Jest w nas ogromna tęsknota za opowieścią. To rezonuje z każdym, niezależnie od kultury. Za Stachurą nazywam to życiopisaniem. Pisaniem, które dotyka kwestii egzystencjalnych: miłości, straty, nadziei, nostalgii – mówi Karolina Sulej, autorka książki „Era Taylor Swift” o najpopularniejszej artystce naszych czasów. Taylor Swift wystąpi w Warszawie 1, 2 i 3 sierpnia.
Jeszcze kilka lat temu jako Swiftie byłam w mniejszości wśród moich znajomych. Dziś fajnie lubić Taylor Swift. Jak to się stało?
Ona się po prostu „zasiedziała”. Debiutancką płytę wydała przecież niemal 20 lat temu. Madonny też na początku nikt nie szanował, uchodziła za cringe’ową, kiczowatą. Z czasem okazało się, że tworzy spójną opowieść. Jako fenomenem popkulturowym zajęli się nią publicyści, a potem akademicy. Taką drogę przeszła też Taylor. Na jej sytuację z pewnością wpłynęły też zmiany na rynku muzycznym. Nie dzielimy już artystów na mainstreamowych i niszowych. Zoomersi słuchają i punkowych zespołów z lat 70., i Duy Lipy. Nie trzeba lubić wyłącznie alternatywy, żeby być cool.
Ale samo bycie cool też przestało być nadrzędną wartością.
Tak, zetki lubią psychologizowanie, kulturę terapii, „zaglądanie w głąb serduszka”. Taylor Swift pokazuje, że można mówić o sobie szczerze, pielęgnować wrażliwość, tworzyć wspierające wspólnoty. Takie poczucie bezpieczeństwa pomaga nam oswoić się z wyzwaniami skomplikowanego świata polikryzysu. Szukamy schronienia w opowieściach, w świecie wewnętrznym, w wyobraźni. Taylor przypomina o potrzebie baśni, mitu, tajemniczego ogrodu. Sprawia, że doceniamy w sobie wewnętrzne dziecko. Krytyk muzyczny Kuba Ambrożewski mówi w mojej książce, że w kulturze inkluzywności, oddawania głosu mniejszościom, zaopiekowania się każdym, kto nie mógł się wcześniej wypowiedzieć, wybijania różnorakich tożsamości, każdy ma w sobie coś z normalsa. I tym opiekuje się Taylor Swift.
Poprzez historie, które opowiada – jest mistrzynią storytellingu.
Za Stachurą nazywam to życiopisaniem. Pisaniem, które dotyka kwestii egzystencjalnych – miłości, straty, nadziei, nostalgii. Jest w nas ogromna tęsknota za opowieścią. To rezonuje z każdym, niezależnie od kultury. Taylor ma ogromny fandom w Korei Południowej, w Australii, w Brazylii, Pakistanie. Nieważne, że śpiewa blondyna ze środkowych Stanów. Śpiewa o rzeczach ważnych tak, że jej wierzysz. Psycholożka Lena Piękniewska-Bem tłumaczy w mojej książce, że w tym kryje się tajemnica tworzenia sztuki w ogóle. Autentyczny artysta nosi w sobie prawdę, a więc chce mu się wierzyć.
A czym wyróżnia się polski fandom Taylor?
Tworzy wspólnotę o sprawczej mocy. Twórcy strony Polish Swifties, która gromadzi na Facebooku ponad 17 tys. fanów, dbają o to, by zabierać głos w ważnych sprawach, np. namawiać do udziału w wyborach parlamentarnych, skoro Taylor zachęca do głosowania w wyborach prezydenckich w Stanach.
Dlaczego oczekujemy od Taylor, że zabierze głos w sprawie wyborów, popierając kandydata Demokratów, a odżegnując się od Donalda Trumpa?
Młode pokolenie fanów wymaga od artystów zaangażowania społecznego. To się wiąże z mediami społecznościowymi – skoro artysta dysponuje taką platformą, powinien pokazywać coś więcej niż tylko swoją muzykę. Kiedyś pewna doza tajemniczości, ukrywanie się za muzyką, były dobrze widziane. Dziś to się zmienia, a przykład Taylor można potraktować jako case study. Zresztą ona sama poddaje swoją sławę nieustannej analizie. Na ostatniej płycie, „The Tortured Poets Department”, opowiada o mierzeniu się z własnym publicznym wizerunkiem. W piosence „Clara Bow” śpiewa o niekończącym się cyklu trawienia przez publikę kolejnych ikon. Cóż, każdy okruch informacji o Taylor wywołuje polaryzację. Gdyby poparła konkretnego kandydata na prezydenta, rozpętałoby się piekło.
A na jaki temat powinna się wypowiedzieć?
W kwestii klimatu. Nie na darmo krytykuje się ją za latanie prywatnym samolotem. Cała trasa „Era’s Tour” jest bardzo amerykańska w duchu – szybciej, więcej, bardziej. Produktywność na pierwszym miejscu. Go big or go home. A to nie jest myślenie zgodne ze zrównoważonym rozwojem.
Nie tylko ona lata prywatnym samolotem. Travis Scott, Elon Musk, Bill Gates są w pierwszej dziesiątce najbardziej ekscesywnych użytkowników. Ona w tym roku nie trafiła nawet do dwudziestki.
Ale ją łatwo zaatakować, bo jest dziewczęca, miła, urocza. Jeśli jako taka odnosisz sukcesy w patriarchalnym świecie, to znaczy, że ten porządek zaburzasz. Dziewczęta nie robią międzynarodowej kariery, nie zostają osobowością roku magazynu „Time”, nie gromadzą gigantycznego majątku. Ona wychodzi poza ramy dziewczęcości. Pokazuje, że jako dziewczyna może być sprawcza, sprawować władzę, mieć kontrolę.
Ta dziewczęcość staje się znakiem rozpoznawczym?
Tak, i cieszę się z tego, bo tej dziewczęcości boją się incele, którzy pragną sprowadzić kobiety do roli tradwives. Dziewczyna to istota wolna, która się nie boi, nie wstydzi, ma marzenia.
Taylor udało się uniknąć losu wielu innych dziewcząt z show-biznesu, chociażby Britney Spears, bo od początku miała swój głos.
Tak, wiedziała, czego chce, potrafiła pokierować karierą, sama pisała muzykę i teksty. Mówi o sobie precocious child, nad wiek dojrzała. Gwiazdy często zamrażają się w momencie, gdy osiągną sukces. Taylor paradoksalnie wybudził upadek z piedestału nastoletniej gwiazdy.
Nie wiadomo, czy Taylor jest jeszcze dziewczyną, czy już kobietą.
Ja też nie potrafię i nie chcę się jednoznacznie zdefiniować. Czy jej związek z Travisem Kelcem dowodzi jej powrotu do lat nastoletnich, gdy marzyła o futboliście ze szkolnej drużyny, czy jej myślenia przyszłościowego? W jaki sposób Taylor będzie pisać o stabilnym związku? Czy jesteśmy gotowi na Taylor, kobietę spełnioną w miłości? I czy sama jest na to gotowa?
Szykuje się więc przełom w jej życiu i twórczości?
Niedługo skończy trasę, nagra od nowa wszystkie dotychczasowe płyty, domknie czas intensywnych doznań. Czy pozwoli sobie na odpoczynek? Taki przekaz o odpuszczeniu pewnie miałby pozytywny wpływ na fanów. Badania dowodzą, że gdy Taylor udało się wyjść z problemów z odżywaniem, jej nastoletni fani odebrali to jako przesłanie samoakceptacji.
Wiele gwiazd spowiada się ze zmagań ze zdrowiem psychicznym. Ale nie Taylor.
A została przez show-biznes przeczołgana. Z kryzysu wizerunkowego wyszła obronną ręką. Na rok się ukryła, przestała korzystać z internetu, załamała się. Ale nie epatowała tym, nie szantażowała nas emocjonalnie, wentyl, ujście znalazła w piosenkach. Myślę, że romantyzujemy Klub 27 z rockmanami, poetami przeklętymi, za wrażliwymi na ten świat. O gwiazdach popu w taki sposób nie myślimy. A refleksja o cenie sławy jest kluczowa. Choćby po to, żeby dzieciaki, które marzą o popularności, wiedziały, że poniosą jej koszty.
Taylor dojrzewała na oczach fanów i hejterów, to musiało się odbić na jej samoocenie.
Tak, każdy jej błąd był surowo oceniany, nawet ten popełniony w wieku nastoletnim. Zachłysnęła się przyjaźnią z supermodelkami, występowała na pokazie Victoria’s Secret, prezentowała bardzo szczupłą sylwetkę. Próbowała się wtedy sformatować, ale to był tylko jeden z etapów jej rozwoju. Przecież każda z nas przerobiła fazę na to, że jestem fajna i mam fajne przyjaciółki. Tyle że nie każda doświadczyła tego publicznie. W filmie dokumentalnym „Miss Americana” Swift przyznała, że brakowało jej wiedzy. Z jej wypowiedzi i z tekstów piosenek wynika, że od dziecka słuchała swojego wewnętrznego krytyka, który kazał jej pracować nad sobą, doskonalić się, wymagać od siebie więcej. Jej ogromna produktywność to wynik kreatywności, a jednocześnie tego, że wciąż uważa, że jest nie dość dobra. Ta potrzebna produktywności jest zresztą bardzo pokoleniowa, milenialska.
Jedni powiedzą, że jest ugrzeczniona, nieautentyczna, inni, że ma tendencję do bycia people pleaserem.
Ona przeprasza za błędy, rozwija się, w podstawowych kwestiach pozostaje wierna sobie. Jest spójna w tym, co mówi, pisze, jak się ubiera. Dla mnie jest w tym wiarygodna. Przypominam, że nikt tak naprawdę nie zna Taylor Swift. Nie wiemy, jakim jest człowiekiem, i się tego nie dowiemy. Staje się natomiast pryzmatem, przez który widać, co ludzi boli, a co fascynuje. Gdyby artystka prowadziła nieustanny nasłuch, przejmowała się każdą opinią, odpowiadała hejterom, zaszkodziłoby to jej karierze.
W książce i w rozmowie starasz się nie psychologizować, tylko bazować na wypowiedziach i piosenkach Taylor, poddawać je analizie w szerszym, także społecznym kontekście.
Tak, myślę o niej jako o podmiocie lirycznym i dokonuję interpretacji jej słów. Nie próbuję zgadnąć, co naprawdę siedzi jej w głowie. Tak jak pisarki Taylor wykorzystuje swoją autobiografię. Gatunek konfesyjny jest dziś popularny. Taylor dokumentuje więc swoje życie na trzy sposoby – pisze w trzech stylach: piórem brokatowym albo gęsim i długopisem.
Nie należy więc jej wyznań traktować zbyt dosłownie?
Nie. Zwłaszcza że redukowanie jej dokonań artystycznych do wyznań z pamiętniczka jest krzywdzące. Przecież artyści zawsze do pewnego stopnia bazują na takim pamiętniczku. Taylor od niemal 20 lat nadaje kształt swoim emocjom, tworząc przebojowe piosenki pop. A to wcale nie jest łatwe. Czyni ją to geniuszką na miarę naszych czasów.
A czego spodziewasz się po warszawskich koncertach?
Chciałabym poczuć się częścią tego wydarzenia, nawiązać kontakt z innymi fanami, przeżyć to z nimi. Szykuję się na afterparty z polskimi Swifties. Zastanawiam się, na ile Warszawa zmieni się pod wpływem koncertu. Czy na ulicach zobaczymy przebranych ludzi? Polacy obawiają się radości, zabawy, luzu. Ciekawi mnie, jak w Traumalandzie sprawdzi się opowieść Taylor i o Taylor.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.