Kolekcjonerzy Craig Gilmore i jego partner David Crocker oddali warszawskiemu Muzeum Narodowemu zrabowany z jego zbiorów w czasie II wojny światowej XVII-wieczny obraz „Portret damy” pędzla flamandzkiego malarza Getziusa Geldropa. Z Craigiem, który dobrowolnie zrzekł się obrazu, rozmawiamy o dumie i dyplomacji.
Zrabowany w czasie II wojny światowej obraz trafia do Stanów. Dwa lata temu amerykańska służba DHS/ICE – Homeland Security Investigations ustala, że znajduje się on w waszych prywatnych zbiorach. To historia jak z filmu!
Tak! Obraz, który nazywamy „Naszą panią”, kupiliśmy w dobrej wierze na aukcji w Nowym Jorku. Zżyliśmy się z damą, ale gdy dowiedzieliśmy się o jej wojennych losach, nie mogliśmy nie zwrócić jej do Muzeum Narodowego. Pożegnaliśmy ją jednak godnie. W przeddzień przekazania obrazu pod opiekę agentów Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego wyprawiliśmy jej przyjęcie.
Na uroczystość oficjalnego przekazania obrazu przyjechaliście do Warszawy. Jak się czuliście, widząc „waszą panią” na ścianie galerii?
Rozpromieniliśmy się, widząc nasządamę w jej nowym domu. Zawisła w głównym foyer muzeum, a obok na ścianie pojawiła się karteczka z naszą historią. Pozując do zdjęć z uroczystości, nosiłem znaczek upamiętniający sto lat polskiej niepodległości oraz tęczową pinezkę. Niesamowite, jak te symbole ze sobą współgrają.
Podczas wizyty nie ukrywaliście tego, że jesteście parą, postanawiając wykorzystać okazję, by zabrać głos w sprawie praw społeczności LGBTQI?
Oczywiście! Musieliśmy jednak podążać drogą dyplomacji, a nie polityki. Wiedzieliśmy, że jeśli będziemy zbyt szczerzy lub krytyczni w stosunku do któregokolwiek z naszych rządów, nie dostaniemy zaproszenia na uroczystość odsłonięcia portretu w Muzeum. To się opłaciło. Wicepremier Piotr Gliński, z którym rozmawialiśmy, był dla nas bardzo łaskawy. Przypomniał nam, że nie powinniśmy przesądzać o poglądach kogokolwiek, z kim się zetknęliśmy, na podstawie stereotypowych wyobrażeń…
A bardziej formalne gesty też zostały w waszą stronę wykonane?
Rząd nie mógł zaprzeczyć temu, że para gejów zwróciła obraz narodowi polskiemu. Musiał nam publicznie podziękować. Nasza ambasada też była zachwycona. Wysłała nam wiadomość, wyrażając wdzięczność za pomoc w zrealizowaniu ważnego wydarzenia w stosunkach dyplomatycznych między naszymi krajami.
Nie tylko oddaliście obraz, ale i wpłaciliście darowiznę na rzecz działu edukacji Muzeum Narodowego.
Tak, przeznaczyliśmy ją w naszym pojęciu na każdego Polaka, bo wierzymy w to, że edukacja w zakresie sztuki nie tylko wspiera kreatywność, ale także pozwala ludziom patrzeć na świat i na innych bardziej otwarcie, uważnie, akceptująco. Przekazaliśmy pieniądze także na rzecz Muzeum POLIN, by podkreślić naszą solidarność wobec społeczności żydowskiej. I, oczywiście, na KPH.
Byliście też gośćmi gali sojuszników „Ramię w ramię po równość” przez KPH organizowanej.
Tak, wygłosiłem nawet na gali przemówienie. Spotkaliśmy tam kilkoro niezwykle odważnych matek i ojców, sojuszniczek społeczności LGBTQI. Wykorzystaliśmy tę okazję, żeby szerzyć pride. Do Polski przywieźliśmy 300 koszulek, ponad 200 plakatów i dziesięć tysięcy naklejek z hasłem „Share the Pride”, wszystkie naszego projektu, by dotrzeć do naszych braci i sióstr z polskiej społeczności LGBTQI.
Dlaczego zależało wam na tym dotarciu?
Żeby mogli zobaczyć w nas siebie. Poczuć dumę z tego, że dwóch facetów z ich społeczności zadało sobie tyle trudu, żeby przy okazji oddawania obrazu, mówić głośno o prawach osób nieheteronormatywnych.
Wasze życie zmieniło się od czasów, gdy rządy w Stanach objął Donald Trump?
Tak. Boimy się. I jesteśmy wściekli na to, co się dzieje. Na szczęście dla nas, jako członków społeczności LGBTQI, chronią nas, przynajmniej na razie, prawa, o które tak długo walczyliśmy. Osobiście nigdy nie czułem się przez Trumpa atakowany. Już na początku swojej kadencji dał jasno do zrozumienia, że nie będzie próbował podważyć praw, które już zostały ustanowione dla naszej społeczności. Co nie zmienia faktu, że otacza go grupa ludzi z najbardziej konserwatywnej frakcji Partii Republikańskiej, którzy chcieliby żebyśmy znów schowali się do szafy. Cierpią na tym przede wszystkim osoby transpłciowe, bo walka o ich prawa dopiero się toczy. Mam jednak nadzieję, że fałszywe rozumienie „wartości rodzinnych” prezentowane przez Alt-right, nie przekona Amerykanów. Prawda jest jednak taka, że społeczność LGTBQI oraz nasi przyjaciele i członkowie rodziny to ci, którzy naprawdę ucieleśniają wartości rodzinne. Oby ludzie zrozumieli, że bigoteria hamuje rozwój naszego kraju.
Ty jesteś demokratą?
Tak, ale pochodzę z rodziny, w której są też republikanie. A David i ja zawsze otrzymywaliśmy od nich wsparcie. Przeciwstawiając sobie cały czas demokratów i republikanów, tworzymy uproszczoną wizję rzeczywistości. Te czarno-białe podziały powodują pogłębiającą się polaryzację poglądów. Oczywiście w obu partiach są osoby o radykalnych poglądach, ale pomiędzy nimi jest pełna skala szarości. Widzenie świata jako czarno-białego jest kuszące, bo łatwo wtedy wskazać wroga. Ale skuteczniejszą walkę o lepsze jutro prowadzi się miłością, a nie nienawiścią. Nasze rodziny, demokraci, republikanie i bezstronni, wybrały pokojowe współistnienie zamiast ideologicznych sporów.
W Polsce zmiana rządów doprowadziła do zwiększonej aktywności społecznej. Coraz częściej wychodzimy na ulicę protestować, zrzeszamy się, walczymy o swoje prawa. Dawno nie było u nas takiej potrzeby przynależności. Takie jest też wasze doświadczenie epoki Trumpa?
Każdego dnia dostaję dziesięć wiadomości od różnych osób, które próbują mnie aktywizować, edukować i zbierać pieniądze, które mają pomóc w walce ze zmianami wprowadzanymi przez administrację Trumpa. To rzeczy, które zagrażają prawom człowieka. Rzeczy, o które tak ciężko walczyliśmy i które, za czasów Obamy wydawały się już dane raz na zawsze. Teraz powróciliśmy na pole bitwy. Nie wiadomo, co zdarzyć się może jutro.
Przekazanie obrazu było z waszej strony gestem politycznym?
Nie, chcieliśmy wykazać się dobrą wolą. To było co najwyżej działanie dyplomatyczne, a nie manifestacja polityczna. Mając to na uwadze, chcieliśmy budować mosty, a nie tworzyć podziały. W zeszłym roku mieliśmy zaszczyt gościć na corocznym seminarium Salzburg Global. Jego głównym celem jest pomaganie ludziom w działaniach dyplomatycznych polegających na opowiadaniu osobistych historii i budowaniu więzi między ludźmi. Podkreśla się przy tej okazji to, co nas łączy, a nie to, co dzieli.
Przyjechaliście więc do Polski bardziej jako obywatele amerykańscy czy przedstawiciele społeczności LGBTQI?
W tym burzliwym klimacie politycznym chcemy pozostać neutralni. Dzielić się dumą z przynależności do społeczności LGBTQI, ale jednocześnie nie przesadzać w krytykowaniu naszego rządu.
Jak powitała was Georgette Mosbacher, amerykańska ambasador w Polsce mianowana przez Trumpa?
Nie wiedzieliśmy, czego spodziewać się po jej ekscelencji. Staraliśmy się jednak zachować otwarty umysł. Byliśmy niesamowicie wdzięczni za to, że poznając nas, natychmiast nas objęła. Poczuliśmy się doceniani, zarówno jako obywatele amerykańscy, jak i para gejów. Podczas wizyty w Polsce na każdym kroku podkreślaliśmy z Davidem, że jesteśmy razem. Nie chciałem tego ukrywać. Pozując do zdjęcia z panią ambasador, objąłem go, a ona złapała mnie za rękę. Ten gest mówił więcej niż tysiąc słów. Poczuliśmy, że wyraża swoje poparcie nie tylko dla tego, co zrobiliśmy, ale i dla społeczności LGBTQI.
Jak działasz na rzecz społeczności LGBTQI w Stanach?
Największy wkład w życie społeczności miałem w latach 90., gdy zagrałem główną rolę w niezależnym filmie „The Living End” Gregga Arakiego, jednym z pierwszych z nurtu New Queer. Osoby homoseksualne, w tym wielu moich przyjaciół, umierało wtedy na AIDS, a rząd nic z tym nie robił. Żaden prezydent nie wypowiedział jeszcze nawet słowa „gej”. Społeczność LGBTQ nie miała prawie żadnych praw. Film był ciosem wymierzonym w konserwatystów, którzy byli zadowoleni z tego, że nie istniejemy w przestrzeni publicznej. Po premierze zrobiło się o nas głośno. O mnie też, bo wtedy w Hollywood nie było otwarcie homoseksualnych aktorów. Nawet Ellen Degeneres nie wyszła jeszcze z szafy… Przez kilka lat podróżowałem po całym świecie, promując film. I słyszałem od ludzi, którzy go widzieli, że dał im odwagę do tego, żeby się ujawnić. David ma taką samą misję. Jest malarzem, który w swoich pracach zajmuje się przede wszystkim badaniem nieheteronormatywnych związków. Ciała, które maluje, ożywają, wchodzą ze sobą w relację, komunikują się. Dziś dla całej społeczności LGBTQI ważne jest to, żeby móc oglądać siebie na ekranie, odnajdywać siebie w książkach, wyrażać się poprzez sztukę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.