Eseistka, tłumaczka, autorka książek Renata Lis napisała nie tylko o swoim dojrzewaniu, ale przede wszystkim o wieloletnim związku, który wymyka się normatywnym kategoriom.
Polskiej społeczności LGBTQ+ brakuje dojrzałych głosów osób, które uciekałyby od binarnych podziałów płciowych. Brakuje przekazywania doświadczeń, co dla poszukujących swojej tożsamości, dla młodych, mogłoby być drogowskazem, podpowiedzią, jak przetrwać w homofobicznym i transfobicznym kraju, gdzie nienormatywność jest na każdym kroku podważana. Renata Lis, ceniona eseistka, pisarka i tłumaczka, ma szansę tę lukę wypełnić.
W swojej intymnej książce „Moja ukochana i ja” snuje opowieść o swoim pięćdziesięcioletnim życiu, które, jak pisze, co prawda nie jest złe, ale mogłoby być lepsze, gdyby, chociażby, istniały równe prawa dla osób LGBTQ+. Pisarka, jak przyznaje, próżno na to czeka od przeszło ćwierć wieku.
W jej książce ten moment, w którym emancypacja czai się tuż za rogiem, pojawia się wielokrotnie. Nadchodzące równouprawnienie autorka czuje na różnych etapach swojego życia. Oczywiście, jak wiemy, ono nie nadchodzi.
Autorka i Elżbieta, jej partnerka od 30 lat, jak i cała społeczność niehetero, muszą to przeżyć. Żywa pozostaje nieustająca nadzieja na równość, czyli ciągłe czekanie na nią, co boli.
Lis, wspominając bezowocne starania Elżbiety o zapłodnienie in vitro, związane z homofobicznie motywowaną odmową, pisze: „Jak byśmy dzisiaj żyły, jak się czuły i jak o sobie myślały, gdybyśmy mogły zaraz na początku wziąć ślub i mieć dziecko, zamiast słać maile pod niewłaściwe adresy, narażać się na bezduszne odpowiedzi i dostosowywać się do zawartych w nich wyroków tylko dlatego, że urodziłyśmy się w niewłaściwym kraju”.
Powrót do czasów, gdy homofobia była powszechna
Homofobia nie jest tylko urzędowa. Oczywiście, dziś, w 2023 r., społeczny pogląd na nieheteronormatywność ulega zmianie, resentymenty topnieją, a tęczowe marsze są w Polsce wyraźnie obecne. Autorka cofa się jednak do lat 90., kiedy jej związek z Elżbietą dopiero się kształtował. W „Mojej ukochanej…” znajdują się perfekcyjne opisy atmosfery tego czasu, kiedy to, nawet w inteligenckiej bańce, homofobia była powszechna. Lis, wspominając ówczesne nastroje, używa metafory odnoszącej się do gry pinfinger, kiedy nożem chcemy trafić w szczeliny między rozsuniętymi palcami. „Gra przedstawiała nasze życie: jeśli nie trafisz w szczelinę akceptacji, zostaniesz zraniona. Jeśli otworzysz się w nieprzyjaznym miejscu, zostaniesz zraniona. Jeśli poruszysz się nieopatrznie, również zostaniesz zraniona, dostaniesz sepsy i w końcu umrzesz”.
Renata i Elżbieta chronią się przed niechętnym wzrokiem we własnych czterech ścianach. W nudzie dnia codziennego odkrywają siebie, własne ciała, tożsamości, orientacje. Autorka otwiera drzwi ich mieszkania i pozwala osobom czytającym podejrzeć, jak ma się jej związek. Queerowym pędzlem zamalowuje granice między tym, co prywatne, i tym, co publiczne. Na przykład wyjawiając, jakimi wielopłciowymi pseudonimami i wariacjami własnych imion zwracają się do siebie partnerki, Lis manifestuje nieprzystawalność do normatywnych, stereotypowych ról. O Elżbiecie pisze: „była kobietą i wyglądała jak kobieta, niemniej pod spodem zawsze było to coś, co łamało jednoznaczność płci – można to nazwać promieniowaniem queerowości”.
O sobie rozważa w podobnym tonie. Nie do końca identyfikuje się z określeniem: „jestem lesbijką” czy „jestem gejem”. Ostatecznie postawiłaby na „gejkę w lesbijskim związku”. Jednocześnie, mimo że żyje z kobietą, nie nadaje samej sobie sztywnej tożsamości seksualnej. Niektórzy powiedzieliby pewnie, że to bezpieczny unik. Mam jednak wrażenie, iż to właśnie wspomniany drogowskaz dla queerowej młodzieży.
Pierwsza autobiograficzna opowieść o związku Polek
Przejmująca opowieść o miłości i związku, o zmianach, jakim relacja podlega, w aspekcie duchowym, ale też cielesnym, to tylko jedna część rewelacyjnej „Mojej ukochanej…”. Tę historię poprzedza powrót do dzieciństwa, niczym autobiograficzny prolog, w którym Lis przygląda się własnemu dojrzewaniu. Czasami rezygnuje z pisania w pierwszej osobie, co z jednej strony uniwersalizuje opowieść o dziewczynce wychowanej na praskich Szmulkach w Warszawie; natomiast z drugiej – mam wrażenie – pozwala zdystansować się od tego okresu i tym samym dokonać dokładniejszej jego wiwisekcji.
W tej części książki znajdziemy zabawne, ironiczne, ale też poruszające opisy dorastania w PRL-u. O matce autorka pisze, że była jak „egipska królowa Nefertiti”. Ojca, który „nie nadawał się na faraona”, po latach diagnozuje jako kandydata na leczenie antydepresyjne („gdyby to nie były tamte czasy”). W tle pojawiają się nawiązania do wojny i strach przed atomową zagładą. Ta część daje odpowiedni kontekst temu, co przed nami, co przed Renatą.
„Moja ukochana i ja” jest książką ważną na wielu poziomach, nie tylko dlatego, że bodajże pierwszą autobiograficzną opowieścią o związku Polek. Ale przede wszystkim dlatego, że przybliża obraz queerowości nie jako czegoś nieautentycznego, obcego, modnego, tylko dogłębnie naszego, naturalnego i pięknego.
Renata Lis, „Moja ukochana i ja”, Wydawnictwo Literackie, 2023
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.