David Szalay, Kanadyjczyk wychowany w Bejrucie, studiujący w Anglii, a dziś mieszkający w Budapeszcie, w powieści-przypowieści „Turbulencje” przypomina, że wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni.
Choćbyśmy się izolowali, okazywali wrogość sąsiadowi, osobom innego koloru skóry, wyznania, orientacji, faszystom, hipisom, antyszczepionkowcom, bogaczom, bezdomnym, zwolennikom przeciwnej partii, Niemcom, Chińczykom, Francuzom, Syryjczykom czy Izraelczykom, i tak wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni. I tak dzielimy podobne lęki, uczucia, pragnienia. Tak samo nie wiemy, co przyniesie jutro
Dostajemy 12 opowiadań, 12 bohaterów połączonych przez loty samolotowe. W pierwszym rozdziale startujemy z Londynu i w ostatnim ponownie tam lądujemy, po drodze zatrzymując się w Madrycie, Dakarze, São Paulo, Toronto, Seattle, Hongkongu, Ho Chi Minh, Delhi, Kōchi, Ad-Dausze i Budapeszcie. Kolejne części książki autor tytułuje przebytymi trasami, posługując się międzynarodowymi kodami lotnisk: YYZ – SEA, HKG – SGN, DOH – BUD.
Bohaterowie spotykają się na pokładach samolotów, w taksówkach, w hotelu, innych łączą relacje pracodawca – pracownik, inni są spokrewnieni. Pisarz obdarowuje nas małymi fragmentami ich biografii, zostawiając pourywane, niedokończone historie.
Ale nie trzyma czytelnika w napięciu. Opowiada obojętnym, momentami bezlitosnym wręcz tonem, nie używając żadnego zbędnego słowa. Jesteśmy stopniowo obarczani kolejnymi troskami, niepokojami, tajemnicami i przede wszystkim samotnością. Lęki wywołane turbulencjami w powietrzu są niczym w porównaniu z lękami, z którymi muszą się zmierzyć bohaterowie na ziemi.
Starsza kobieta wracała z Londynu do Madrytu po wizycie u syna chorego na raka prostaty. „Wyobrażała sobie, że po śmierci syna opróżnia jego mieszkanie – zdejmuje wszystko z półek, wszystko, czego tak bardzo trzymał się przez lata. Wtedy właśnie samolotem zatrzęsło po raz pierwszy. W nawet łagodnych turbulencjach nienawidziła tego, że niszczą iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa i człowiek nie może już udawać, że znajduje się w jakimś spokojnym miejscu”. Siedzący obok niej mężczyzna, widząc bladą ze strachu kobietę, zagaduje, opowiada z dumą o swoim młodocianym synu i to temu mężczyźnie będziemy towarzyszyć w kolejnym rozdziale. W domu, po wylądowaniu, czekała na niego zła wiadomość. Z kolei złą wiadomość poznał już wcześniej pilot samolotu transportowego, który przez to o mało nie spóźnił się na swój lot z Dakaru do São Paulo. I tak dalej, i tak dalej.
Szalay ma ogromną łatwość konstruowania fabuły. Nie daje czytelnikowi wielu okazji do śmiechu, każda historia przynosi smutek. Wszystko jedno, czy ktoś leci wygodnie pierwszą klasą, czy ściśnięty na pokładzie tanich linii, jest równie zagubiony, przenosząc się z miejsca na miejsce. Ci, którzy podróżują luksusowo, są, chcąc nie chcąc, zmuszeni do oglądania niesprawiedliwości i biedy. Jak doktor Abir Bannerjee, pracujący w Hongkongu, lecący do Ho Chi Minh, by tradycyjnie, jak co roku, zagrać z bratem w golfa „w jakimś niedrogim ośrodku, gdzieś w Azji Południowo-Wschodniej. Lot z Hongkongu trwał krótko, niecałe dwie godziny, i było dopiero popołudnie, kiedy wylądował w mieście, które w myślach wciąż nazywał Sajgonem. Siedział na tylnym siedzeniu taksówki, wyglądając na gwarną, pełną energii biedę współczesnego Wietnamu”. Abir, patrząc przez okno, wspominał kochankę, mężatkę, która ostatecznie postanowiła zostać z mężem. Na miejscu czekał na niego brat, Abhiijit, który wcześniej dotarł z ich rodzinnego Delhi. Abir chciał spotkać się z nim jak najpóźniej, najlepiej kolejnego ranka, miał przed sobą trudne wyzwanie, musiał upomnieć się o zwrot pożyczki.
Możemy przeglądać się w bohaterach Szalaya jak w lustrze, ich historie wydadzą się znajome. W obliczu pandemii powieść Kanadyjczyka nabiera jeszcze dodatkowego znaczenia. Nie mamy kontroli nad tym, czy zarazimy się koronawirusem, czy zostaniemy jego nosicielami. Nie wiemy, czy napotkana osoba nie spotkała wcześniej kogoś, kto leciał samolotem z osobą już zarażoną. Każdego dnia możemy być poddani testom i kwarantannie. Tylko nam się wydaje, że panujemy nad własnym losem.
Temu, komu spodobają się „Turbulencje”, polecam sięgnąć po poprzednią książkę Davida Szalaya „Czym jest człowiek” (wydawnictwo WAB), która znalazła się na krótkiej liście nominowanych do nagrody Bookera. To zbiór opowiadań o podobnej konstrukcji, o dziewięciu mężczyznach i ich zmaganiach z życiem.
David Szalay, „Turbulencje”, z angielskiego przełożyła Dobromiła Jankowska, wydawnictwo Pauza
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.