Miał być pokaz, była wirtualna prezentacja, w której inspiracja haute couture mieszała się z ukłonem w stronę najnowszych technologii. Miuccia Prada i Raf Simons po raz pierwszy zaprezentowali efekty kreatywnego partnerstwa.
Mogła być wybuchowa mieszanka, a mógł być niewypał. Kreatywna współpraca między Miuccią Pradą a Rafem Simonsem, którą ogłoszono w lutym tego roku, budziła równie dużo ekscytacji, co pytań. Jak tak szanujące niezależność osobowości znajdą wspólny język? Jak wyglądać będzie ich proces twórczy? I co zrodzi się w jego wyniku? Dziś, głównie dzięki sesji wywiadów, jaką Prada i Simons zorganizowali po wirtualnym pokazie, wiemy, że będą chcieli dawać sobie dużo swobody. Celebrować różnice, a nawet czynić z nich punkt wyjścia dla tworzenia wspólnych kolekcji.
Prada i Simons w pierwszej wspólnej kolekcji na warsztat wzięli ideę uniformu, którą osobno eksplorowali w przeszłości już wielokrotne. W nowej interpretacji projektantów ma on jednak znaczenie metaforyczne i zamiast symbolem przynależności do określonej grupy społecznej czy zawodowej, staje się formą ekspresji. Odzwierciedleniem cech osoby, która go nosi i zbiorem elementów, w których czuje się najlepiej.
W debiutanckiej kolekcji pojawiło się wiele nawiązań do motywów charakterystycznych dla estetyki włoskiego domu mody (płaszcze zbierane na klatce piersiowej, w których często pokazuje się sama Miuccia, akcesoria z kultowym trójkątnym logo, rozkloszowane spódnice midi z wyraźnie zarysowaną talią, archiwalne nadruki z kolekcji Prady na wiosnę-lato 2020). Widać w niej też jednak wyraźnie Simonsa – grafiki wykorzystane m.in. na płaszczach były dziełem jego stałego współpracownika, Petera de Pottera. „Raf!” krzyczało też zreinterpretowane logo Prady umieszczone na topach z golfem.
- Nie chcemy stwarzać dla siebie ściśle określonego trybu współpracy – mówił po pokazie Simons, zwracając uwagę na to, że w niektórych kolekcjach wyraźniej będzie pobrzmiewał styl Prady, a w innych jego. Założeniem projektantów nie jest bowiem tworzenie hybrydy, w której z łatwością i w równych proporcjach mieszaliby ulubione motywy. Są na to za dobrzy. Wiedzą, że jeśli mają spełnić oczekiwania branży, muszą wpaść na ambitniejszy pomysł. Dlatego z wzajemnego dziedzictwa będą czerpać dowolnie.
Simons i Prada wielokrotnie powtarzali, jak bardzo podziwiają swoją pracę i jak wielką darzą się sympatią i szacunkiem. Do tej pory mieli okazję pracować wspólnie w nieco innej hierarchii (Prada Group od 1999 roku jest właścicielem marki Jil Sander, której Simons był dyrektorem kreatywnym). Teraz współpracę nazywają „kreatywnym partnerstwem”. Nie da się ukryć, że mimo wielu punktów wspólnych, bazować będzie ono głównie na przeciwieństwach. Czy siła ich przyciągania wystarczy, by zaspokoić apetyty wygłodniałych fanów wielkiej mody?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.