Znaleziono 0 artykułów
24.06.2023

Demontaż atrakcji. „Całe to piękno i krew”

24.06.2023
Nan Goldin

Pracuje, gdy się na nią nie patrzy. Czym jest tak naprawdę, dowiadujemy się, gdy uderza nagle, nieproszona, bo znajomy zapach, kształt czy gest odsłania jej zarys. Musiało minąć wiele lat, zanim legendarna fotografka Nan Goldin uświadomiła sobie, co kryje jej pamięć. Czemu miała to zasypane? Za poruszający film „Całe to piękno i krew”, opowiadający o walce artystki z rodziną Sacklerów – właścicielami firmy Purdue Pharma, współodpowiedzialnej za śmiertelny kryzys opioidowy w USA – jego wybitna reżyserka Laura Poitras zasługiwała na drugiego Oscara w swojej karierze.

Pamięć gwarantuje, że jesteśmy sobą, a nie kimś innym, i choć stanowi podstawę bycia, wciąż niewiele o niej wiemy. Przynajmniej tyle, że wcale nie działa jak twardy dysk, nie rejestruje wszystkiego, w czym uczestniczymy. Wręcz przeciwnie: wykonuje swoją rolę przeciwko nam, zachowując wyimki, fragmenty, które kształtują nasze myśli, a potem uzasadniają decyzje. Co nieraz zupełnie nie pokrywa się z faktami albo z pamięcią innych ludzi, którzy byli wtedy z nami i przekonują, że było inaczej. Kto ma rację? Za pamięć odpowiadają emocje – uświadomione oraz te ukryte, które piszą skrypt naszych działań. Omijać, czego się boimy, a w rzeczywistości doprowadzać nas właśnie tam, znów i znów, jest jej celem. Gdy kręcimy się w kółko, pamięć jest kołem zamachowym. Dopóki coś nie zakłóci tego ruchu, nie pokaże, że pod warstwą niepamięci było coś, o czym mózg chciał zapomnieć – pamiętamy błędnie. Jednak wciąż doskonale wie o tym ciało.

Nan Goldin: Fotografować, by żyć

Musiało minąć wiele lat i przetoczyć się wiele cykli zmian, zanim fotografka Nan Goldin wpadła na to, co kryje jej pamięć. Czemu miała to zasypane? Przecież była specjalistką od elegii – wchodziła gdzieś z aparatem zaraz po tym, jak coś się skończyło. Obecne tam twarze i ciała osób potrafiła uchwycić w melancholijnym zmęczeniu. Gdy spojrzała na kogoś z bliska, zatrzymywał się czas: w oku tężała łza, w powietrzu stawał tuman papierosowego dymu. Osoby wykluczone zamieszkiwały jej fotografie i otwierały się przed nią. Odchodziły na jej oczach. Ale Goldin też pokazuje życie, jakim żyli jej bohaterowie. Nie symulację życia, ale jego sedno. Jak się udawało uchwycić je w tej chwili? Żyła razem z nimi. Migawka jej aparatu wślizgiwała się w szparę między precyzyjnie odgrywanym wizerunkiem, zanim osypie się z niego brokat i opadnie konfetti, a stanem zaraz po, gdy w uszach dudni i czuje się tylko pustkę. Rejestrowała ten moment, gdy potrzebuje się samotności po zejściu ze sceny. Potrzebuje bliskości, zanurza w nią głęboko, nie zważając, czy ktoś na nas patrzy. Uwieczniała przyjaciół, znajomych i przelotne spotkania – swoją rodzinę z wyboru. Robiła zdjęcia przedstawiające, jak tańczą, piją, uprawiają seks, chorują, kłócą się, biją, płaczą, umierają. Jest jedną z nich, gdy fotografuje swoją twarz siną od uderzeń partnera. Jedną z nich, gdy ćpa, rozgląda się i nie wie, co ją otacza. To wszystko zapisuje ze swojej perspektywy na nieostrych, poruszonych, intymnych zdjęciach lekkim aparatem Leica z krótkim obiektywem.

Pamiętam, jakim szokiem była dla mnie wystawa fotografii Goldin w warszawskim CSW. Wydawała się naga, niejednoznaczna, trudna. Ujawniała świat, jaki przeczuwałam, ale byłam w nim zagubiona. Oglądałam go przez pryzmat spektakli Krzysztofa Warlikowskiego. To z tych zdjęć pochodziły intensywne postaci w teatrze: Grace z „Oczyszczonych”, Dupa z „Kruma”. Ta sama aura emanowała ze świata „Bachantek” czy „Burzy”. Aura piękna i bólu osób wykluczonych, tworzących enklawy poza systemem, w którym nie ma dla nich miejsca. Ze znalezionych przedmiotów w spontanicznie zajętych przestrzeniach klecili przejściowe raje – schronienia, które dają tylko trochę ulgi. Ten hollywoodzki sznyt – pióra, cekiny, perły i ćwieki, namalowane brwi i buty na szpilce – pochodził z darów, na które przeznaczały swoje niepotrzebne suknie bogate damy, niemające pojęcia o ubóstwie. Z tych kontrastów budowała się przepaść potrzeb, które nie zostały ukojone.

Częścią twórczej trupy, z którą identyfikowała się Nan Goldin, były osoby wykonujące pracę seksualną, uzależnione od narkotyków, traktowane przemocowo, chore na AIDS. Bez wstydu, bez estetyzacji i bez brzydoty patrzyłam na nich po prostu takich, jacy są. Na tworzone przez nich więzi. To było wejście w cudzą intymność – par homo- i heteroseksualnych, osób trans. Pozbawione podglądactwa i egzotyzującej ciekawości zdjęcia były całkiem zwyczajne. Przedstawiały kochających się jak my pod prysznicem, w łóżku czy przed lustrem. Obejmujących się. Zamykających oczy, kładąc głowę na piersi. Bez epatowania, bez inscenizacji, wręcz nudne, a jednak fascynujące, jakby nieukończone, bo dalej za zdjęciem rozciągał się świat. Nan Goldin pogrupowała je i puszczała jako projekcję slajdów z domowego archiwum – każda scena pociągała za sobą następną.

Otwarta w walentynki 2003 r. wystawa twórczości Goldin pokazywała sceny intymne wzniosłe i żałosne, a w nich samą Nan i plemię, którego była częścią i któremu dawała świadectwo, opowiadając o cierpieniu, fantazjach i masowym umieraniu. Mówiła wtedy, że fotografia uratowała jej życie. Pozwoliła uciec i znaleźć własne miejsce. Dlatego jej zdjęcia były ostre, lecz pełne wdzięczności, fotografowała tylko tych, którzy byli jej bliscy. Nie rozumiałam wtedy „Ballady o seksualnej zależności”, za mało miałam doświadczenia. Goldin portretowała w niej różne alternatywne związki, także kolejne, wielokrotne małżeństwa, przyglądała się momentom, gdy ludzie są ze sobą szczęśliwi, i tym, w których nawzajem się krzywdzą. Potrzebę bliskości pokazywała jako uzależnienie, za które płacą zwłaszcza kobiety pozostające w przemocowych relacjach. Choćby ona sama. Pobita ucieka z domu, nie potrafiąc naprawić związku ani ostatecznie zerwać z partnerem. Mężczyzna niezdolny, by zastopować brutalność, płaci za pracę seksualną wykonywaną dla jego przyjemności. Małżonkowie, za życia nieszczęśliwi, po śmierci zostają pochowani w podwójnym grobie.

"Całe to piękno i krew", reż. Laura Poitras

Szukając prawdy o tym, kim jesteśmy i co właściwie utożsamiamy z miłością, artystka opowiada o samej sobie. Sięga w otoczenie, które wybrała do życia. Próbuje zrozumieć, w czym tkwi. Odważnie i bezpruderyjnie, jako dorosła kobieta, Goldin konfrontuje się z tu i teraz. Nie porusza jednak kwestii przeszłości.

Chciałabym wiedzieć, co było zapalnikiem dla jej pamięci. Czy to było zdjęcie z jeszcze dawniejszego rodzinnego albumu, czy to był wiersz, a może konkretny zapach związany z tym, jak pachniało w domu, kiedy to się stało? Pamięć artystki uruchamia się w trakcie zdjęć do dokumentu Laury Poitras (laureatki Oscara za „Citizenfour” z 2014 r.) „Całe to piękno i krew”. W czujnej obserwacji pracy nad traumą wychodzi ona na jaw niemal naocznie.

„Całe to piękno i krew” przedstawia życie fotografki i aktywistki, bo te kwestie są u Nan Goldin ze sobą nierozerwalnie związane

Laura Poitras pokazuje Goldin w żywiole akcji, gdy zanurzona w działaniu walczy z kryzysem opioidowym, który co roku zbiera coraz większe śmiertelne żniwo (107,6 tys. zgonów w 2021 r.), a od początku XXI w. doprowadził do śmierci już ponad milion Amerykanów. Jesteśmy z nią na happeningach protestacyjnych w obronie osób uzależnionych, mających podkreślić, jak zabójczym lekiem jest OxyContin i jak cyniczni są producenci opioidowych środków przeciwbólowych. W filmie Poitras widzimy ją na zebraniach P.A.I.N. (Prescription Addiction Intervention Now) – założonej przez siebie grupy aktywistycznej, której całą swoją energię poświęca i którą stworzyła, żeby działać na większą skalę. Sama uzależniona, fotografka dzięki pomocy innych cudem przeżyła, ale walczy o pamięć dla tych, którym się nie udało, i dla ich rodzin, a przede wszystkim próbuje zapobiec kolejnym ofiarom. Obnażyć okrutny mechanizm zysku stojący za firmą farmaceutyczną Purdue Pharma i manipulacje niewyobrażalnie chciwej rodziny Sacklerów. Patrzymy na Goldin – bohaterkę kreatywnych protestów – jak z grupą aktywistyczną P.A.I.N. próbuje obnażyć zjawisko toksycznej filantropii i działa, by zdjąć nazwisko rodziny Sacklerów ze ścian największych światowych muzeów, gdzie darowiznami prali pieniądze zarobione na ludzkim cierpieniu. Co wydaje się nie do pomyślenia według liberalnej logiki rynku, okazuje się możliwym zwycięstwem – wcale nie zaprzestaniem czynienia zła, ale świadomym zintegrowaniem szkód. Pauzą, po której nic nie jest już takie samo. Bezkompromisowa w ujawnianiu prawdy artystka doprowadza do licznych procesów sądowych. Scena, w której sprawcy są zmuszeni usłyszeć i zobaczyć efekty swoich działań, przypomina trzymający w ogromnym napięciu thriller.

Nan Goldin

Jednak najważniejsze, że w tym, co Nan Goldin ubiera w sztukę o niebywałej sile oddziaływania, tkwi ziarno jej osobistej żałoby. Nie tylko po przyjaciołach, współlokatorach, drag queen, artystach i marszandach. Ale po tej, której nie udało się opłakać – starszej siostrze Goldin. Barbara w wieku 19 lat popełniła samobójstwo. Ich rodzice, klasa średnia żyjąca na przedmieściach Bostonu, przywiązywali wagę do aspiracji, wykształcenia i społecznego awansu. Nigdy nie zrozumieli, że z braku bliskości, otwartości i odmowy zbudowania prawdziwych więzi są odpowiedzialni za tragedie córek. Sama artystka opuściła dom w wieku 14 lat.

Widzimy, jak bolesny jest akt przypominania sobie czegoś, co się wyparło, bo wtedy, gdy się działo, było zbyt bolesne. Osoba, która przeżywa taki nagły atak pamięci, najpierw kompletnie się rozpada. Wspomnienie rezonuje w jej ciele, wywołuje silne emocje. Każe kompletnie się zgubić. Dopiero z czasem kawałek po kawałku składa się w całość. Tak skomponowany film składa się ze skrawków tego, co pamiętane i zapomniane. To cały kolaż odniesień. Jest tu i malarstwo Caravaggia – mrok, w którym odsłonięty fragment ciała rozświetla pojedyncze światło. Jest uchwycony na polaroidach kamp John Watersa i Cookie i Divine. Jest obraz życia „white trashów” Larry’ego Clarka, uzależnienie i wspólnota Johna Cassavetesa; jest współczucie i pokora Christiana Boltanskiego, jest potrzeba duchowa posadowiona w szarej codzienności niczym w „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego. Rozmaici ludzie spotykani na różnych etapach życia Goldin odwzajemniają jej spojrzenia, tylko ona sama unika spojrzenia w obiektyw.

Film Laury Poitras wygrał Złotego Lwa w Wenecji i był pokazywany w podczas jednego z największych polskich festiwali – Millennium Docs Against Gravity

Film dokumentalny „Całe to piękno i krew” był nominowany do nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej, brał udział zarówno w konkursie głównym weneckiego festiwalu (gdzie film zdobył Złotego Lwa), ale i polskiego festiwalu Millennium Docs Against Gravity. Nagrodzona Oscarem w 2015 r. reżyserka pozwala bohaterce spokojnie dojrzeć. Traktuje ją jako partnerkę w dialogu, którym staje się ich wspólny film. Ekstremalne przeżycia wybijają bez specjalnych zabiegów. Ot, tak po prostu, przyszła ich pora. To, że wybitna reżyserka akurat była przy niej z kamerą, można przyrównać do tego, jak Nan Goldin komentuje swój stosunek do fotografowanych osób: – Naprawdę staram się dać coś tym ludziom, którzy oddali mi cząstkę siebie. Niektóre afrykańskie plemiona wierzą, że fotografując ludzi, kradniemy ich dusze. Być może dzieje się tak wówczas, gdy aparat trzyma niewłaściwa osoba. Zawsze mówię, że jeśli fotografuje cię ktoś z tego samego plemienia, nie musisz się bać, że ukradnie ci duszę, przeciwnie, a nawet może ci to pomóc w uzyskaniu do niej dostępu.

Film uruchamia pamięć, a ta wiedzę o sobie, która wcale nie przychodzi za późno. Wciąż jest czas, aby wykorzystać ją do życia w pełni.

Adriana Prodeus
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Demontaż atrakcji. „Całe to piękno i krew”
Proszę czekać..
Zamknij