szóstej odsłony „The Crown”.
Te sceny oglądaliśmy już w filmie „Królowa” Stephena Frearsa (2006), niezliczonych dokumentach o Lady Di oraz w wiadomościach telewizyjnych – wypadek samochodowy, w którym zginęła księżna Diana, żałobę narodową po śmierci królowej ludzkich serc oraz jej synów, Williama i Harry’ego, zmuszonych stratę po najdroższej matce przeżywać na oczach całego świata. W pierwszej części szóstego sezonu netflixowego „The Crown” znów powracamy do wydarzeń z 31 sierpnia 1997 r. oraz kolejnego tygodnia, w którym miliony ludzi oddawały hołd najsłynniejszej kobiecie swoich czasów.
W serialu idący za trumną matki William pyta dziadka, księcia Filipa, dlaczego Brytyjczycy, i nie tylko oni, płaczą po śmierci osoby, której nie znali. – Oni płaczą nad tobą – odpowiada mąż monarchini. William, o którego dorosłym życiu opowiedzą kolejne odcinki szóstego sezonu, w dniu śmierci matki przestał być dzieckiem. Jego młodszy brat Harry musiał dorosnąć jeszcze wcześniej. Oglądając „The Crown” z dzisiejszej perspektywy, wiemy, jak różnie potoczyły się drogi książąt. Komentatorzy wciąż zastanawiają się, który z synów bardziej przypomina Lady Di, spekulują, jakim królem okaże się William, potępiają Harry’ego za opuszczenie rodziny królewskiej, publiczne pranie brudów, niekonsekwencję w postępowaniu. Wystarczy wrócić do tego jednego momentu, by znów zobaczyć w książętach zagubionych chłopców, którzy z dnia na dzień stracili wszystko. Matka dawała im nie tylko poczucie bezpieczeństwa, bezwarunkową miłość, ciepło i empatię. Pełniła funkcję być może jedynej furtki do innego świata – poza murami pałacu, poza rozmowami prowadzonymi przyciszonym głosem, poza dworskimi intrygami.
Przedstawiony w „The Crown” William dorasta więc dwutorowo – z jednej strony uczy się od matki radości życia, szczerości, dowcipu, z drugiej, poddawany zostaje tresurze – w końcu nie może zachowywać się jak zwykły nastolatek, któremu umarła mama. Poddani widzą w nim wszak przyszłego króla. A przyszły król nie prosi mamusi, żeby szybko wróciła do domu, tylko zabija swoje pierwsze zwierzę podczas polowania. William wiedząc, że dźwiga na sobie ciężar korony, kocha mamę za lekkość, którą mu daje. Dlatego oboje z Harrym źle reagują na jej romans z Dodim Al-Fayedem. „The Crown” oddaje sprawiedliwość dziedzicowi fortuny Harrodsa, który choć zginął u boku Lady Di, został szybko zapomniany.
„The Crown” godnie żegna Lady Di
Scenarzyści „The Crown” pokazują, że Al-Fayed uwiódł Dianę na prośbę ojca, możnego Mohameda, chcącego skorzystać na ewentualnym małżeństwie syna z członkinią brytyjskiej rodziny królewskiej. W scenach, godnych „Sukcesji”, nestor rodu Al-Fayedów poniża syna, którego uważa za zdolnego wyłącznie do podrywu. Tak samo Elżbieta II deprecjonuje swojego syna, Karola, marzącego o jej aprobacie. Dla ich relacji śmierć Diany także stanie się punktem zwrotnym. A w każdym razie w świecie „The Crown” narcystyczne książątko wzruszone odejściem byłej żony zmusi nieczułą matkę, by wróciła z zamku Balmoral do Londynu i razem z całym światem opłakiwała księżną. – Nie potrafi być matką narodu, tak jak nie potrafiła być naszą mamą – mówi Karol do siostry Anny. Ostatecznie więc pierwsze odcinki szóstego sezonu „The Crown” to opowieść o związkach rodziców z dziećmi, zwłaszcza synami, dziedzicami, pierworodnymi potomkami. Al-Fayed, popychając syna w objęcia Lady Di, rzucił na niego niejako klątwę. Zadurzona Diana ostatecznie odpycha zalotnika, tłumacząc, że ani ona niej jest gotowa na nowe życie u boku kolejnego mężczyzny, ani on nie jest gotowy zostać partnerem księżnej Walii, której każdy krok śledzą paparazzi. Oczywiście, oskarżenie pod adresem prasy musi w „The Crown” paść. Ale, tak jak w poprzednich sezonach, w subtelny sposób zarysowano tu współzależność pałacu Buckingham od mediów – gdy Karol urządza przyjęcie z okazji 50. urodzin Kamili, którą chciałby narodowi przedstawić jako przyszłą królową, wścieka się, że nagłówki krzyczą o wakacyjnym romansie Diany. Nie tak miało się to skończyć – Lady Di pragnęła uczynić jeszcze wiele dobra, dopiero stała się kobietą, miała pomysł na siebie jako matka, osoba publiczna, gwiazda. Jej za szybko przerwane życie sprawiło, że zastygł cały świat. I William, i Harry, i Karol, i Elżbieta od tego momentu żyli zupełnie inaczej.
Królową żałoba po Dianie nauczyła, że naród u przywódcy potrzebuje widzieć emocje, Karolowi pomogła zbudować wizerunek cieplejszego ojca, nie-aż-tak-podłego małżonka Diany, ludzkiego monarchy. Williama i Harry’ego zniszczyła i zahartowała. „The Crown” godnie więc żegna Lady Di, pokazując, że jej życie nigdy nie miało skończyć się na mężczyznach, witając jednocześnie nowe pokolenie rodziny królewskiej, które potrafi czuć. William na emocjach buduje wizerunek króla na miarę XXI w. A Harry? Na dobre i na złe naprawdę podąża własną drogą. Może Diana właśnie tego by chciała?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.