Czym jest miłość w dobie aplikacji randkowych? Dlaczego coraz częściej w nasze kalendarze obok zakupów wpisujemy seks z partnerem? I co do tego mają nasze ulubione seriale? W poszukiwaniu odpowiedzi na te i inne pytania na przestrzeni najbliższych tygodni przyjrzymy się nowym zjawiskom epoki postromantycznej. Zacznijmy jednak od początku.
Na przestrzeni wieków koniec romantycznej miłości wieszczono równie często, co kolejne końce świata. Europejska kultura na zmianę wychylała się ku skrajnościom, raz poddając się rozbujałym fantazjom, a innym razem chłodnemu racjonalizmowi. Każde ekstremum oferowało zupełnie inną definicję miłości. Romantycy porównywali ją do ognia, ataku choroby, a nawet opętania. Ich miłość była irracjonalna, pełna pasji i zazwyczaj nieszczęśliwa. Dla racjonalistów miłość pełniła formę porozumienia, niezbędną do zaspokojenia podstawowych potrzeb, ciągłości historii czy rozwoju rynku. To miłość bezpieczna, przewidywalna, a często także wyrachowana. Między tymi skrajnościami rozpościerał się wachlarz wszystkich odcieni miłości. Gdzie na tym spektrum znajdujemy się my, ludzie trzeciej dekady XXI wieku?
Szukając odpowiedzi na to pytanie, natknęłam się na pojęcie postromantyczności, którym coraz częściej posługują się zarówno eksperci, jak i użytkownicy TikToka. Ich zdaniem to nowa epoka, w którą wkroczyliśmy wraz z rozwojem aplikacji randkowych, pandemią i resztą naszego współczesnego bagażu doświadczeń. Jak sama nazwa wskazuje, era postromantyczna zrywa z romantyczną wizją miłości (żegnajcie egzaltowane romanse, drugie połówki i złamane serca), w zamian oferując bardziej indywidualne i racjonalne podejście do związków, choć przyprawione szczyptą astrologicznego mistycyzmu.
O postromantyczności pisze się na razie głównie w kontekście tinderowych kwestionariuszy, nowej generacji romcomów i pracy emocjonalnej. Chciałabym jednak dowiedzieć się, czym właściwie jest postromantyczność, i więcej, czy w postromantycznym świecie jest jeszcze miejsce na miłość, namiętność i romans?
Skrajny indywidualizm i racjonalizacja
O pomoc w znalezieniu odpowiedzi na te pytania poprosiłam Natalię Mętrak-Rudę, kulturoznawczynię i współprowadzącą podcastu „Status związku”, oraz Kingę Rajchel, psychoterapeutkę i autorkę „Podcast Kinga Rajchel”. Obie podkreślają, że zmiana w naszym podejściu do emocji wynika z większych, systemowych przemian: – Żyjemy w czasach, w których na plan pierwszy wysuwaj się samorealizacja i szczęście jednostki, która chce poczuć się wzmocniona przez „odpowiednią” relację intymąną. Kulturowa gloryfikacja nieszczęśliwej miłości nas zmęczyła – dziś wydaje się świadectwem niedojrzałości czy wręcz niezdolności do kontrolowania emocji – tłumaczy Mętrak-Ruda.
Emancypacja kobiet, zmiana modelu rodziny i sekularyzacja społeczeństwa sprawiają, że dawne paradygmaty rozpadają się, a ich miejsce zajmują nowe, chwiejne pojęcia. Wspólnota ustępuje samowystarczalnej jednostce. Emocje stają się pracą emocjonalną, której nie każdy chce się podejmować. Miłość jest przedmiotem spekulacji, która ma zminimalizować ryzyko i cierpienie, nierozerwalnie związane z mitem miłości romantycznej. Wynika to w dużej mierze z potrzeby kontroli lub jej iluzji. Przyspieszające zmiany sprawiają, że żyjemy w permanentnym stanie zawieszenia: – Nasze mózgi nie nadążają za tempem przemian świata, w którym żyjemy, co generuje poczucie chaosu, nieumiejętność odnalezienia się w nowej rzeczywistości – mówi Rajchel.
Seks i związki w postromantycznym świecie
Sytuację komplikuje technologia, która oferuje wiele nowych możliwości nawiązywania relacji, ale również nowe wyzwania: – Jesteśmy coraz bardziej samotni, zapracowani i wyizolowani od analogowych kontaktów. Media społecznościowe stają się ich jedynym substytutem – mówi Rajchel. Cyfrowa rzeczywistość przyzwyczaiła nas zarazem do natychmiastowej gratyfikacji, która sprawia, że wszystko, co wymaga czasu i uwagi (jak relacja z drugą osobą), jest frustrujące czy zwyczajnie nieatrakcyjne. Zdaniem moich rozmówczyń oba te fenomeny leżą u podstaw popularności kwestionariuszy w aplikacjach randkowych, które mają na start wyeliminować „niedoskonałych” kandydatów i oszczędzić nam wiele zachodu (i zawodu). Świadomość niemal nieskończonego wyboru prowadzi jednak do randkowego FOMO – „kocham mojego partnera, ale co, jeśli gdzieś tam czeka na mnie ktoś lepszy?”.
Podobnej racjonalizacji w erze postromantycznej podlega seks, czego ciekawym przykładem jest rosnąca popularność kalendarzy stosunków (podobne prowadzi się też dla kłótni). Być może nie powinno to nikogo dziwić. W przyspieszającej codzienności trudno znaleźć czas na spontaniczny seks. Jednocześnie jednak planowanie namiętnego zbliżenia sprowadza je do rangi kolejnego obowiązku, co może przekładać się na samo doświadczenie bliskości.
Popkulturowe reprezentacje
Dla postromantyczności symptomatyczna jest również zmiana reprezentacji miłości w popkulturze. Twórcy i twórczynie wychodzą poza patriarchalną, heteroseksualną czy cisgenderową wizję związków, przyjemności i seksu, łamiąc schematy i eksperymentując z formułą: – Coraz więcej uwagi poświęca się temu, co było po „i żyli długo i szczęśliwie”. Kiedy już oglądamy historię monogamicznej heteroseksualnej pary – co w dobie inkluzywności i otwarcia popkultury na różne odcienie miłości wydaje się nieco retro – obserwujemy skomplikowane uwikłanie psychologiczne i – często – rozczarowanie, do którego zdaje się nieuchronnie prowadzić wieloletnie życie razem – mówi Mętrak-Ruda.
Wśród przykładów postromantycznej wizji historii miłosnych kulturoznawczyni wymienia „Rozterki Fleishmana”, „Sceny z życia małżeńskiego” czy „The Affair”. Do listy można również dorzucić nową generację romcomów (jak „Heartstopper” czy „Rye Lane”), które reinterpretują znane motywy. Zdaniem wielu krytyków symbolicznym końcem pewnej epoki była również premiera „I tak po prostu…”, która zupełnie zmieniła znaną z „Seksu w wielkim mieście” formułę, oferując dużo poważniejszą i zachowawczą wersję przygód przyjaciółek z Nowego Jorku. Na małym i dużym ekranie miejsce nieszczęśliwie zakochanych zajmują zadeklarowani single, którzy lubią niezobowiązujący seks, w filmach erotycznych bohaterowie rozmawiają o zgodzie, a zamiast spektakularnych ślubów oglądamy rozprawy rozwodowe.
Czy postromantyczność oznacza koniec miłości?
W erze postromantycznej randkowanie staje się umiejętnością (a nie doświadczeniem), którą można opanować. Wystarczy nauczyć się rozpoznawać czerwone flagi i dokonać odpowiedniej selekcji, a z odmętów aplikacji randkowych wyłoni się ten/ta/ci jedyny/jedyna/jedyni czy właściwie właściwy/właściwa/właściwi. Bardziej racjonalne podejście do miłości ma swoje zalety, szczególnie z perspektywy osób identyfikujących się jako kobiety. Możliwość „sprawdzenia” potencjalnego partnera na starcie pozwala wybadać jego intencje, a potencjalnie także uniknąć wielu trudnych czy nawet przemocowych sytuacji. Postromantyczna wizja miłości jest również bardziej inkluzywna niż wyrastające z patriarchalnych schematów romanse. Dzięki niej zyskujemy przestrzeń do eksperymentów, by znaleźć układ, który nam pasuje.
Oczywiście uciekając od dawnych schematów, łatwo wpaść w nowe. Brak ściśle określonych reguł miłosnej gry pozwala na nadużycia i napędza społeczne niepokoje. Co więcej, wizja miłości, która nie wymaga pracy, to zwyczajnie utopijny projekt. Nasze emocje nie poddają się pełnej kontroli (co nie znaczy, że mamy marzyć o jej zupełnej utracie). Szczególnie że będąc w związku, mamy wpływ jedynie na jej częściowy kształt. Po drugiej stronie jest przecież nasz partner, od którego oczekuje się podobnego zaangażowania.
Ostatecznie jednak zmiana w przedstawianiu miłości nie oznacza, że zatracimy zdolność kochania: – Nigdy zupełnie nie zrezygnujemy z romantyzmu. Wręcz przeciwnie, może zmiany, o których mówimy, to właśnie szansa dla nowego romantyzmu, opartego na głębszych więziach, wolnych od szkodliwych schematów. Jestem bardzo ciekawa, gdzie nas to zaprowadzi – podsumowuje Rajchel.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.