W kolekcji na wiosnę–lato 2022 Vanity Nap proponuje delikatność wykończeń. Szwy francuskie i szykowne lamowania zupełnie zmieniają charakter standardowych tkanin i fasonów luźno inspirowanych latami 2000. W sprawnych dłoniach projektantek nawet lycra zyskuje nowe, szykowne oblicze.
Poznały się w pracy. Był 2015 rok. Alicja Zawadzka, po filologii białoruskiej oraz promocji i animacji kultury na Uniwersytecie Warszawskim, zza baru Planu B trafiła do pracowni Zuo Corp. Nie miała doświadczenia w modzie, ale chciała uczyć się fachu. Paulina Mroczyńska, umiała już sporo. Ukończyła historię sztuki i szkołę krawiecką, stażowała w większych i mniejszych firmach, chciała się rozwijać. Też trafiła do Zuo Corp., w tamtym czasie najbardziej cool marki na polskim rynku. Spotkały się w krojowni – obie zajmowały się pracą bardziej techniczną niż koncepcyjną. Rozumiały się wspaniale, więc gdy przyszła finansowa frustracja, zwolniły się na trzy cztery, a wspólną pracę postanowiły kontynuować na własną rękę.
Zaczęły od wykonywania zleceń: przygotowywały konstrukcje dla debiutujących projektantów i dużych marek, jak Risk Made in Warsaw. Wraz z umiejętnościami rósł ich apetyt na coś własnego. Wtedy założyły Vanity Nap – na początku markę szlafroków i kimon one size. Dziś są lata świetlne dalej. Z nową kolekcją jadą na targi do Tokio, Londynu i Mediolanu. Ten model sprzedaży oparty na starym branżowym kalendarzu i kontraktach bardzo im odpowiada. – To model zrównoważony i rozsądny z finansowego punktu widzenia. Zbieramy zamówienia, potem je odszywamy, nic nie zostaje – tłumaczy Paula.
Wszystko zaczyna się od detalu
Marka Vanity Nap rozwijała się organicznie, razem z założycielkami. Bez inwestora, bez wsparcia marketingowego. Dziś świat krawiecki i brandingowy prawie nie mają przed nimi tajemnic. Gdy pytam, czym jest Vanity Nap, mówią śmiało: marką ready-to-wear, która bazuje na tropach z lat. 90. i 2000. Tych trendów nigdy nie podają jednak wprost. – Nie lubimy cytatów, inspiracja jakąś dekadą zawsze oznacza dla nas reinterpretację pewnych kodów, zabawę tym, co znamy. Efekt musi być nowy – tłumaczy Paula.
Ich proces projektowy jest książkowy: rozpoczyna się od wyboru tkanin i analizy technologicznej. Trzymają się myśli przewodniej, która towarzyszy im od pierwszych dni pracy: typowe materiały odzieżowe podane i wykończone inaczej niż u konkurencji. W projektowaniu wychodzą od detalu. – Ta kolekcja zaczęła się od motywu kółka na dekolcie, potem dodałyśmy przeszywaną satynę, szczegół, z którym eksperymentowałyśmy w ramach pewnego projektu artystycznego. Efekt tak nas zaskoczył, że chciałyśmy uwzględnić go w kolekcji – mówi Alicja. Ten projekt to wystawa kolektywu Zbiorowy, na potrzeby której dziewczyny zaprojektowały strój polskiego księdza kosmonauty. Instalacja dotyczyła wizji przyszłości, między innymi polskiej próby kolonizacji kosmosu. Przy takich eksperymentach i podczas codziennej krzątaniny w pracowni powstają zalążki pomysłów na szczegóły nowych modeli.
Vanity Nap: Złoto dla zuchwałych
Cała ich marka, choć i basiców tu nie brak, jest dość szalona. Odważnie stosują kolor, śmiało łączą swoje rzeczy w lookbookach – tu od trzech sezonów swoje doświadczenie dodaje stylistka Ewelina Gralak, która potrafi z ubrań Vanity Nap wyciągnąć zarówno hiphopowy rys, jak i elegancję. Ta druga stereotypowo nie kojarzy się z organzą, lycrą i dzianiną. A jednak. Vanity Nap używa szwów francuskich i bieliźnianych oraz lamówek – choćby na organzie. Krawcowe trochę marudzą, ale tu relacje są w zasadzie rodzinne. Kameralna szwalnia na warszawskim Powiślu zatrudnia kilka pań, a Paula i Alicja znają się z wszystkimi doskonale, spędzają tam długie godziny, przyjaźnią z właścicielką. Bywa dziwnie, bo Alicja jedną nogą w tej szwalni pracuje jako krojcza. – Dziewczyny szukały kogoś na szybko, bo zwolniła się jedna pracowniczka, przyszłam pomóc i zostałam – tłumaczy. Kroi głównie ubrania Vanity, dzięki temu jest nad produkcją totalna kontrola, można też pewne procesy przyspieszyć. Gdy w szwalni jest więcej pracy niż zwykle, Alicja sama siada do maszyny i szyje, głównie akcesoria: pikowane shoppery, organzowe siatki i kapturki z satyny. Te drobiazgi są dla marki szczególnie charakterystyczne.
Charakterystyczne są też kolory – pudrowy róż i wściekły błękit, miodowa żółć i śnieżna biel, szampański i gołębi. – Wybieramy je dość intuicyjnie. Tkaniny kupujemy u polskich producentów i z dead stocków, trudno planować odcienie z wzornikiem – mówi Paula. – Inspiruje nas raczej proces tworzenia niż coś zewnętrznego. Nie zmieniamy tematu co sezon, nie robimy moodboardów o modernizmie – śmieje się.
Na lycrowe trykoty dziewczyny wkładają transparentne trencze, do ciężkich szerokich sztruksów dodają małe dzwonkowate topiki na ramiączkach i krótkie kurtki ze sztucznej skóry. – Lubimy body, kuse góry, siateczki, przezroczystości – mówi Alicja. Te elementy stałe dla Vanity Nap w tej kolekcji wybrzmiały szczególnie wyraźnie. Spodnie dresowe z przeszytym kantem można połączyć z topem halter sznurowanym na plecach, siatkowe legginsy i top zestawić tylko z bielizną. Ta odwaga przyciąga wielu azjatyckich klientów. – Japonia i Korea to dla nas ważne rynki. Zamówienia zaczęły spływać organicznie, dziś sprzedajemy tam już hurtowo – tłumaczy Alicja. Ta kolekcja to jednak nie tylko szaleństwo. Delikatne i eteryczne jest to Y2K – totalny fenomen na rynku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.