
Zalewa nas literatura konfesyjna. Jest jej mnóstwo, jest na szczytach list bestsellerów, nie tylko w Polsce, ale też w krajach anglo-, francusko- i niemieckojęzycznych. Zostaje uhonorowana najważniejszymi nagrodami (najlepszym dowodem na to Nobel dla Annie Ernaux). Skąd wzięła się jej popularność? Dlaczego w 2023 r. chcemy czytać ludzi, którzy piszą o sobie. I nie udają, że tego nie robią, nie ubierają swego doświadczenia w szaty fikcji (Emilia Dłużewska i jej „Jak płakać w miejscach publicznych”, „Oto ciało moje” Aleksandry Pakieły i mnóstwo innych książek z tego gatunku)? Dlaczego chcemy czytać o tym, o czym literatura konfesyjna traktuje najczęściej: o depresjach, bulimiach, kłopotach z rodzicami, partnerami i otoczeniem? I, przede wszystkim: czy to już kiedyś było?
Marek Bieńczyk – eseista, laureat Nagrody Literackiej NIKE za „Książkę twarzy”– twierdzi, że tak. Razem z nim wyruszam w podróż do początków literatury konfesyjnej w XVII- i XVIII-wiecznej Francji, sprawdzając, czym „Wyznania” Jana Jakuba Rousseau różnią się od współczesnej produkcji literackiej.

Rozmawiamy o Dostojewskim i o Prouście, o odsłanianiu się i zasłanianiu, przezroczystych sukienkach, prezentowaniu publicznie wyników badań
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.