– Sztuka polega na tym, by uczyć się o ludziach i żyć z ludźmi. Musi być żywa – powiedziała kiedyś Miuccia Prada. Włoska projektantka była jedną z pierwszych, która modę stawiała na równi ze sztuką. Jednocześnie zawsze wyjątkowo skrupulatnie analizowała to, co działo się tu i teraz, reagując na zmiany zachodzące w społeczeństwie i odzwierciedlając w swoich projektach panujące nastroje. Najnowszą kolekcję ewidentnie kieruje do młodszej klienteli, ale unika jednoznacznej kategoryzacji. Słowo „millenials” w słowniku Miucci nie istnieje.
Logomania, nawiązania do lat 90., wykorzystanie rozpoznawalnych motywów z popkultury, nostalgia, zaskakujące współprace i tańsze, kapsułowe linie. Marki premium próbują zdobyć sympatię młodszego pokolenia na wiele różnych sposobów. Trudno im się dziwić. Nowa generacja, lubujących się w luksusie i nieszczędzących na niego nawet najbardziej wygórowanych kwot konsumentów, to bardzo wdzięczna i wierna grupa docelowa. Miuccia Prada też kieruje do nich swoją kolekcję, ale wyraźnie zaznacza, że przychód uzyskany kosztem młodego klienta to nie wszystko. Najważniejsza jest relacja, jaką buduje się pomiędzy marką z wieloletnią tradycją a młodym i żądnym nowości klientem.
Dlatego projektantka tak bardzo nie lubi terminu „millenial”. Jak zdradziła w rozmowie z amerykańskim „Vogue’iem” tuż po pokazie, doszliśmy do miejsca, w którym – przynajmniej w biznesie mody – oznacza ono wyłącznie osobę, której trzeba coś sprzedać. Tymczasem młode pokolenie jest o wiele bardziej złożone i fascynujące. A Prada wielokrotnie podkreślała, że skomplikowane osobowości i niejednoznaczna ludzka natura są jednymi z jej największych inspiracji. – Młodzi ludzie są tak różni! – mówi. Mogą być inteligentni, na swój sposób głupiutcy, wykształceni lub nie. Staram się z nimi dużo rozmawiać.
Obecne pokolenie, mimo że mocno osadzone w teraźniejszości i błyskawicznie reagujące na zmiany zachodzące we współczesnym sobie świecie, jak żadne inne inspiracji poszukuje w przeszłości. Fascynuje nas literatura z lat 60., feministyczne ruchy z lat 40., moda z lat 70. i muzyka z lat 80., nawet jeśli nadajemy jej nowoczesną formę. Prada jest tego świadoma i widać to w jej kolekcji. Futuryzm miesza się tu z motywami z minionych dekad, a nowocześnie skrojone sylwetki podrasowane są detalami żywcem wyjętymi z garderoby bohaterek kina Nowej Fali. Najmodniejszym kolarkom towarzyszą krótkie, satynowe sukienki o fasonie babydoll i transparentne podkolanówki z widocznym logo marki, rockowym skórzanym płaszczom sztywne topy z kontrastującym kołnierzykiem, a futurystycznemu obuwiu z tkaniny -–kurtki o militarnym zapięciu. Cytując Pradę, jej celem było w tym sezonie „złamanie zasad klasyki” i „wypowiedzenie życzenia wolności, wyzwolenia i fantazji, którym będzie jednak towarzyszyć skrajny konserwatyzm”. Prada założenie to zrealizowała z powodzeniem. Nawiązujące do lat 60. sylwetki, drukowane płaszcze zestawione z toczkami, czy sukienki, które mogłaby nosić Catherine Deneuve w „Piękności dnia”, nie były absolutnie przesłodzone. Przeciwnie, sprawiały wrażenie nieco mrocznych, surowych i drapieżnych. Wizerunku niegrzecznej panienki, która wcale oczywiście panienką być nie musi, dopełniał graficzny i również nawiązujący do lat 60. makijaż autorstwa Pat McGrath oraz chłopięce fryzury z krótko przyciętą grzywką. Zamiłowanie Prady do sztuki i wnoszenia mody na równy jej szczebel może być jednak nieco zdradliwe. Ubrania Włoszki to bowiem nadal ready-to-wear w najlepszym możliwym wydaniu. A nie ma w branży mody wielu, którzy byliby w stanie uzyskać taką równowagę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.