„Oszustwo” łączy powieść historyczną z satyrą i komentarzem do współczesności. Pisarka Zadie Smith przenosi się w czasie do XIX-wiecznej Anglii, by opowiedzieć o bolączkach swojego pokolenia.
Gdy spotykamy się na Zoomie, Zadie Smith jest w swoim gabinecie. To niewielkie pomieszczenie o kolorowych ścianach, z kolorową wersalką przykrytą – łatwo zgadnąć – kolorową kapą – jedyny monochromatyczny element w tym obrazie tak wielobarwnym, że mógłby go namalować David Hockney, to burza jej kręconych, posiwiałych włosów. Pisarka przebywa w Londynie – porzuciła Nowy Jork wkrótce po pandemii. W autotematycznym eseju w „The New Yorker” napisała ironicznie, że wcześniej przeprowadziła się do Ameryki, bowiem zostanie w Anglii groziło napisaniem powieści historycznej. Napisała ją tam.
– To moi studenci na NYU sprawili, że chciałam to zrobić – mówi Smith. – Odkryłam, że w ich myśleniu o relacji historii i współczesności zawarta jest fundamentalna sprzeczność. Z jednej strony uważają: przeszłość to przeklęte miejsce. Ludzie, którzy chodzili po ziemi wiek, dwa, trzy temu, byli brutalni, zwyczajnie głupi i niewrażliwi. W tym spojrzeniu zawarte jest jednak przeświadczenie: ale my przecież tacy nie jesteśmy, więc możemy ich oceniać. Tylko że z drugiej strony studenci mówią: to my żyjemy w prawdziwym piekle. Te dwa spojrzenia się wykluczają: nie można żyć jednocześnie w najlepszych i najgorszych czasach.
Klasyk literatury Charles Dickens został jednym z bohaterów nowej powieści Zadie Smith, „Oszustwo”
Smith odnosi się do akapitu otwierającego „Opowieść o dwóch miastach” Charlesa Dickensa: „Były to czasy najlepsze i były to czasy najgorsze, był to wiek mądrości i był to wiek głupoty, była to epoka wiary i była to epoka ateizmu, był to wiek oświecenia i był to wiek ciemnoty; była to wiosna nadziei i razem zima rozpaczy; wszystko mieliśmy przed sobą i zarazem nic”. Dickens, wpierw jako młody, głodny sukcesu pisarz, a potem niekwestionowany król brytyjskiej powieści, jest jednym z pobocznych bohaterów „Oszustwa”, którego akcja zajmuje kilka dekad. Długo – a jednak niewiele, bo epoka wiktoriańska trwała prawie wiek.
– I w pewnym sensie trwa nadal – mówi Smith. – Właściwie cała zachodnia Europa, jeśli nie została potem zniszczona podczas wojny, ciągle pozostaje przestrzenią ukształtowaną w tamtym czasie. Gdy przejdziesz się ulicą w Londynie, widzisz, że większość budynków użyteczności publicznej powstała właśnie wtedy: szpitale, szkoły publiczne i tak dalej. Także miejska kanalizacja. Dlaczego to wszystko budowano? Bo dominowały idee progresywne. Tak, ta epoka była zbrodnicza w tym sensie, że majątki, które wówczas zbijano, zbijano na niewolniczej pracy skolonizowanych narodów. A jednocześnie była to epoka olbrzymiej reformy, ochoty, by ułatwić ludziom istnienie, by mogli godnie żyć. To coś, co bodaj najmocniej różni ją od naszych czasów i co pozwala pisarzowi w powieści historycznej osiągnąć rzeczy, których nigdy by nie osiągnął, pisząc o współczesności. Dobrze to widać w powieściach pisanych przez milenialsów i pokolenie Z: są przesycone wrażeniem, że w warunkach późnego kapitalizmu nic się nie da zmienić. Że karty są już rozdane.
Ci, których karty rozdane nie są, to protagoniści „Oszustwa”: pomniejszy i pozbawiony talentu autor powieści historycznych, William Ainsworth, pani Touchet, jego kuzynka, abolicjonistka, z którą tkwi w raz po raz zaczynającej się i kończącej sadomasochistycznej relacji, oraz bohaterowie sprawy, którą obydwoje śledzą, a wraz z nimi Wielka Brytania: tak zwanego procesu Tichborne’a, w którym pewien mężczyzna z dołów angielskiego społeczeństwa próbował przed sądem udowodnić, iż jest dziedzicem arystokratycznej rodziny. Jego głównym świadkiem był niegdysiejszy niewolnik z plantacji na brytyjskiej Jamajce. Z próby nic nie wyszło, a niedoszły dziedzic został skazany na długoletnie więzienie.
– Kiedy pisarze postkolonialni biorą się za pisanie o historii – mówię – opowiadają o tych jej bohaterach, którzy w prozie głównego nurtu byli przemilczani, przede wszystkim ze względu na pochodzenie. Ty natomiast napisałaś powieść i o tych z dołów, i o elitach, owszem, jednak przede wszystkim o tym, jak elity widzą tych z dołów. To za nimi podąża czytelnik.
– Nie interesuje mnie pisanie o historii, która jest zideologizowana, zwłaszcza w nurcie woke – odpowiada Smith. Sama postkolonialną pisarką jest o tyle, że z Jamajki wywodzi się jej matka, która znalazła się w Wielkiej Brytanii na pół dekady wcześniej, nim Smith przyszła na świat. – Zwłaszcza, że historia brytyjskiej literatury już zawiera w sobie dzieje tych, których nie widać na pierwszy rzut oka. Weźmy Jane Austen: skąd jej bohaterowie mieli tyle pieniędzy? Z plantacji za Atlantykiem. Dzięki temu mogli w Anglii zajmować się swoim życiem uczuciowym. Po drugie, niezwykle irytuje mnie współczesne widzenie aniołów w tych, którzy niegdyś byli wykluczeni; skoro zostali poniżeni przez złych Europejczyków, musieli być moralnie doskonali! Nie, nie musieli i nie byli. Byli istotami ludzkimi, skomplikowanymi. Mnie interesują fakty. A więc historia plantacji, która była piekłem na ziemi, ale też historia 300 lat abolicjonizmu. To nie zdarzyło się przeciw sobie. Zdarzyło się równolegle.
Powieść „Oszustwo” opowiada o epoce narodzin tego gatunku literackiego
Temat samego pisania jest dla „Oszustwa” o tyle ważny, że epoka, o której opowiada, to także moment narodzin nowoczesnej powieści: epopei dla świata, w którym zabrakło bogów. W czasach wiktoriańskich do sfery publicznej wchodzi czytające, burżuazyjne audytorium, wyczekujące nowego odcinka powieści w gazecie. Pisanie to już nie, jak w czasach romantycznych, zajęcie dla dotkniętych bożym palcem lordów Byronów. Przeciwnie: to biznes.
– Nikt wówczas nie myślał: a zatem mam do napisania wielką, ośmiotomową powieść o tych i o tych istotnych dla świata rzeczach. Zajmie mi to dekadę, może dwie, stworzę dzieło sztuki – mówi Smith. – Myślano raczej: mam za dwa tygodnie dostarczyć tyle a tyle słów do gazety, ponieważ dostanę za to zapłatę, gdy zaś powieść skończy się ukazywać w gazecie, wtedy wyjdzie w jednym tomie i zarobię na tym taką czy śmaką kwotę. Wywodzę się z klasy robotniczej. Podobne podejście, w przeciwieństwie do modernistycznego, wysoko artystowskiego traktowania swojego powołania, jest mi o wiele bliższe.
– Uważasz, że to podejście, które ma sens w naszej epoce? Czy w ogóle dzisiaj można traktować pisanie jako biznes? Utrzymujesz się z niego od kilku dekad.
– Będąc wyjątkiem, potwierdzającym regułę. Rozmawiałam o tym ostatnio z Sally Rooney: że nasze biografie i to, że mogły się zdarzyć, dwóch dziewczyn, które są ze społecznych dołów, a pisaniem wspięły się na szczyt, służą uprawomocnieniu systemu, w którym jest to mniej lub bardziej niemożliwe, bo literatura nie przynosi pieniędzy. Moi studenci z Uniwersytetu Nowojorskiego, dzieci przeważnie z bardzo bogatych domów, byli przekonani, że uczę tam, ponieważ lubię spotykać się z młodymi ludźmi. Oczywiście: tak, lubię. Nie brali jednak pod uwagę, że muszę to robić, by się utrzymać, a branie przez nich stu tysięcy dolarów kredytu na studia z kreatywnego pisania poezji nie jest, łagodnie mówiąc, najlepszą inwestycją.
Jako ten potwierdzający regułę wyjątek Smith w 2000 roku weszła do świata anglosaskiej prozy przebojem, jakim były debiutanckie „Białe zęby” – rzecz o tym, jak w brytyjskim społeczeństwie radzi sobie drugie i trzecie pokolenie imigrantów z niegdysiejszych kolonii. (O tym, że premierem Zjednoczonego Królestwa z ramienia konserwatystów będzie ktoś, czyi rodzice urodzili się w Pendżabie, nikt wówczas nawet nie myślał). Potem przyszedł „Łowca autografów”, o około celebryckim szaleństwie początku XXI wieku, potem „O pięknie” – pierwsza powieść Smith, której akcja po części toczyła się w USA – „Londyn NW” i „Swing Time”. W tej ostatniej, polemizując odrobinę z inną niedawną wielką brytyjską powieścią na temat bycia diwą, czyli „Ziemią pod jej stopami” Salmana Rushdiego, Smith opisywała historię młodej dziewczyny z angielskiej working class, która pracuje dla światowej sławy piosenkarki przy jej charytatywnych projektach w Afryce, te zaś etycznie stoją pod znakiem zapytania.
Zadie Smith stała się osobą publiczną, jedną z najpopularniejszych współczesnych pisarek
Sama Smith jednak także stała się diwą. (Na tej zasadzie, na jakiej diwą staje się intelektualistka: wcześniej taka przemiana była udziałem Susan Sontag). Jej powrót z Nowego Jorku do Londynu opisywany był w brytyjskim „Vogue’u” (w eseju, na łamach którego Smith zastanawiała się nad sobą jako obiektem mody w tych miastach), noszone przez nią kolorowe turbany stały się kulturowym symbolem. – Czego właściwie nie doświadczyłam. Moje lata po dwudziestce upłynęły pod znakiem pisania powieści. Po trzydzieste – pod znakiem pisania powieści i rodzenia dzieci. Lata po czterdziestce upływają pod znakiem pisania powieści i wychowywania dzieci.
– Zauważasz jednak, że budzisz zainteresowanie jako ty, nie tylko jako autorka. Nie jesteś Williamem Ainsworthem z „Oszustwa”, człowiekiem ukrytym za maską z wydrukowanych słów. Często to wydrukowane słowa ukrywają się za maską, którą jest twoja twarz.
– William w istocie taki nie jest, ale Charles Dickens, postać w „Oszustwie” poboczna, niemniej istotna, już tak – mówi Smith. – Dickens był w epoce wiktoriańskiej kimś, kogo dzisiaj nazwalibyśmy public figure. Miał wpływ na brytyjskie rządy, na to, jak wyglądały nasze prawa. Nie każdy by się w tym odnalazł, przykładowo William Thackeray zupełnie by poległ, gdyby wsadzić go na takiego konia, ale Dickensowi się udało.
– Po nim odgrywał taką rolę też Joseph Conrad, o czym wspaniale pisze Vargas Llosa w „Marzeniu Celta”.
– Tak. Dickens zapoczątkował długą drogę, jaką przeszli w tym względzie powieściopisarze, a której kulminacja i kres nastąpiły, jak sądzę, na przełomie lat 80. i 90. poprzedniego stulecia. Wówczas tacy autorzy, jak Salman Rushdie czy Martin Amis – Salman także przez straszną historię fatwy – znajdywali się na okładkach tabloidów. Te czasy już nigdy nie wrócą, dla mnie – szczęśliwie.
Cały tekst znajdziecie w październikowym wydaniu „Vogue Polska” poświęconym dziedzictwu. Zamów numer już dziś z jedną z dwóch okładek do wyboru na vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.