Wybór najważniejszych książek mijającego roku to niełatwa rzecz. Presja ze wszystkich stron. Sięga zenitu, gdy nachodzi czas podsumowania. Co jeśli zapomnę o czymś bardzo ważnym? Albo – strach pomyśleć – czegoś istotnego nie przeczytałam? Trudno, wybór z natury jest subiektywny.
Otwarta na chybił trafił książka Annie Ernaux „Lata” przynosi takie zdanie: „Już Boże Narodzenie, wzdychali ludzie (…) przygnębieni niemożnością uniknięcia presji tego najważniejszego święta zmuszającego do przemyślenia i porównania własnego bytu, własnej samotności i mocy nabywczej – jakby wieczór Bożego Narodzenia stanowił punkt docelowy całego życia”. Pewnie nie akurat ta myśl przyniosła Ernaux literackiego Nobla, ale na początek podsumowania roku 2022 w literaturze nadaje się znakomicie. Zwłaszcza fragment o niemożności uniknięcia presji.
W grudniu presja się wzmaga, ale przecież towarzyszy nam przez cały rok. Wśród osób czytających w dobrym tonie jest sięgać po tytuły nieco zapomniane, choć oczywiście warto być na bieżąco w towarzystwie. Presja ze wszystkich stron. Sięga zenitu, gdy nachodzi czas podsumowania. Co jeśli zapomnę o czymś bardzo ważnym? Albo – strach pomyśleć – czegoś istotnego nie przeczytałam? Trudno, Boże Narodzenie nie kończy świata.
Ottessa Moshfegh „Tęsknota za innym światem”
przekład Łukasz Buchalski, wyd. Pauza
„Niestety” – mogliby powiedzieć bohaterowie opowiadań Ottessy Moshfegh. Im przeważnie na serio nie idzie. Wymyślone miłości, niespełnione aspiracje, stres, zmęczenie, brak pieniędzy – to ich codzienność. Nawet prawnik Charles z „Ciemnej, krętej drogi”, który ma żonę i apartament, stwierdza (fakt, że po narkotykach): „Minęło dwadzieścia lat, a ja nadal czułem, że wszystko, co dobre, czego chciałem, zawsze należało do kogoś innego”.
Ottessa Moshfegh znana jest w Polsce dzięki powieści „Mój rok relaksu i odpoczynku”, której adaptację w reżyserii Katarzyny Minkowskiej oglądamy teraz w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Zbiór opowiadań „Tęsknota za innym światem” to proza wcześniejsza, ale zwiastuje to, co najlepsze w pisaniu Moshfegh: czarny humor i zwykłe życie. Pisarka wybiera bohaterów z obrzeży głównego nurtu i podchodzi do nich bardzo blisko – portretuje ich w sytuacjach, które raczej wolimy ukrywać przed światem. I które, rzecz jasna, są uniwersalne.
Warto przejrzeć się w lusterku, które podsuwa nam Ottessa Moshfegh.
Zdanie na nowy rok: „Zawsze istnieje prawidłowość, nawet gdy nic nie ma sensu”.
Marcel Andino Velez „Świeccy. Powieść młodzieżowa dla dorosłych”
wyd. W.A.B.
Jeśli Ottessa Moshfegh podsuwa nam lusterko, to Marcel Andino Velez przestawia je taflą do ściany, by powiedzieć: możliwa jest inna Polska. To epicka opowieść o rodzinie Świeckich – arystokratach ze Świecia, którzy dzięki odziedziczonej kolekcji obrazów nie muszą zajmować się zarobkowaniem, mogą się troszczyć o świat. Młodzi walczą z myśliwymi, starsi z deweloperami, jeżdżą w tych sprawach w różne miejsca, ale ich bazą jest Świecie. Nie przypadkiem. Marcel Andino Velez zobaczył kiedyś witacz z herbem Świecia i napisem: „Powiat Świecki Twoja przyszłość”. „Poszedłem połazić po rynku i wszystko tam było świeckie. Szyldy w rodzaju: optyk świecki, świecka biblioteka publiczna. Zacząłem sobie wyobrażać, jakby to było urządzić w środku Polski miasto bez Kościoła. W pierwszej chwili chciałem się natychmiast przeprowadzać i startować w wyborach samorządowych, ostatecznie wyobraźnia podążyła w stronę książki” – opowiadał w wywiadzie dla „Dwutygodnika”.
„Świeccy” to powieść wielowarstwowa. Równolegle wobec barwnych przygód współczesnych bohaterów (kiedy nie społecznikują, biorą z życia to, co najlepsze, również w nieheteronormatywnych konfiguracjach), toczy się opowiadana przez nestora rodu, dziadka Henryka, historia Polski – trochę tylko alternatywna.
Velez był dziennikarzem zajmującym się sztuką, a potem wicedyrektorem warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Nie omieszkał wpleść w akcję postaci, w których osoby zorientowane rozpoznają pierwowzory.
Krótko mówiąc: czytajcie „Świeckich” nie tylko w święta.
Zdanie na nowy rok: „Jakie to dziwne, robimy coś dobrego, a jestem zmieszany i spękany, jakbym kradł”.
Grzegorz Piątek „Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920–1939”
wyd. W.A.B.
Skoro jesteśmy przy „co by było gdyby”, czas na hit jesieni 2022 (a pewnie i następnych miesięcy), czyli „Gdynię obiecaną” Grzegorza Piątka. To było ryzykowne spotkanie. Gdynia jest czarująca, ale słynie – chyba w całym kraju – z zadowolenia z siebie graniczącego z szowinizmem. Grzegorz Piątek natomiast dowiódł już wielokrotnie, że czyta mity tylko po to, by je zakwestionować.
Tak zrobił i tym razem. „Tu Polska miała uciec do przodu, z wieku dziewiętnastego w dwudziesty. Problem w tym, że w tę podróż zabrała samą siebie” – pisze i opowiada o cenie największego sukcesu II Rzeczpospolitej. Zagląda za fasady modernistycznych kamienic, które dziś przyciągają do Gdyni turystów i inwestorów, sprawdza, jak żyło się poza śródmieściem, przypomina robotnicze strajki i ich przyczyny, a także mało znane historie o związkach Gdyni z budowaną w faszystowskich Włoszech Littorią czy pomysłach, by miasto nazwać Piłsudsk, bo to brzmi poważniej niż kobieca Gdynia. Grzegorz Piątek, chyba pierwszy autor spoza Gdyni (wciąż wierzę, że nie ostatni), który zajął się jej historią, na pierwszy plan wydobywa to wszystko, o czym gdynianie pamiętają niechętnie.
A jednak ryzykowne spotkanie okazało się sukcesem. Literacki talent i historyczne kompetencje Piątka sprawiły, że nominowana do Paszportów „Polityki” książka również w Gdyni została świetnie przyjęta.
Zdanie na nowy rok: „Dajcie nam czas, odkujemy się i wszystko dokończymy”.
Rosecrans Baldwin „Los Angeles. Miasto-państwo w siedmiu lekcjach”
przekład Filip Łobodziński, wyd. Czarne
Gdynianie i gdynianki spierają się czasem, czy Gdynia jest bardziej jak San Francisco czy może Los Angeles. Porównanie wydaje się na wyrost, bo jeśli Gdynia jest miastem z morza i marzeń, to czym jest Los Angeles?
Odpowiedzi na to pytanie (i wiele innych) przynosi książka Rosecransa Baldwina „Los Angeles. Miasto-państwo w siedmiu lekcjach”. Cóż to jest za książka! Baldwin, nagradzany amerykański dziennikarz, zamieszkał w LA, by zbadać fenomen miasta, które w istocie nie jest miastem, a tworem składającym się z 88 miast, gdzie mieszka 11 milionów ludzi. Napisał reportaż wybitny. Opowiada o ludziach, zazwyczaj nieuprzywilejowanych, przywołuje twarde dane, unika łatwych tez, stawia tylko takie, dla których znajduje potwierdzenie.
„Pewne osoby ciągle spadają, spadają i spadają, bez ochrony, bez ratunku, przelatując przez coraz to nowe otwory – i właśnie tak się żyje w Los Angeles” – zauważa jeden z rozmówców Baldwina. On podąża tym tropem, nie po to jednak, by oskarżać, a po to, żeby zrozumieć. Uczestniczy w Mistrzowskich Warsztatach Transformacyjnych i sprawdza, kim jest ich pomysłodawczyni, opisuje handel ludźmi, spotyka osoby w kryzysie bezdomności i przybliża wszechmoc deweloperów. Ci, jeśli budują na terenach zagrożonych trzęsieniem ziemi lub z innych powodów niesprzyjających zabudowie, dostają od władz wytłumaczenie, że to przecież takie kalifornijskie – budować na ziemi niechętnej. Swoją drogą, jak podaje, w okręgu Los Angeles do samej tylko budowy parkingów zużyto więcej cementu niż potrzeba by na zalanie obszaru równego czterem Manhattanom.
Rosecrans Baldwin nie daje się zwieść neonom metropolii, ale nie udaje, że ich nie ma. Szuka też historii bliżej Hollywood.
Gdy idzie o marzenia, zauważa: „Nie istnieje chyba w Los Angeles jedno wspólne wszystkim marzenie – poza pragnieniem, by być kochanym i nie zginąć w trzęsieniu ziemi (i jeszcze może: by nie popaść w głęboką samotność w przepastnym, rozpełzłym bezkształcie)”.
Zdanie na nowy rok: „Ruchem oporu jest opowieść”.
Joan Didion „Biały album”
przekład Jowita Maksymowicz-Hamann, wyd. Relacje
Dla jednej z rozmówczyń Baldwina ruchem oporu jest opowieść. Joan Didion zaczyna „Biały album” od zdania: „Żeby żyć, opowiadamy sobie historie”. W sumie na jedno wychodzi.
Joan Didion nie trzeba przedstawiać. Pewnie właśnie czytacie albo kupujecie pod choinkę jej biografię autorstwa Tracy’ego Daugherty’ego „Ostatnia pieśń miłosna”. Słusznie, bo to ważna pisarka, a przy tym błyskotliwa obserwatorka. Drukowano już ją w Polsce wcześniej, ale dopiero netfliksowy dokument „Wszystko w rozpadzie” (2018) i zbiór reportaży i esejów „Dryfując do Betlejem” opublikowany przez wydawnictwo Cyranka (2021) sprawiły, że zyskała popularność.
Popularność to zresztą jeden z tematów, który Didion chętnie opisuje. Pracowała jako dziennikarka w latach sześćdziesiątych. Znała tych wszystkich, którzy dziś są tematami historycznych wystaw o popkulturze. W „Białym albumie” jest na przykład scena ze studia, gdzie muzycy The Doors nagrywali trzecią płytę: „Minęło sporo czasu. Morrison przybył. Miał na sobie swoje czarne winylowe spodnie, usiadł na skórzanej kanapie naprzeciwko czterech wielkich głośników i zamknął oczy. W jego przybyciu ciekawy był fakt, że nikt nie zwrócił na nie uwagi”. To opis charakterystyczny dla Didion, która miała rzadką umiejętność bagatelizowania bez umniejszania. Rozbijała balony nadęcia jeden po drugim, ale nie po to, by dokuczyć nadętym, a objaśnić czasy i ich specyfikę mniej zorientowanym.
„Biały album”, w którym autorka rozlicza się z latami 60., przy okazji barwnie o nich opowiadając, uchodzi za jej najlepszą eseistyczną książkę. Przekonajcie się sami, nie będziecie żałować.
Zdanie na nowy rok: „Gdybym potrafiła uwierzyć, że wyprawa na barykadę mogłaby w najmniejszym stopniu wpłynąć na los człowieka, tobym na tę barykadę poszła, i dość często marzę o tym, żeby móc, ale byłoby nieuczciwością twierdzić, że spodziewam się natrafić na takie szczęśliwe zakończenie”.
Clara Törnvall „Autystki. O kobietach w spektrum”
przekład Justyna Czechowska, wyd. OsnoVa
– Jest zbyt mało książek o autyzmie dorosłych kobiet napisanych przez nie same. Mam nadzieję, że autystyczne czytelniczki rozpoznają siebie w tej książce, a ja chcę, by czytelniczki nieautystyczne, tzw. neurotypowe, zaczęły się zastanawiać nad tym, co uważają za „normalne”, a co nie – mówiła Clara Törnvall w rozmowie z Anną Sańczuk na łamach Vogue.pl.
Jeśli unikacie książek o zdrowiu i jego zaburzeniach, sądzicie, że o kobietach przeczytałyście już wszystko, a poza tym, cóż, znów ze Szwecji i dlatego nie sięgnęłyście po „Autystki”, to wiedzcie, że zrobiłyście błąd. Książka Clary Törnvall jest po prostu świetna i, wiem z doświadczenia, interesująca również dla tych, których niespecjalnie zajmuje zdrowie.
„W kryteriach diagnostycznych sporo mówi się o trudnościach, ale autyzm to tylko inny sposób funkcjonowania” – pisze Törnvall, która o tym, że sama jest w spektrum autyzmu, dowiedziała się w wieku 42 lat. Jej książka to w równym stopniu opowieść o tym, na czym polega spektrum autyzmu, co o sile krzywdzących stereotypów. One sprawiają, że osobom autystycznym jest w świecie tak trudno. Bo, jak wyjaśnia autorka: „Autyzm kwestionuje ustalone z góry pary przeciwieństw, jak obecność i nieobecność, milczenie i mowa, normalność i anomalia czy bariera i dostępność”.
Przeczytajcie „Autystki” choćby po to, by przekonać się, jak wiele z nich znacie ze świata sztuki i kultury. I by już nigdy nie zakładać, że wiecie coś na pewno.
Zdanie na nowy rok: „Poruszając się po świecie, ciągle czuję niepewność. Każdy krok stawiam ostrożnie, jakbym szła po cienkim lodzie”.
Barbara Sadurska „Czarny hetman”
wyd. Nisza
– Opisując jedną wojnę, opisujemy wszystkie – mówiła Barbara Sadurska na spotkaniu autorskim w sopockiej księgarni Smak Słowa. Opowiadała, że dopiero czwarte powojenne pokolenie potrafi bezkarnie się śmiać, odważnie mówić o sobie. Potrafi do czasu, gdy zaczyna się nowy zbrojny konflikt – wojna w Ukrainie wybuchła w przeddzień 18. urodzin jej córki.
„Czarny hetman” czekał jeszcze wtedy na druk, książka ukazała się w czerwcu 2022 roku. Wielu twierdzi, że to rzecz o wojnie. Dla mnie – raczej o pamięci.
Jest tam scena, gdy matka fotografka tłumaczy synowi, jak robić zdjęcia. „Ustawiasz sobie czas i fokusujesz się na obiekcie” – mówi. Dziecko zwraca się do ojca: „Czy tak działa pamięć, tato?”. On opowiada: „Nie wiem”.
Sadurska opowiada historię przez pryzmat niewiedzącego ojca. Człowieka wielokrotnie zranionego, obciążonego traumą wojny, która w latach 90. toczyła się w byłej Jugosławii, a na czas akcji w dodatku chorego. Niewiele wiedzący, choć wszystko czujący narrator jest sam w sobie literacko interesujący, a jeszcze ciekawsze jest to, w jaki sposób z historią obchodzi się autorka.
Barbara Sadurska, z urodzenia pisarka, z zawodu prawniczka, zadebiutowała w 2019 roku głośną „Mapą”. „Czarny hetman” to jej druga książka, co najmniej równie ważna.
Nie miejsce tu na spoilerowanie fabuły. Ona zresztą, choć w każdym sensie ważna, schodzi na dalszy plan wobec literackich zabiegów Sadurskiej. Pisarka miesza dziś z wczoraj i prehistorią w niebywale zręczny sposób splata ludzi, zdarzenia i zdania z precyzją szachistki. Tytułowy „Czarny hetman”, jak można się domyślać, nie wziął się z przypadku.
Zdanie na nowy rok: „Jedynym schronieniem jest wędrówka”.
Dominika Buczak „Całe piękno świata”
Wydawnictwo Literackie
Dominikę Buczak nie od dziś fascynuje powojenne składanie świata na nowo. Pisała już o tym w wydanym w 2019 roku „Placu Konstytucji”, teraz zostawia Warszawę dla okolic Kłodzka, gdzie w 1945 roku w wyniku zmiany granic „była montowana na chybcika Polska”.
Oto do Poręby (jeszcze przed chwilą Lichtenwalde) przybywają z Kresów Dorka i Stach. W domu, którym im przydzielono, wciąż mieszka Eva z rodziną. Co więcej, nigdzie się nie wybiera. Muszą nauczyć się żyć obok siebie. Dla fabuły to punkt wyjścia znakomity (swoją drogą, wzięty z rodzinnej historii autorki), dla życia, dajcie spokój. Ale właśnie w opisywaniu życia, przekładaniu wielkiej historii na błahą codzienność wyspecjalizowała się Dominika Buczak.
Jak wcześniej, tak i w „Całym pięknie świata” w centrum opowieści są kobiety. Dorka, którą „branie życia we własne ręce, eksploatowanie wszelkich dostępnych sposobów, żeby osiągnąć własny cel, peszy i dziwi”. Eva, która „w myślach wypowiada te wszystkie słowa, które chce rzucić Polce w twarz”, chociaż przecież wie, że nie do niej te pretensje. W tle całe miasteczko Polek i Niemek, których losy ustanowili mężczyźni.
„Całe piękno świata” to powieść krzepiąca, ale nie ckliwa. Dominika Buczak nie szuka zgody tam, gdzie jest ona niemożliwa, przypomina, że wojna to nie tylko bój na froncie, ale codzienna przemoc, gwałty i głód.
Zdanie na nowy rok: „Dobrze mieć miejsce, w którym można się schować i poudawać, że wszystko gra”.
Marcin Wicha „Nic drobniej nie będzie”
wyd. Karakter
„Coś się szykowało. Coś większego się kroiło. Turnieje piłkarskie dobiegały końca, ale kibice nie zdejmowali flag. Powiewały z okien i balkonów” – pisze Marcin Wicha w otwierającym książkę felietonie „Wielkie Litery”.
Wicha pisał już o ojcu („Jak przestałem kochać dizajn”) i mamie („Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, nagroda literacka Nike 2018), tym razem zwraca się do córki. Felietony, w większości publikowane wcześniej w „Piśmie”, układają się w list, czy może próbę wyjaśnienia, jak to się stało, że w Polsce jest jak jest.
„Nie oddaliśmy demokracji bez walki. Paliliśmy znicze w obronie demokracji. A gdy zabrakło zniczy, paliliśmy świece zapachowe (…). Nasza walka o demokrację zostawiła potężny ślad węglowy” – gdybym miała wybrać tylko jedną rzecz, za którą wielbię teksty Wichy, byłaby to ironia.
Wolałabym jednak nie wybierać, bo przecież powodów jest o wiele więcej: nie szasta słowami, za to nie żałuje myśli, wnikliwie przypatruje się światu, ale również przysłuchuje, umie jednym zdaniem (tym samym) rozśmieszyć i przestraszyć.
„Nic drobniej nie będzie” jest o sile słów i bezsilności gestów. O nadziei, ironii i innych przegranych sprawach. Warto mieć na półce i za parę lat sprawdzić, jak zaczynały się lata 20. XXI wieku. „Może teraz nasza kolej, żeby odkryć to, co nas zawsze tak dziwiło u starszych, ile to ludzie potrafią zapomnieć. I jak szybko” – pisze po którymś lockdownie. Pamiętacie jeszcze jakieś lockdowny?
Zdanie na nowy rok: „Kiedyś statystycy obliczą, ile musi minąć lat od »ironia się przejadła« do finansowania narodowców z Ministerstwa Kultury”.
Andrew Pettegree, Arthur der Weduwen „Biblioteki. Krucha historia”
przekład Agnieszka Nowak-Młynikowska, wyd. Smak Słowa
„Wieczorem ona znowu się na mnie złości. Chce wiedzieć, co czytałam w bibliotece. – Mam nadzieję, że nie dorwałaś jakiejś książki, od której zalęgną ci się w głowie szalone pomysły” – matka jednej z bohaterek Ottessy Moshfegh ma rację: biblioteki to wylęgarnie szalonych pomysłów.
Szkoccy badacze Andrew Pettegree i Arthur der Weduwen sprawdzili, jak jest. Prześledzili – pracując w ponad 300 archiwach – historię bibliotek od starożytności do dziś, by opowiedzieć nie tylko o – jak się okazuje – nierozerwalnych związkach między książkami a ludźmi, lecz także o sensie czytania. Przywołują na przykład badania, z których wynika, że książki i biblioteki najwyżej ceniono podczas II wojny światowej – dostarczane (z wielkim wysiłkiem) na front książki przynosiły żołnierzom wytchnienie. Piszą o roli bibliotek w krajach rozwijających się i przypominają, w jaki sposób dla rzadkiego manuskryptu posuwano się do zbrodni.
„Biblioteki. Krucha historia” to rzecz monumentalna, porywająco napisana i, co ważne, optymistyczna. „Namacalność książki jest kluczem do jej sukcesu, podobnie jak jej wszechstronność (…). Biblioteka – jako miejsce i idea – dzieli z nią tę wielorakość”
Zdanie na nowy rok: „Istnieje naturalna synergia między klubami książki i aptekami, które od wieków były skarbnicami sekretów lokalnej społeczności”.
Annie Ernaux „Lata”
przekład Magdalena Budzińska i Krzysztof Jarosz, wyd. Czarne
Last, but not least, Noblistka Annie Ernaux i książka, która przyniosła jej światową sławę „Lata”. To rzecz autobiograficzna, ale nie bardzo osobista. Raczej historia pokolenia, pewnej epoki w dziejach Francji (1940–2006 – od urodzin autorki do napisania książki), w której Ernaux przyszło uczestniczyć. Pisze zresztą w liczbie mnogiej albo nawet w stronie biernej. „My”, „oni”, „protestowano” – to sprytny zabieg, który jej pozwala się zdystansować, a nam utożsamić.
O czym pisze? O wielkiej historii i zwykłym życiu, o trudach emancypacji kobiet, ale też osób nieuprzywilejowanych, o biedzie lat powojennych i rozpasanej konsumpcji następnych dekad, o nastrojach społecznych, modach i ideach, zakupach i protestach. „Dostosowywano rewolucję do indywidualnych potrzeb, do wieku, zawodu, klasy społecznej, zainteresowań, wbrew sobie podążano za nakazem świętowania i rozkoszy (…). Jedni palili zioło i żyli w komunie, drudzy zaczynali pracować jako robotnicy w fabryce Renault albo wyjeżdżali do Katmandu”.
Przede wszystkim zaś pisze o kobietach. Nareszcie, przynajmniej w literaturze, jesteśmy słyszalne.
Zdanie na nowy rok: „W biegu osobistej egzystencji Historia nie miała znaczenia. Było się tylko, w zależności od dnia, szczęśliwą albo nie”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.