O najczęstszych problemach par, z jakimi przychodzą do terapeuty, opowiada psycholożka
Żyjemy w czasach, kiedy troska o komfort psychiczny i przepracowywanie problemów w gabinetach terapeutycznych nikogo już nie dziwi. W ostatnim czasie na terapię coraz częściej decydują się także pary, które tygodniami czekają na wolne terminy. Z Pauliną Boruc, psycholożką i psychoterapeutką, pracującą w Ośrodku Znaczenia Psychoterapia w Warszawie, rozmawiamy o tym, kiedy powinniśmy wybrać się na terapię par, jak ona wygląda i ile może nas kosztować.
W jakim momencie powinniśmy pójść na terapię par? Kiedy powinna zapalić się nam czerwona lampka?
Kiedy czujemy, że utknęliśmy, jesteśmy w klinczu, bo mówimy do partnera(-ki) i mamy wrażenie, że mówimy jasno, a odbijamy się od ściany. Czasem potrzebujemy tej trzeciej pary uszu i oczu, osoby, która pomoże nam się usłyszeć, skomunikować i zobaczyć. Moją rolą jest przede wszystkim wzajemne zaciekawienie sobą osób, które do mnie przychodzą, bo moim pacjentem jest właśnie para, jej dynamika. A tam przeważnie wrze, bo pod spodem jest dużo nieprzegadanych spraw, poczucia niezrozumienia, bezradności, miłości, gniewu i zaskoczeń.
Czym są zaskoczeni?
Najczęściej tym, że mimo usilnych starań, żeby nie być jak ojciec czy matka, powielają schematy z domu rodzinnego. Mają świadomość, że nie działo się w nim najlepiej, a mimo wszystko działają podobnie. Bo na przykład nie krzyczą, jak robił to ojciec, ale wyrażają swoją złość agresją niewerbalną, poprzez bierno-agresywne milczenie, unikanie, traktowanie jak powietrze, które też jest przemocą.
Z jakimi problemami pary najczęściej przychodzą do twojego gabinetu?
Z poczuciem rozczarowania sobą nawzajem z różnych powodów i na różnych etapach związku. Po pierwszych miłosnych uniesieniach pojawia się frustracja, a innymi słowy – weryfikacja rzeczywistości. Okazuje się, że partner(ka) nie jest jednak tą osobą, za którą ją na początku wzięliśmy. Terapia par to często następstwo konfrontacji z rzeczywistością i próba zdecydowania, czy można coś z tym zrobić, i czy osoby, które do mnie przychodzą, są w stanie w ogóle się dogadać. Pary mają tendencję do wzajemnego oskarżania się, ale są też zdeterminowane, żeby zawalczyć o związek.
O co się oskarżają?
O to, że on przestał przynosić kwiaty czy zabiegać o wspólny czas, a wcześniej to robił, więc mnie oszukał. Ona mnie oszukała, bo nie wspomniała wcześniej, że w ogóle nie chce mieć dzieci. Tak naprawdę oboje żyli jakimiś założeniami, iluzjami, które stworzyli na temat swojego związku i osób partnerskich. Częstym problemem w parach jest seks, który na przykład był świetny przez lata, był fundamentem relacji, ale to się zmieniło. Dla jednej osoby to w porządku, ale dla drugiej seks jest wyrazem miłości i bliskości, więc czuje się niekochana, nieatrakcyjna, nieważna. Przychodzą do mnie też świeżo upieczeni rodzice, bo po pojawieniu się dziecka okazuje się, że nie jest tak pięknie, jak myśleli. Dziecko staje się centrum relacji, więc zapominają o sobie. Terapia w swoim założeniu ma być momentem wzrostu, służy temu, żeby na przykład ta para z małym dzieckiem była w stanie pomieścić w sobie to, że są też w związku miłosnym, że nie są tylko rodzicami. Łączenie kilku ról naraz jest dla wielu osób bardzo trudne.
Czy przychodzą do ciebie pary, które chcą rozstać się w zgodzie?
Terapia rzeczywiście może służyć też temu, żeby dobrze się rozstać, i to szczególnie ważne, jeśli są dzieci lub inne ważne elementy tego wspólnego życia, jak kredyt, ukochane mieszkanie czy zwierzęta. Myślę, że wielu z nich może towarzyszyć taka intencja, ale jest ona niewypowiadana. Zresztą wiele par liczy na to, że pierwszą osobą, która zaproponuje im rozstanie, będzie ich psychoterapeuta.
Z jakimi jeszcze wyzwaniami mierzysz się w gabinecie?
Bardzo często zdarza się, że osoby z pary próbują przekonać mnie do stronniczości, do sojuszu przeciwko drugiemu partnerowi, a moim głównym zadaniem jest to, żeby utrzymać symetrię między nimi, nie być po żadnej ze stron. Bywa, że jedna z osób przyprowadza drugą, żebym w końcu powiedziała jej, co jest z nią nie tak. A dobry związek to związek wzajemny, taki, gdzie każda ze stron bierze te swoje 50 proc. odpowiedzialności za jego jakość, oparty na zdrowej współzależności, w którym osoby reagują na siebie, słyszą się, słuchają. Nie dostosowują do siebie, tylko dopasowują. Zdarza się, że pary trafiają do gabinetu, stojąc przed koniecznością dokonania zmiany w dynamice związku, bo zareagowali na siebie zakochaniem i dopasowali się na zasadzie: „chcę dominować, więc szukam uległego partnera” lub odwrotnie. Tylko to na dłuższą metę zazwyczaj nie działa.
Dlaczego?
Bo jeżeli jesteśmy ulegli czy dominujący w związku, to zazwyczaj z jakiegoś powodu. W parach wszystko rozgrywa się wokół siły i słabości, wokół miłości i złości. Jeżeli ktoś dominuje, to pytanie, z czego to wynika. Czy nie kryje się pod tym przypadkiem lęk przed bliskością? Lęk przed przyznaniem się, często przed samym sobą, że ja też mam słabości, że ja też mam potrzebę być przytulonym?
Ale jeżeli po drugiej stronie osoby dominującej jest uległa, to nie oznacza, że się dopasowali?
Osoba uległa zazwyczaj zaprzecza swojej sile i na przykład uznaje, że utrzyma związek, tylko dostosowując się. Jest przekonana, że jeśli pokaże siłę, to druga osoba nie będzie już nią zainteresowana. Podobnie jest z miłością i gniewem. Pokazanie komuś, że go kocham i jest dla mnie ważny, jest czasami tak bardzo odsłaniające, że wolę być agresywny, wyniosły, sprawiać wrażenie niepotrzebującego bliskości. Albo odwrotnie: cały czas mówię, że kocham, a nie wyrażam złości, nie stawiam granic. A przecież my przynajmniej kilka razy dziennie mamy powód do złości.
Zacznijmy od początku. Przychodzi para do gabinetu, siada na kanapie i…?
Zaczynamy od konsultacji. Pytam, dlaczego właśnie w tym momencie swojego życia zdecydowali się na terapię i czego od niej oczekują, czego się obawiają, kto zaproponował, by przyjść. Pytam o ich własne historie – jak wyglądały ich poprzednie związki, relacje rówieśnicze, jakimi parami byli ich rodzice. Pytam o historię ich relacji – co spowodowało, że na siebie zareagowali, ale też o seks. Moją rolą jest wyłapanie i pokazanie tego, co dzieje się między nimi, sprawdzenie, czy ich oczekiwania są realistyczne i urealnienie ich, jeśli to konieczne. Kiedy widzę, że terapia par to dla nich najkorzystniejszy pomysł w tym momencie ich wspólnego życia, to zaczynamy pracę i zapraszam ponownie. Ufam mądrości par, temu, że na jakimś poziomie świadomości wiedzą, że problem, którego doświadczają, leży w ich parze, jest pomiędzy nimi.
Ile spotkań jest potrzebnych, żeby znowu zacząć się dogadywać?
Na początek proponuję pięć 90-minutowych spotkań co dwa tygodnie. Bywa jednak, że osoby w ogóle ze sobą nie rozmawiają, bo jak już zaczną, to kończy się to kłótnią, obezwładniającą rozpaczą i bezradnością – w takich wypadkach zdarza się, że spotykamy się co tydzień. Gabinet jest dla nich bezpieczną przestrzenią, taką, w której znów próbują się zrozumieć, a przede wszystkim ponownie sobą zaciekawić. To przestrzeń, w której moderuję ich rozmowę, ale oczywiście dążymy do tego, żebym w ogóle nie musiała zajmować tego miejsca między nimi.
Ile ostatecznie może trwać taki proces?
Może trwać pięć sesji, ale może też rok lub dłużej – w zależności od tego, czego potrzebują osoby, które do mnie przychodzą. Po pięciu sesjach sprawdzamy, czy terapia jest pomocna, czy tędy droga, czy się rozstajemy, bo wszystko, co mogliśmy wspólnie zrobić, zrobiliśmy. Kończymy proces zazwyczaj wtedy, kiedy czują, że to jest ten moment i wzięli wszystko, co mogli, ale z zastrzeżeniem, że zawsze mogą wrócić. Wiele par rzeczywiście wraca, stając przed nowymi wyzwaniami, jak pojawienie się dziecka bądź jego wyprowadzka.
Przejdźmy do konkretów: ile kosztuje taka sesja i kto zazwyczaj za nią płaci?
Kto płaci za sesję, to także jedno z pierwszych pytań, które zadaję w trakcie konsultacji. Większość par dzieli się kosztami po połowie, ale to mężczyźni częściej inicjują przyjście na terapię. Cena za jedno spotkanie waha się między 280 a 380 zł, ale wiem, że są terapeuci, którzy liczą sobie 600 czy 800 zł za spotkanie. Pary, które przychodzą do mojego gabinetu, często rezygnują z innych wydatków na rzecz terapii. Wolą nie pojechać na wakacje, na których i tak nie odpoczną, będąc w konflikcie.
Co powinniśmy robić, żeby „widzieć się” w parze, być w zdrowym związku?
Rozmawiajmy ze sobą! O pieniądzach, o przyszłości, o tym, co chcemy wspólnie robić, czego potrzebujemy, czego oczekujemy i jak się czujemy. Czy kupujemy dom, mieszkanie, wyprowadzamy się do Szwecji czy na wieś. Często nie mówimy też tego, co w sobie nawzajem lubimy lub co nas złości. Na samym początku ustalajmy fundamenty: jak dzielimy się obowiązkami domowymi, opieką nad dzieckiem, psem czy kotem, kto gotuje, organizuje wakacje i wspólne wyjścia. Odpowiedzi na te pytania często wydają nam się oczywiste i błędnie zakładamy, że jeśli ktoś zajmuje się dzieckiem czy organizuje wakacje, to to uwielbia, więc niech robi to dalej. Rozmawiajmy o tym, co jest czyje – moje, twoje, nasze – i jak się tym dzielimy. Mówmy otwarcie, że potrzebujemy przytulenia i że ukochana osoba też po prostu czasami nas wkurza.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.