Znaleziono 0 artykułów
05.08.2023

Demontaż atrakcji. „Reality”

05.08.2023
Sydney Sweeney w filmie Reality (Fot. Warner Bros.)

W „Reality”, w przeciwieństwie do większości thrillerów, nie ma ostentacji, do której przyzwyczaiło nas kino gatunkowe. To film niezwykle skromny, ale o dużych ambicjach. Sydney Sweeney, gwiazda „Euforii” i „Białego Lotosu”, gra tak, że nawet tylko dla niej warto byłoby go obejrzeć.

Co udostępniać, a co nie – brzmi najważniejszy dylemat naszych czasów. Podjęcie niewłaściwej decyzji grozi kompromitacją, pozwem lub utratą pracy. Tych, którzy nie podzielą się wystarczająco szczegółami ze swojego życia, otoczy aura podejrzliwości, zagrozi im wykluczenie. Zaś tych, którzy ujawnią aż nadto, czeka ostra ocena i wykorzystanie ich słabości, gdy tylko nadarzy się okazja.

„Dzielenie się” stało się gwarancją bezpieczeństwa, wspólnym dobrem, którego zasady każdorazowo reguluje wspólnota. Żeby stać się jej członkiem, trzeba włożyć walutę informacji. Pozwala to wszystkich kontrolować. Jeśli ktoś łamie zasady grupy, obowiązkiem każdego świadka jest go zgłosić, a rolą pozostałych zbiorowo napiętnować.

 

Call-outy i cancelowanie budują nowe plemiona. One też mają tajemnice i rzeczy, których nie wolno ujawniać. Niepisane reguły i świętych, ba, nawet męczenników, obrzędy, symbole oraz miejsca kultu. Gdy ktoś złamie kodeks wyznawany w niepisanej religii, dostaje ekskomunikę – zostaje relegowany poza mur wspólnoty. Musi szukać innej, dla której właśnie wyrzucony najpewniej zostanie bohaterem.

Współczesne plemiona żyją, jakby wyznawane przez nie idee obowiązywały wszystkich, a więc traktują utopię jako rzeczywistość. Szok następuje, gdy wizja nie zgadza się z doświadczeniem. Jakimś cudem nie zmienia się wtedy przekonań. Za to próbuje się przekształcić rzeczywistość, aby pasowała do idei. Na przykład zabiera z oczu tego, kto samym swoim istnieniem zaprzecza szczytnym założeniom. Zaciera się wyjątki, żeby potwierdzić regułę.

Sydney Sweeney jako Reality Winner, „Reality", reż. Tina Satter (Fot. Warner Bros.)

Wspólnota widzi siebie w chwili, gdy konfrontuje się z obcym – kimś, kto nie wyznaje tych samych zasad, zachowuje się wedle innych konwencji. Dlatego plemię potrzebuje obcego – wobec niego określa „naszość” i to, co do niej nie przynależy. Każda kolizja z czymś, co nie pasuje do wzoru, utwierdza grupę w tym, czym ona jest w istocie. Do pewnego stopnia obcy testuje granice wspólnoty, sprawdza jej otwartość. Jeśli pozwolimy, żeby ktoś został wśród nas, mimo że jego „naszość” nie zgadza się z naszą, umożliwiamy przepływ między plemionami.

Plemieniem, o którym chcę tu opowiedzieć, jest Ameryka – nie kontynent, lecz twór określający w skrócie Stany Zjednoczone. Ostoja demokracji, równości, wolności (trudno mi powstrzymać ironię), z której pochodzi też większość filmów, jakie mamy dziś do obejrzenia. Wśród nich rzadko zdarza się taki wyrodek, który atakuje zasady swojego plemienia, właśnie jego dobro mając na względzie. A tak dzieje się w przypadku „Reality” – filmu niezwykle skromnego o dużych ambicjach.

„Reality” to prawdziwa historia Reality Winner

Opowiada on historię dziewczyny o nadzwyczajnych personaliach – Reality Winner to jej prawdziwe imię i nazwisko – która w wieku 25 lat została przesłuchana i aresztowana przez FBI we własnym domu. Czemu i jak to się stało, opowiada thriller oparty na dokładnej transkrypcji tego, co naprawdę się zdarzyło popołudniem 3 czerwca 2017 r. w pobliżu Fort Gordon. Niewiedza o przebiegu wypadków pomaga wciągnąć się w akcję filmu, jednak w chwili, gdy „Reality” ma premierę w polskich kinach, sprawa Winner dawno już obiegła media. A nawet gdyby widzowie jej nie znali, to wychodząc z kina, zostaną zaatakowani sugestiami linków na ten temat, gdyż trackerzy obserwowali ich smartfony w trakcie seansu.

„Reality", reż. Tina Satter (Fot. Warner Bros.)

Dowiemy się, że bohaterka została oskarżona o ujawnienie tajnych dokumentów, do których miała dostęp w pracy. Tak się składa, że dni spędzała wówczas przy biurku Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, wykonując pracę poniżej swoich kwalifikacji i czekając na powołanie na misję. Biegle władała perskim, dari i paszto, których zaczęła uczyć się tuż po 11 września 2001 r. Znajomość tych języków znaczyła dla niej zaangażowanie w dobro kraju, z którym postanowiła związać się ideowo, wstępując do armii. Służyła w eskadrze wywiadowczej sił powietrznych i w ramach obowiązków podsłuchiwała rozmowy nagrywane z drona. Przechwycone i przetłumaczone przez nią informacje z Afganistanu sprawiły, że dostała medal za „pomoc w schwytaniu 650 wrogów, zabicie 600 wrogów w akcji i zidentyfikowanie ponad 900 celów o wysokiej wartości”. Teraz jednak dostała pięć lat i trzy miesiące więzienia – najwyższy wymiar kary za przekazanie niejawnych informacji o obronie narodowej.

W „Reality” z Sydney Sweeney ważne jest nie o czym, ale jak się opowiada

Podobnie było w „Asystentce” – filmie o #metoo z perspektywy sekretarki Weinsteina, w którym nie padło ani jedno dosadne słowo, nie pokazano ani jednej sytuacji nadużycia. W „Reality” też pracuje nasza wyobraźnia, bazując na minimalnym zbiorze informacji. Film stosuje zasadę rekonstrukcji zdarzeń z protokołu sporządzonego przez FBI na podstawie dźwiękowego nagrania.

Na ekranie chwilami widać ścieżkę audio, chwilami dokument będący transkrypcją rozmowy. Gdy tylko dajemy się ponieść napięciu i wciągamy w intrygę, pokazuje nam się zapis zdarzeń wierny do tego stopnia, że aktorzy jąkają się, zawieszają czy śmieją dokładnie w tych samych miejscach, co ich pierwowzory. Taką dokumentalną metodę pracy aktorów w teatrze nazywa się verbatim i w ten sposób właśnie po raz pierwszy opowiedziano historię Reality Winner za sprawą Tiny Satter, nowojorskiej twórczyni eksperymentalnej. Sztuka pod tytułem „Is This A Room”, wystawiona w Vineyard Theatre, z Emily Davis w roli głównej, została okrzyknięta przez „The New York Times” najlepszym spektaklem 2019 r., po czym trafiła na Broadway, a wreszcie skierowano ją do ekranizacji. Trudnej, bo scenariusz ogniskuje się nieprzerwanie na głównej bohaterce, stojącej cały czas w centrum wydarzeń, gdy jest zatrzymana, bombardowana pytaniami i skłaniana, by przyznać się do winy. Oglądamy ten proces w czasie realnym, czyli film trwa tyle, ile trwało przesłuchanie. Prowadzone przez FBI w domu bohaterki, gdzie podczas przeszukania sama musi wskazać pomieszczenie, które z prywatnej przestrzeni nagle stanie się obcą salą niczym na komisariacie.

„Reality", reż. Tina Satter (Fot. Warner Bros.)

Dziwność, niejasność tego, do czego zmierza przesłuchanie, odróżnia „Reality” od większości thrillerów. Nie ma tu ostentacji, do której przyzwyczaiło nas kino gatunkowe. Jest za to błaha pogawędka o tym, ile kto wyciska w martwym ciągu albo co widziało się na wycieczce w Belize. Uporczywie pyta się o kota i psa, jakby spotkali się sąsiedzi na spacerze, a nie funkcjonariusze z aresztowaną. Bohaterowie kluczą, wycofują się, zmieniają ton i temat, stosują różne techniki, wybiegi, wahania, przybliżające ich zachowanie do prawdziwego życia. Nawet nie przybliżające, tylko po prostu z niego wzięte.

Prawdziwa groza polega przecież nie na tym, co konkretnie ci grozi, ale – co wiedział Kafka – na nieokreślonym lęku, że jest się o coś niewiadomego oskarżonym. Na poczuciu winy za całokształt – wszystkie złe rzeczy, które zrobiliśmy, oraz same myśli, że chcieliśmy je zrobić. Każdy ma coś na sumieniu i pytanie tylko, kiedy znajdzie się na nie paragraf, a nas ktoś wytropi. Kafkowska klaustrofobia i zagubienie we własnych domysłach są w „Reality” namacalne. Żyjemy w ciągłym strachu, że ktoś nas o coś oskarży. Bohaterka zamyśla się, traci ostrość, przyparta do muru zdaje się nagle nieobecna. Ni stąd, ni zowąd wygłasza żarliwy monolog, a w nim zawiera swój manifest.

Doskonała Sydney Sweeney, gwiazda „Euforii” i „Białego Lotosu”, to tylko jeden z wielu powodów, by obejrzeć „Reality”

Sydney Sweeney gra wspaniale, oddając wszystkie odcienie psychotycznego zachowania zastraszonej dziewczyny. Nerwy zasłania czerstwym żartem, agresję – uległością. Raz nawet próbuje flirtu, udaje głupią, ukrywa zdziwienie. Jest tak nieprzewidywalna, jak tylko może być nauczycielka jogi trzymająca w domu karabin, pistolet i glocka. Rozkojarzona zagapia się na otoczenie, w którym wraz z nią, niewiedzącą, na co patrzy, widzimy osobliwe szczegóły na przykład kota w zabawkowej ciężarówce porzuconej przy kołach prawdziwego auta. Albo ślimaka, który sunie po szybie, lub wiatr targający koroną drzewa. Czy dziewczyna jest tak odklejona od rzeczywistości, że nie umie skupić się na rozmowie? A może dysocjacja w absurdalne detale to odruch obronny w stanie lęku?

Na ekranie chwilami pojawia się glitch i postać dziewczyny znika. Pojawia się po chwili, jakby coś ją ominęło, jakby nie było jej przy tym, co się jej zarzuca. Odwraca się, nie widać wyrazu jej twarzy, ale nawet gdy patrzy w kamerę, trudno z jej mimiki coś wywnioskować. Jest węzłem nie do rozsupłania albo przeciwnie – nie ma tu nic do rozwiązania. Ot, impuls płynący z poczucia bezradności, z frustracji, że nie ma się wpływu na rzeczywistość. – Ślubowałam służyć Amerykanom – mówi bohaterka, a na myśli ma współobywateli, a nie instytucję, dla której pracuje.

Sydney Sweeney jako Reality Winner, „Reality, reż. Tina Satter (Fot. Warner Bros.)

Zakłócenia, nieostrość czy szum są tematem tego filmu zajmującego się, jak wskazuje tytuł – „Reality” – prawdą. W końcu Reality Winner w armii zajmowała się podsłuchiwaniem. Już pierwsze sceny pokazują bohaterkę z podglądu, jak wychodzi z budynku na parking. Dźwięk jest ściszony, słychać co innego – to cytat z „Rozmowy” Coppoli. Rozjazd fonii i obrazu uderza też w scenie biurowej. Na ekranie lecą wiadomości, z których nic nie można zrozumieć. Przy komputerze siedzi dziewczyna, która zajmie się tym, żeby dało się pojąć bieg wydarzeń. Jej debiut jako sygnalistki uniemożliwi dalszą karierę w wojsku, lecz sprawi, że wpływ rosyjskich służb na wynik wyborów w 2016 r., wygranych przez Trumpa, wejdzie do debaty publicznej. Łatwo przypomnieć sobie, że wtedy wydawało się to końcem świata. Dlatego rekordowo długi wyrok dla dziewczyny odpowiedzialnej za wyciek danych był gestem politycznym. Jest nim też ten film, jednak akcentuje on zderzenie sił nieproporcjonalnych niezależnie od tego, kto rządzi.

Sydney Sweeney jako Reality Winner, „Reality, reż. Tina Satter (Fot. Warner Bros.)

Niewysoka, młoda blondynka i dwóch rosłych mężczyzn wysłanych, by ją unieszkodliwić. Może dlatego, że dziewczyna ma wyniki w crossficie, skierowano na wszelki wypadek dużo silniejszych od niej mężczyzn, zamiast wybrać funkcjonariuszki. Jeden zgrywa tatuśka (Josh Hamilton), a drugi (Marchánt Davis) pręży muskuły, kierując sprawy do starcia. Obawiam się, czy dziewczyna nie sięgnie po broń i wszystkich nie wystrzela. Czas niemiłosiernie się dłuży. Kiedy się wreszcie przyzna do popełnionego czynu? Czy musi go uzasadniać? Dlaczego właściwie agenci FBI chcą ją „zrozumieć”? Jak w tej sytuacji zachowałabym się ja, zaskoczona przez służby, skuta kajdankami, podczas gdy wracam do domu z zakupów?

Ostatecznie ten film budzi więcej wątpliwości, niż utwierdza nas w tym, co już wiemy. Czy oskarżonej w popełnionym czynie chodzi o budowanie międzyludzkiej solidarności, opartej na wrażliwości na cierpienie innych i niechęci do okrucieństwa? A może ma dość obojętności i chce wreszcie opowiedzieć się po jakiejś stronie? Jest patriotką czy wrogiem? Robi dobrze czy źle, wyprowadzając dokumenty z biura? Czy to ważniejsze niż medal, którym została odznaczona?

Sydney Sweeney jako Reality Winner, „Reality, reż. Tina Satter (Fot. Warner Bros.)

Jak różnie można odbierać „Reality”, świadczą reakcje po seansie. Dla mojego chłopaka to obraz nieszczelności i wad systemu bezpieczeństwa. Jak państwo ma działać sprawnie, jeśli w administracji pracują nieudolni ludzie. Jak mają służyć dobru ogółu, jeśli są podatni na propagandę. Dla mnie to dowód, że nic nie jest niezawodne. Choćbyśmy chcieli stworzyć nie wiem jaki monolit, źdźbło rozsadzi beton, zwyciężą siły przypadku i chaosu. Nawet reżimy mają szpary, przez które ktoś wreszcie wsunie łom, a co dopiero Ameryka. Państwo to przecież my, a sami wiemy, jak bywamy omylni, chwiejni, niezdecydowani. Na szczęście, bo dzięki tej niechlujnej energii wszystko się ciągle zmienia, czy chcemy tego, czy nie. Sprawa ujawniona przez bohaterkę filmu poruszyła kwestie, których widzimy dziś ciąg dalszy.

W „Reality” to życie zwycięża. Nieprzypadkowo rodzice nazwali Reality Winner: „Zwyciężczyni Rzeczywistości”.

„Reality” trafi do polskich kin już 11 sierpnia.

Adriana Prodeus
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Demontaż atrakcji. „Reality”
Proszę czekać..
Zamknij