Przewodnik Agnieszki Kowalskiej „Warszawa/Warsaw” to instrukcja obsługi miasta. Ze wszystkimi jego najdziwniejszymi, najpiękniejszymi i najbardziej tajemniczymi miejscami. Za niezmordowaną pracę dla stolicy autorka powinna zostać jej honorową obywatelką.
Wielu ludzi, Ameryki tu nie odkrywam, Warszawą gardzi. Przyczyny są rozmaite. W przypadku jednych to resentyment, część razi architektoniczny rozgardiasz miasta, jeszcze innych jego wielkość, nie bez znaczenia jest także stołeczny pęd za karierą i pozerstwo (tzw. warszawka). Mam wrażenie, że nasza Warszawa jest zwykle traktowana zbyt powierzchownie. Bo przecież naprawdę można ją pokochać miłością wielką. Pięknych ludzi i miejsc jest w niej bez liku. Wie o tym od zawsze warszawianka rodem z Grochowa, która dobrych dwadzieścia lat swojego życia poświęciła na sławienie stolicy, trzymając nieustannie rękę na tutejszym pulsie.
Agnieszka Kowalska, z wykształcenia historyczka sztuki, z zawodu dziennikarka, najpierw opisywała warszawskie życie kulturalne w „Stołecznej Gazecie Wyborczej” i „Co Jest Grane”, by potem rozkręcić z dziennikarzem muzycznym Łukaszem Kamińskim autorską rubrykę pod tytułem „Zrób to w Warszawie!” (fejowy fanpejdż ma dzisiaj ponad pięćdziesiąt tysięcy lajków), która rozwinęła się niebawem w rozchwytywaną książkę. O sukcesie tego pomysłu świadczyły nie tylko kolejne wydania i znakomita sprzedaż, ale także to, że kopiowały go kolejne miasta – Kraków czy Poznań. Po „Zrób to w Warszawie!” był warszawski magazyn kulturalny „WAW” (robiliśmy go razem przez rok), a potem kolejne drukowane cuda Agnieszki: „Warszawa. Architekci, projektanci, aktywiści o swoim mieście”, „Warszawa kulinarna” i ostatnio „Warszawa/Warsaw”, której drugie wydanie trafiło niedawno do księgarń. To się nazywa mieć obsesję na punkcie miasta.
Co tu dużo gadać, Kowalska jest Warszawy psychofanką. Nie taką jednak, co sobie reprodukcję weduty Canaletta wiesza w salonie, by patrzeć z utęsknieniem na to, jak w osiemnastym wieku wyglądała ulica Miodowa, ale taką, co wspina się na dach Instytutu Awangardy przy Alei Solidarności, by odkrywać przed ludnością tubylczą i napływową miejsca nieoczywiste. I do tego z widokami takimi, że w imię Ojca i Syna! Robiła to na długo przed naszym poznaniem, a znamy się jedenaście lat, gdy to zjechałem do Warszawy z krakowskim tobołkiem, spragniony szybkich tramwajów i tempa większego, ale i bogactwa, jakie daje poharatane przez życie dwumilionowe miasto. Była więc Agnieszka moją przewodniczką i wskazywała najpierw tekstami, a potem – kiedy się zaprzyjaźniliśmy – także osobiście najciekawsze miejsca, cudowne wydarzenia i wspaniałych ludzi. Była, przysięgam na Grubą Kaśkę i Chudego Wojtka (pozdro dla kumatych), moim kluczem do miasta. Nie wiem, czy była przez lata jakaś galeria, sklep z dizajnem, knajpa, księgarnia, czy też dzielnica, ulica, podwórko i zakamarek, w który nie zajrzeliśmy. A zaczynało się zwykle od esemesa od Kowali, że gdzieś otwiera się coś i natychmiast musieliśmy tam podreptać, by komisarycznie zobaczyć nowy punkt na mapie Warszawy. I nie było w tym żadnego fafarafa, żadnego oglądania lokali dla gwiazd tefałenu, tylko prawdziwe miejsca z prawdziwymi ludźmi. Nie tymi z plastiku, bo warszawka głowy Kowalskiej nigdy nie zajmowała. Zajmowała ją zawsze WARSZAWA.
I oto jest, przyszła do mnie jako chanukowy prezent, ale dopiero w styczniu mogłem do niej spokojnie zasiąść. Jest piękna „Warszawa/Warsaw” z numerem dwa, przygotowana, tak jak i poprzednie wydanie, z ekipą Mamastudio. A w środku (po polsku i angielsku) prawie czterysta stron stołecznych cieszotek: perły architektoniczne, duża dawka najnowszego designu, wielkomiejska moda i najlepsze wyszynki, ale także to, co zawsze Agnieszkę Kowalską kręciło – najfajniejsze dzielnicowe i dalekie od turystycznych szlaków okolice oraz enklawy zieleni (sama autorka to od kilku lat zapalona działkowiczka) i (a jakże!) bardzo dużo kultury. Właściwie można by „Warszawę/Warsaw” potraktować jak instrukcję obsługi miasta. Nigdy nie miało dla mnie wiele wspólnego z obiegową o nim opinią. Dlatego pewnie tak fascynuje zagraniczną hipsterkę ciągnącą do Warsaw w ilościach coraz większych. Hipsterkę, która nie jest obciążona dziedziczną w niemal całej Polsce niechęcią do stolicy. Pociąga ją miasto, które nosi ślady tragicznej historii dwudziestego wieku. Stało się więc najprawdziwszym Feniksem, swoistą hybrydą Wschodu i Zachodu.
Za tę niezmordowaną pracę dla Warszawy – pomyślałem sobie, czytając i oglądając rzeczoną książkę – powinna Agnieszka Kowalska zostać jej honorową obywatelką. To się oczywiście nie wydarzy, bo Warszawa tym tytułem obdarza osoby w wieku powązkowskim. W każdym razie robi Kowala swoimi książkami dobrze nam wszystkim: i autochtonom, i naturalizowanym, i turystom, którzy odkrywają dzięki niej Warszawę, jakiej nie znali. Warszawę będącą fascynującym, żywym, rozwibrowanym, przepoczwarzającym się, dziwnym miastem. Nie wierzę, że można wziąć do ręki „Warszawę/Warsaw” i jej nie pokochać (jeszcze bardziej). Normalnie w głowie mi się to nie mieści.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.