Loewe jesień-zima 2021: Więcej, mocniej, dalej
Wiadomość z ostatniej chwili: pokazu Loewe nie będzie. Przynajmniej w tradycyjnej formie. Dyrektor kreatywny marki ponownie wyłamuje się z trendu na emitowanie nagranych wcześniej prezentacji i kręcenie wirtualnych lookbooków. Proponuje przekaz najprostszy z możliwych – w drukowanej gazecie.
Podczas tegorocznego „Vogue Polska” Festiwal dużo mówimy o kreatywności. Została ona zresztą motywem przewodnim marcowego numeru wszystkich edycji magazynu. Jonathan Anderson – złote dziecko brytyjskiej mody, dyrektor kreatywny autorskiej marki i hiszpańskiego Loewe, nie pierwszy raz przeciera szlaki innym. W pandemii udowadnia, że w trudnych czasach potrafi myśleć nieszablonowo. Ryzykuje, bawi się konwencją. W poprzednim sezonie zaproponował pokaz w pudełku. Tym razem przeniósł go do gazety. Nie wyobrażonej, nawet nie wirtualnej. Do przyjaciół marki rozesłał wydrukowane płachty formatu tradycyjnego dziennika. Dorzucił nawet dodatek – fragment najnowszej powieści Danielle Steel „The Affair”.
Nowa kolekcja Andersona dla Loewe to także romans – z modą, która daje radość, z wyrafinowanym krawiectwem, które przekracza granice i kreuje nowe zasady, z wizją tworzenia ubrań, których interpretacja wychodzi daleko poza formę, tkaninę i detal. Projekty Brytyjczyka prezentuje tylko jedna modelka – Freja Beha Erichsen.
Kim jest kobieta z „A Show in the News”? Kimkolwiek zechce. Minimalistką, która lubi podkręcać stylizacje oryginalnymi dodatkami. Ekscentryczką zainspirowaną kolorową garderobą Peggy Guggenheim. Miłośniczką sztuki i literatury, odnajdującą w nich wolność i natchnienie. W byciu indywidualistką jest wręcz bezczelna. Chadza własnymi drogami, a inni podążają za nią.
Z estetycznego punktu widzenia najnowsza kolekcja Andersona to uczta dla oka. Patchworkowe marynarki o obszernym fasonie towarzyszą wymyślnym topom, misternie tkanym sukienkom i gęstym dzianinom. Intensywne kolory mieszają się z pastelami. Przeskalowane proporcje urozmaicają sylwetkę. A buty, torebki i detale wnoszą sztukę projektowania akcesoriów na zupełnie nowy poziom. Wyglądają, jakby stanowiły część najbardziej szalonej wizji zrealizowanej nie ludzką ręką, a czarodziejską różdżką. Chapeau bas, monsieur Anderson.