Pożarami w Kalifornii zaczyna się 2025. Czy będzie rokiem katastrof naturalnych?
Zdjęcia z przetrawionego niszczycielskim ogniem Los Angeles wyglądają jak kadry z hollywoodzkiej produkcji o zagładzie nuklearnej. To nie jest film. Czy życie w permanentnym lęku przed nieobliczalnym kataklizmem staje się naszą nową codziennością? – Tym pożarom można było zapobiec – mówi aktywistka klimatyczna z grupy Wschód, Wiktoria Jędroszkowiak.
Stan na piątek rano, 10 stycznia. Dziesięć ofiar śmiertelnych, choć funkcjonariusze służb zaznaczają, że ta liczba na pewno wzrośnie, gdy dokonają dokładnych oględzin zniszczonych terenów. 180 tys. osób objętych obowiązkiem ewakuacji. Spalone budynki mieszkalne, restauracje, szpitale, domy opieki dla seniorów, schroniska dla zwierząt, porzucone na drodze samochody, bo przerażeni mieszkańcy, próbując uciec przed rozprzestrzeniającym się ogniem, zostawiali auta, gdy utknęli w korku, i uciekali pieszo. Z całych osiedli, dzielnic, miasteczek należących do hrabstwa Los Angeles zostały zgliszcza. Szef miejscowej policji powiedział w jednym z wywiadów, że L.A. wygląda, jakby „ktoś zrzucił na nie bombę”. Ktoś? Na przykład politycy, którzy konsekwentnie minimalizują zagrożenia związane ze zmianą klimatu, mimo że prognozy ekspertów i ekspertek nie pozostawiają żadnych wątpliwości: trzeba działać natychmiast, bo będzie tylko gorzej. IPCC, Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu, krzepiąco potwierdza w swoim ostatnim raporcie, że wiemy, co robić, i mamy skuteczne narzędzia, żeby zapobiegać katastrofalnym skutkom globalnego ocieplenia. Dlaczego w takim razie z nich nie korzystamy?
Katastrofa nienaturalna, doprowadził do niej człowiek
Przecież pożary w Kalifornii to norma. Powracają, bo są pożądane, w końcu tak reguluje się lokalny ekosystem. Prawda? Częściowa. Pożary w styczniu nie mają zbyt wiele wspólnego z procesami wpisanymi w mechanizm naturalnej samoregulacji. Ogień o tej porze roku zaskoczył miejscowe władze i departament straży pożarnej. Styczeń to w końcu początek okresu deszczowego w Kalifornii. Tyle że w tym roku napadało tam zaledwie 2 proc. tego, co zazwyczaj. Do tego wyjątkowo silne wiatry, o mocy bliskiej huraganu, sprawiają, że ogień rozprzestrzenia się na niedoświadczaną wcześniej w Kalifornii skalę. Dwa intensywne zjawiska, z osobna możliwe do opanowania, razem przyjmują formę kataklizmu bez precedensu. Los Angeles płonie tak, jak nie płonęło nigdy wcześniej. – Same pożary w Kalifornii nie są bezpośrednim następstwem zmian klimatycznych, bo występują tu od dekad, ale to zmiana klimatu wydłużyła okres pożarowy w regionie – wyjaśnia Wiktoria Jędroszkowiak, aktywistka klimatyczna z grupy Wschód. – Sezon zaczyna się wcześniej, kończy później, ze względu na przedłużające się susze dużo łatwiej o ogień, który jednocześnie dużo trudniej jest opanować. Choć to najbardziej destrukcyjna fala pożarów, jaka przetoczyła się przez hrabstwo Los Angeles, Kalifornia nie staje do walki z nieobliczalnym ogniem po raz pierwszy. Wydawałoby się też, że mamy już wystarczającą wiedzę na temat konsekwencji toksycznej emisji gazów cieplarnianych – wiemy, że prowadzi do katastrofy. Pytam więc Wiktorię Jędroszkowiak, czy pożarom w L.A. można było zapobiec. – Zdecydowanie. Wszystkim skutkom kryzysu klimatycznego można było zapobiec, nie powodując kryzysu klimatycznego – odpowiada aktywistka. – Przestańmy też nazywać takie zjawiska, jak chociażby pożary, które niszczą właśnie Los Angeles, katastrofami naturalnymi, bo one nie są naturalne. Odpowiada za nie przemysł paliw kopalnych, na których oparto gospodarkę. By od nich odchodzić, naukowcy apelowali już przecież w latach 80. Wciąż tego nie zrobiliśmy. Dlatego rozumiem, gdy coraz mniej osób wierzy, że polityka może rozwiązać problem kryzysu klimatycznego. I to, co dzieje się właśnie w Kalifornii, potwierdza brak woli politycznej. Kalifornia mogła przygotować się na pożary, podjąć działania, które sprawią, że mieszkańcy stanu będą lepiej adaptować się do następstw zmian klimatu. Tymczasem, mimo że region niepokojąco płonie od kilku lat, zmniejszono budżet stanowego departamentu straży pożarnej – uzupełnia Wiktoria Jędroszkowiak.
Donald Trump a polityka klimatyczna
W amerykańskich mediach jeszcze w trakcie kampanii prezydenckiej pojawiały się obawy, że wygrana Donalda Trumpa będzie oznaczać dotkliwy regres w polityce klimatycznej. Dziś, na chwilę przed inauguracją, te obawy przybierają na sile. Wiemy, że nowy prezydent Stanów Zjednoczonych jest przede wszystkim wyrachowanym biznesmenem, który liczy zyski, a nie empatycznym misjonarzem wrażliwym na nierówności i krzywdy. Czy jest jednak szansa, że nie zablokuje zielonych inwestycji rozpoczętych przez administrację Joe Bidena, bo jeśli będzie próbował, spotka się z oporem stanowych polityków? W końcu Biden przekazywał środki na inwestycje w regionach często dotkniętych kataklizmami, a więc dziś bardziej świadomych i wyczulonych na problem klimatu. Inna sprawa, że nie były to priorytetowe inwestycje dla oddającego urząd prezydenta USA. – Joe Biden w trakcie swojej prezydentury – również, żeby podkreślić opozycję wobec Donalda Trumpa – mówił dużo o kryzysie klimatycznym, ale równocześnie dokonał rekordowych inwestycji w gaz i ropę – zauważa Wiktoria Jędroszkowiak. – Rozwiązania leżą na stole – zarówno jeśli chodzi o zatrzymanie dalszej zmiany klimatu, jak i adaptację do tych zmian, które już się dzieją. Tylko politycy nie chcą po nie sięgać. Tak samo w Polsce. Kiedy Donald Tusk wracał do polskiej polityki w 2021 roku, dużo mówił o kryzysie klimatycznym. Opowiadał, że jako przewodniczący Rady Europejskiej, zrozumiał, jak konieczna jest walka z następstwami zmian klimatycznych, widział topniejące lodowce, obiecywał, że wie, na czym polega sensowna polityka klimatyczna i upatrywał wielkich szans na rozwój gospodarki w zielonej transformacji. Z kolei Szymon Hołownia oparł swoją kampanię prezydencką na opowieści o tym, że sprawy klimatu nie są lewackim wymysłem, bo o klimat musimy troszczyć się wszyscy. Dziś obaj są czołowymi postaciami na scenie politycznej, a rozmowy o klimacie nie ma. Nic się nie dzieje. Nawet nie odblokowano wiatraków, co popiera 75 proc. społeczeństwa. Minął rok od przejęcia władzy przez „Koalicję 15 października”, a umowy na nowe farmy wiatrowe dalej czekają w szufladach inwestorów. Ostatni raport IPCC, Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu, potwierdza, że mamy dziś wystarczające zasoby, by stawić czoła dramatycznym skutkom zmiany klimatu – wiemy, co prowadzi do kataklizmów, mamy wytyczne, mamy narzędzia, które dziś są dużo bardziej dostępne, bo ceny energii ze źródeł odnawialnych, jak panele słoneczne czy farmy wiatrowe, zdecydowanie spadły. W tym kontekście zaniechania polityków i polityczek wydają się jeszcze bardziej oburzające.
Hollywood płonie, czyli klasizm katastrofy
Pożary w Los Angeles prowokują dwa wnioski. Ten oczywisty – minimalizowanie konsekwencji zmian klimatu wymaga natychmiastowego i kategorycznego działania. Ten wciąż trochę mniej oczywisty – że kataklizm jest w swojej naturze dość demokratyczny, pożary niszczą i jadłodajnie dla osób w kryzysie bezdomności, i luksusowe wille gwiazd show-biznesu, ale już to, jak bardzo odczuwamy zmiany klimatu, zależy od naszego społecznego i ekonomicznego położenia. Bo Paris Hilton ogląda pożar swojej kalifornijskiej posiadłości, siedząc bezpiecznie na kanapie w jednym z kilku innych domów, które posiada. Gdy media zaczęły donosić o celebrytach, którzy stracili domy w pożarach, odwołanych premierach filmowych w L.A., wstrzymanych planach zdjęciowych popularnych seriali, przełożonej ceremonii rozdania nagród Critics Choice Awards (odbędzie się pod koniec lutego) i przesuniętym ogłoszeniu nominacji do Oscarów, w internecie zawrzało, że to niemoralne. Bo przyzwoity człowiek nie płacze nad pożarem w domu zamożnej dziedziczki i przesuniętej bankietem dla sławnych i bogatych, kiedy powinien go zdecydowanie bardziej ruszać los syryjskiego czy palestyńskiego dziecka. Dyskusja o nierównościach wobec kryzysu jest oczywiście potrzebna, o ile nie rozwinie się w absurdalne i średnio ludzkie ważenie krzywdy.
2025 rokiem kataklizmów
Gdy rok zaczyna się pożarem w Hollywood (choć to krążące w internecie nagranie z ogniem zbliżającym się do słynnego szyldu zostało wygenerowane przez sztuczną inteligencję), uświadamiamy sobie jeszcze jedno. Że kataklizmy stają się naszą codziennością. Czy to będzie rok podobnych, nieobliczalnych, destrukcyjnych zjawisk? – Bardziej niż 2024, ale mniej niż 2026 – odpowiada Wiktoria Jędroszkowiak z grupy Wschód. – Kryzys klimatyczny nie przebiega linearnie i to jest w nim najtrudniejsze. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, ile osób zginie w tym roku, a ile w kolejnym z powodu zmian klimatu. Zagrożenie nie zawsze będzie rosło. Pojawią się okresy, kiedy będzie nam się wydawało, że jest OK. I okresy nasilonych kataklizmów. Może w tym roku nie będzie tak intensywnych pożarów w Australii, ale na sile przybiorą właśnie te w Kalifornii. Nie do końca wiadomo. Chcielibyśmy, żeby naukowcy przewidzieli wszystko dokładnie w swoich prognozach, ale działanie człowieka tak bardzo destabilizuje klimat, że nauka nie jest w stanie, korzystając z dostępnych jej narzędzi, tworzyć szczegółowych, dokładnych przewidywań. Z każdym rokiem eksperci wskazują, że dotychczasowe analizy nawet w najgorszych scenariuszach nie zakładały tak intensywnych kataklizmów. A z katastrofą, której nie da się przewidzieć, dużo trudniej walczyć.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.