Przygotowano go na jej widok. Miała woskową cerę i była nieruchoma. Nikt nie przygotował go jednak na widok jej domu. Zobaczył go bez niej i dopiero wtedy naprawdę poczuł, że jej nie ma. Martwe ciało babci zrobiło na nim mniejsze wrażenie niż pustka domu, która po niej została.
Søren zatrzymał samochód, gdy na linii horyzontu zobaczył jasnożółtą mgiełkę. Pół godziny wcześniej przejechał tunelem pod cieśniną Guldborg i wyłączył nawigację. Znał drogę. Minął Sakskøbing i Maribo; we wstecznym lusterku zamigotały wody jeziora Søndersø. Na jednej z wysepek znaleziono tam niedawno dwadzieścia martwych łabędzi. Ludzie nie wiedzieli, przez co umarły i dlaczego akurat w tym miejscu. Ani – dlaczego nie uciekły.
Dalej był już tylko bezkres pól. Søren chciał dotrzeć na miejsce przed zmrokiem. Dodał gazu. Silnik wszedł na wyższe obroty, szosa zaczęła szybciej uciekać spod kół, ale pejzaż za oknem pozostawał niezmienny. Zawiesił się na jednym obrazie: świeżo zaorane pola przywalone białym niebem. I zbieżna perspektywa szosy. Można by włączyć autopilota, zasnąć, obudzić się trzydzieści kilometrów dalej i nic by to nie zmieniło.
Po raz pierwszy zobaczył ten żółty obłok za Hillested. Zatrzymał auto na środku drogi i wysiadł. Przeszyło go zimno, powietrze jednak stało, nabrzmiałe wilgocią i ciszą. Nie było słychać świergotu ptaków ani szumu wiatru. Tylko nagrzany samochód wydawał metaliczne dźwięki. Søren spojrzał na zachód, tam, gdzie na styku ziemi i nieba żółtawy obłoczek zamazywał ostrą linię horyzontu. Wytężył słuch, ale nie usłyszał niczego. Wiedział jednak, że Fergusony już tam są, że pracują i że nic ich nie powstrzyma. A to znaczyło, że musi się spieszyć.
Wsiadł do auta i zawrócił. Po kilkuset metrach skręcił w boczną, żwirową drogą. We wstecznym lusterku zobaczył chmurę kurzu, która wzbiła się za jego autem. Teraz już wiedzieli, że przyjechał.
– Pole musi być równe, płaskie i proste – mówili mu ci, którzy też stąd uciekli. – Najpierw przyjeżdżają Caterpillary, one są pierwsze, nie oglądają się na nic, po prostu równają wszystko z ziemią. Mają kruszarki – cegły, beton, cały ten gruz. Mielą to i wywożą ciężarówkami. Usuwa się wszystko na kilka stóp w głąb ziemi, żeby Fergussony nie uszkodziły pługów. Więc trzeba te domy wygrzebać z fundamentami, ze studni trzeba wyjąć kilka górnych kręgów cembrowin, a potem je starannie zasypać. Potem przychodzą Harvestery, wycinają sady i przydrożne drzewa. To nie trwa długo. Dzień, może dwa i po wszystkim. Gdy po budynkach i drzewach nie ma już śladu, teren jest dokładnie orany. Drogi prowadzące do gospodarstw również. Krajobraz się ujednolica, monotonia tężeje. Tak kroczy koniec.
Siedemdziesiąt kościołów – myślał Søren. Siedemdziesiąt pieprzonych kościołów. Na wyspie długości niecałych sześćdziesięciu kilometrów było od nich gęsto. Stawało się na wzgórzu nieopodal Horslunde, liczyło kościelne wieże, nasłuchiwało dzwonów. Siedemdziesiąt kościołów to siedemdziesiąt wspólnot. Bogatych wspólnot rolników, którzy byli w stanie wyżyć z żyznych ziem wyspy. Ile z tego zostało?
Zostawił samochód na poboczu, choć nie spodziewał się, by ktoś jeszcze dziś tędy przejeżdżał. Jak wiele dróg w okolicy, także i ta prowadziła donikąd. Wyjął z bagażnika torbę ze sprzętem. Miał coraz mniej czasu. Drzwi do domu były wyłamane i leżały w głębi sieni. W oknach zostało niewiele szyb. Dach już się zapadł. Søren stanął w progu gotowy do działania i znów się zawahał.
Dom, mimo że opuszczony, nadal pozostaje domem.
Søren wiedział, że zaraz wejdzie w powidok czyjegoś życia i że będzie to tak samo brutalne, jakby wszedł w czyjeś życie.
(Odkrył to, gdy umarła babcia. Wtedy po raz pierwszy wrócił na wyspę na dłużej. Miał dwadzieścia jeden lat. Przygotowano go na jej widok. Miała woskową cerę i była nieruchoma. Nikt nie przygotował go jednak na widok jej domu. Zobaczył go bez niej i dopiero wtedy naprawdę poczuł, że jej nie ma. Martwe ciało zrobiło na nim mniejsze wrażenie niż pustka domu, która po niej została. Po pogrzebie musieli go opróżnić z jej rzeczy. To, co miało jakąkolwiek wartość, rozdzielili między siebie. Resztę wywieźli na kilka pchlich targów w okolicy i do sklepów ze starociami. Søren został z tym, czego nie chciał nikt z rodziny ani żaden handlarz starzyzną, a czego on sam nie umiał wyrzucić. Kilka bezwartościowych bibelotów, fotografie z wakacji, na których byli nieznani mu ludzie).
Negatywy szafek na ścianach, odklejające się od ścian tapety, połamane meble. W największym pokoju, tym z widokiem na sad, dachówki leżące na podłodze. Zadarł głowę i zobaczył blade niebo wykadrowane postrzępionymi krawędziami zapadniętego dachu. Chrzęst szkła pod jego ciężkimi butami, dźwięk migawki, zegarowe terkotanie mechanizmu naciągającego film, gruchanie gołębi ukrytych na strychu, jego oddech. I ten pomruk w oddali.
Wtedy, gdy przyjechał pochować babcię, to się już działo – ludzie uciekali z wyspy. Domy, w których mieszkali jego kumple z podstawówki, stały puste albo w ogóle ich nie było. Na ich miejscu – rzepak, buraki cukrowe. Wyspa się wyludniała i nikt nie potrafił tego zatrzymać. Z roku na rok było tu coraz mniej ludzi, a coraz więcej pól. Ci, którzy wyjeżdżali, sprzedawali ziemię razem z domami. Nie pytali, co się z nimi stanie, nie zamierzali przecież wracać. Przyszłość była gdzie indziej.
Caterpillary, Harvestery, Fergusony. Ziemniaki, buraki, pszenica, rzepak. Płaski pejzaż i płaskie światło.
Gdy wychodził z domu, Søren zobaczył na zachodzie – tam, gdzie wcześniej był ten żółty obłok – traktory w karnym szeregu. Teraz słyszał już wyraźnie, dudnienie ich silników i piskliwy zgrzyt pługów szarpiących ziemię.
Coś jakby skowyt – pomyślał.
Musiał się spieszyć. Zostało niewiele czasu. Czekało na niego jeszcze wiele domów. Chciał ich sfotografować jak najwięcej. Żeby dało się jeszcze w nich coś poczuć.
Zanim znikną – pomyślał i odpalił silnik.
Søren Lose jest artystą, autorem projektu „Home”, w ramach którego przez blisko dziesięć lat fotografował opuszczone domy na wyspach Lolland i Falster, regionu Danii, z którego sam pochodzi. Obszar ten wyludnia się szybko w skutek zmian zachodzących w duńskim rolnictwie, polegających na jego automatyzacji i związanej z nią komasacji gruntów przez wielkie firmy i bogatych farmerów.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.