Jakim markom ufać? Które produkty są bezpieczne? Co oznaczają określenia na opakowaniach? Pytamy ekspertów, jak samemu zostać specjalistą od kosmetyków.
Bezpieczeństwo kosmetyków
Żeby składnik chemiczny znalazł się w szamponie czy tuszu do rzęs, musi przejść wiele badań i być zaakceptowany według obowiązującego w Unii Europejskiej prawa. A na koniec kompletna formuła kosmetyku też jest sprawdzana i zatwierdzana przez tzw. safety assessora. Co w opinii pozanaukowej jest uznawane za niebezpieczne?
– Tzw. czarne listy szkodliwych substancji zawierają prawie zawsze te same 10–20 składników, m.in. parabeny, SLS i SLES, glikol propylenowy, silikony itp. Wiele takich mitów kosmetycznych dementujemy na portalu Kosmopedia.org (@kosmopedia). Składniki kosmetyków i ich ocena bezpieczeństwa są bardzo szczegółowo uregulowane prawem. Jeśli jakaś substancja okazuje się niebezpieczna, Komisja Europejska jej zakazuje lub ogranicza możliwości jej stosowania. Pamiętajmy jednak, że to, że sama substancja może stanowić ryzyko dla zdrowia (np. po połknięciu), nie znaczy, że jest ona szkodliwa w kosmetyku. Znaczenie mają stężenie i sposób ekspozycji – dopiero oceniając te czynniki, możemy sprawdzić, czy coś nam szkodzi, czy nie – mówi dr inż. Ewa Starzyk, dyrektor ds. naukowych i legislacyjnych Polskiego Związku Przemysłu Kosmetycznego.
Kosmetyk, który trafia do obrotu, musi być wcześniej przebadany i oceniony pod kątem bezpieczeństwa. Jeśli jest wprowadzony legalnie i legalnie sprzedawany, to znaczy, że przeszedł pozytywnie sito weryfikacji. W kosmetykach nie mogą występować substancje, które są szkodliwe dla zdrowia.
– Warto kupować kosmetyki pochodzące z zaufanych i ulubionych firm. Te produkowane w Polsce i Europie (także w Wielkiej Brytanii po brexicie) są bezpieczne i zgodne z restrykcyjnymi normami, przechodzą specjalną kontrolę bezpieczeństwa. Niebezpieczne są kosmetyki, które nie są dostosowane do potrzeb skóry, oraz te sprowadzane, np. z USA (tam wciąż dopuszczalny jest m.in. formaldehyd, który u nas jest zakazany) – kupowane na zagranicznych portalach, pochodzące z niewiadomych źródeł, na bazarkach, w kurortach, firm „no name”. Zamiast analizować składniki, na temat których krążą różne dziwne informacje, poszukujmy produktów z komponentami dobranymi do naszej cery – mówi Magdalena Kaczanowicz, chemik i technolog kosmetyczny, specjalista od oceny bezpieczeństwa kosmetyku, na Instagramie znana jako @racjapielegnacja.
Podrażnienia i alergie
– Uczulenie to zwykle reakcja osobnicza. Chociaż są składniki i produkty, które mogą stwarzać ryzyko alergii u osób wrażliwych, jak np. utleniające (trwałe) farby do włosów. Dlatego przed ich zastosowaniem warto wykonać test skórny. Natomiast właściwości drażniące zależą od stężenia danej substancji. Jeśli jest odpowiednio niskie – produkt nie będzie drażnił. Jeśli jest za wysokie – taki kosmetyk nie powinien przejść pozytywnie oceny bezpieczeństwa. Osoby o skórze normalnej nie powinny reagować podrażnieniem na kosmetyki. Natomiast osoby np. z AZS, które mają uszkodzoną barierę naskórkową, czasem reagują również na takie produkty, które u innych nie wykazują działania uczulającego ani drażniącego. Wówczas najlepiej dobrać kosmetyk we współpracy z lekarzem dermatologiem – radzi dr inż. Ewa Starzyk.
W gabinetach dermatologicznych można wykonać testy płatkowe. Do powierzchni pleców przyklejanych jest 80 grup alergenów, a po upływie 2., 3. i 4. doby lekarz odczytuje reakcje skórne. Wyniki bywają zaskakujące, bo niejednokrotnie „winowajcami” okazują się niebrane pod uwagę substancje (u mnie np. emulgatory, żywice i kleje tapicerskie).
– Niektóre składniki – jak olejki eteryczne, wysokie stężenia kompozycji zapachowych, barwniki, konserwanty – mogą źle wpływać na wrażliwą czy podrażnioną skórę. To, że coś podrażnia lub uczula jedną osobę, nie oznacza, że dla innej też będzie drażniące. Ważne są też stężenia – są kompozycje zapachowe, które nie maja alergenów wymaganych do wylistowania w INCI. Nie oznacza to, że nie uczulą, ale nie muszą być skreślane. Około 70–80 proc. osób twierdzi, że ma cerę skłonną do podrażnień i pomija wiele produktów, bo „się naczytała”, że są złe. Jeśli boimy się podrażnień, prośmy o próbki – mówi Magdalena Kaczanowicz.
Skład INCI
Na stronie Kosmopedia.org, o której wspomina dr inż. Ewa Starzyk, znajduje się encyklopedia składników kosmetycznych.
– INCI prawdy nam nie powie. Pod tą sama nazwą, chociażby Aqua, może się kryć kilka rodzajów wód: woda destylowana, woda lodowcowa, woda termalna. Pod nazwami ekstraktów roślinnych znajdują się ekstrakty, które pomimo że są z tej samej rośliny, mogą dawać różne efekty, w różnym czasie. Kolejność składników też nie zawsze wskaże efektywność produktu. Wiele substancji z końca listy może działać już w ilościach 0,001 proc. Wszystko jest teraz dostępne w sieci – poszukujmy w kremach składników, które są dla nas najważniejsze, jak np. bakuchiol, retinol, ceramidy, zamiast poświęcać czas na analizy całych składów – wyjaśnia Magdalena Kaczanowicz.
Laikowi trudno jest rozszyfrować INCI, czyli International Nomenclature of Cosmetics Ingredients. Została ona wprowadzona po to, aby osoby uczulone na określone substancje mogły unikać z nimi kontaktu.
– Składniki wymienia się w kolejności malejącej, zaczynając od tego, którego jest najwięcej. Przy czym te, których jest poniżej 1 proc., wymieniane są w dowolnej kolejności. Często w składzie INCI używa się skrótów, np. CI z odpowiednim numerem – to barwniki i pigmenty, np. CI 77891 to ditlenek tytanu, biały pigment, który zapewnia właściwości kryjące pudrom i cieniom do powiek. W innej formie może być on również stosowany jako nieorganiczny filtr UV, w INCI można go spotkać pod nazwą Titanium Dioxide – mówi dr inż. Ewa Starzyk.
Spędzając więc czas w drogerii czy perfumerii lub studiując INCI w internecie, niekoniecznie uzyskamy doktorat w dziedzinie chemii kosmetycznej. Sama niejednokrotnie uważałam, że znam skład kosmetyku, po czym okazywało się, że dane serum działa na moją skórę zbyt intensywnie, choć pół polskiego internetu twierdziło, że nie podrażnia.
– Kolejność składników INCI nie ma znaczenia – szukanie granicznego 1 proc. nie ma sensu, ponieważ wiele składników działa już w niskich stężeniach, jak chociażby 0,25 proc. czy czasem nawet 0,001 proc.! Przykładem jest witamina C – wiele osób jest przyzwyczajonych, że działa ona w wysokich stężeniach – 10, 20 czy 30 proc., ale to dotyczy witaminy C w formie kwasu L-askorbinowego (Ascorbic Acid). Inne formy witaminy C, np. glukozydowa (Ascrobyl Glucoside), działają podobnie, choć w dłuższym czasie i to przy stężeniu 2 proc. Także nie zawsze stężenie, ale forma danej substancji zapewni nam efektywność – dodaje Magdalena Kaczanowicz.
Dobre, bo naturalne? Lepsze, bo z apteki?
Wszystkie kosmetyki, niezależnie od miejsca sprzedaży (pod warunkiem że nie jest to nielegalny bazar), przechodzą przez to samo sito weryfikacji bezpieczeństwa i zgodności z prawem Unii Europejskiej. Dotyczy to zarówno kosmetyków naturalnych, organicznych (bio), jak i aptecznych.
– Kosmetyki mają pielęgnować skórę, nieważne, czy są naturalne, czy konwencjonalne. Nie ma prawnej definicji kosmetyku naturalnego – oprócz narzuconych przez organizacje certyfikujące (nawet one dopuszczają substancje syntetyczne), więc często trudno jest określić, który produkt jest naturalny. Niektórym odpowiadają kosmetyki z większą ilością komponentów syntetycznych, innym te naturalne. Ale natura może uczulać. Olejki eteryczne, naturalne substancje zapachowe – mają zdecydowanie wyższy potencjał alergenny niż większość składników syntetycznych – mówi Magdalena Kaczanowicz.
Kolejny mit dotyczy aptek, które uchodzą za źródło bardziej sprawdzonych preparatów. Kosmetyki apteczne, póki nie są produktami medycznymi, przechodzą dokładnie przez te same badania co preparaty sprzedawane w drogeriach.
– Od dawna podział na apteczne – lepsze, drogeryjne – gorsze, jest trochę na wyrost. Owszem, w aptece dostaniemy tzw. dermokosmetyki (zwrot stricte marketingowy). Zarówno w drogeriach, jak i w aptekach znajdziemy bardzo dobre i efektywne składy kosmetyków. Najważniejsze to szukać produktów dopasowanych do swojej cery. W aptekach są natomiast także preparaty, które mają działanie kosmetyczne, ale są zarejestrowane jako produkty medyczne (jak chociażby te z wartością filtra SPF 100). Podlegają one innym uregulowaniom prawnym i bardziej restrykcyjnym wymogom – wyjaśnia Magdalena Kaczanowicz @racjapielęgnacja.
Cena kontra jakość
Kolejną pułapką podczas kupowania kosmetyków jest ich cena.
– Wszystko, co jest legalne, ma odpowiednią jakość, jest bezpieczne. Reszta naszego postrzegania „jakości” to już raczej osobiste preferencje, więc trudno jednoznacznie mówić, że to, co droższe, jest lepsze. Wyższa cena produktów może odzwierciedlać inwestycje poczynione w badania, innowacyjność, nowe rozwiązania w zakresie składników, opakowań, metod badania produktów itd. – tłumaczy dr inż. Ewa Starzyk.
Są też sezonowe trendy na niektóre składniki. Z początku kosmetyki, które je zawierają, są z bardzo wysokiej półki cenowej ze względu na ich unikatowość. Z czasem, kiedy składnik staje się popularny, można go znaleźć zarówno na półce drogeryjnej, jak i selektywnej. Przykład: retinoidy czy bakuchiol.
– Na cenę produktu mają wpływ: rodzaj opakowania, pochodzenie surowców, cena masy, przebadanie surowców, a także całego produktu i jego efektywności. Liczy się też ilość wyprodukowanego towaru. Małe manufaktury nie są w stanie zużyć tylu surowców co wielkie koncerny kosmetyczne. Zanim więc ocenimy fakt, że kosmetyk jest drogi – zobaczmy, jak wyglądają opakowanie, opis marketingowy na stronie, badania, cała otoczka. Są składniki, które pomimo takiej samej nazwy (np. Bacillus Ferment), w zależności od pozyskania, badań, mogą być przystępne cenowo lub nie i wpływać na cenę produktu. Za co tak naprawdę warto zapłacić więcej? To pytanie każdy powinien zadać sobie sam – niektórzy zapłacą za piękny produkt w eleganckim złotym opakowaniu, z niesamowitym zapachem, a inni za niesamowite i drogie składniki aktywne, w bardziej ascetycznym kosmetycznym wydaniu – podsumowuje Magdalena Kaczanowicz.
Jak więc kupować kosmetyki? Znając własny budżet, czytając opinie w sprawdzonych źródłach, konsultując je z dermatologami lub kosmetologami. I z pewnością nie sugerując się mitami dotyczącymi szkodliwości składników. I jeszcze jedno. Zanim kupimy kolejny kosmetyk, warto zrobić porządek w łazience i odpowiedzieć sobie na pytanie na styku ekologii i ekonomii: czy na pewno potrzebuję piątego kremu pod oczy?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.