„Na noże” z 2019 roku odświeżył gatunek filmu detektywistycznego. Trzy lata później reżyser Rian Johnson powraca z produkcją barwniejszą, droższą i większą. Doborowa obsada, piękne krajobrazy jak z „Białego Lotosu”, wielowarstwowa intryga. W „Glass Onion: Filmie z serii »Na noże«” zabrakło tylko wdzięku oryginału.
Takiego seansu się nie zapomina. „Na noże” Riana Johnsona z 2019 roku oglądaliśmy z mężem rok po kinowej premierze. Spędzaliśmy weekend w Krakowie, ale trwała pandemia, więc z rozrywek pozostało zamówienie jedzenia do pokoju hotelowego. I włączenie telewizji. Film zachwycał świeżością – dialogi skrzyły humorem, aktorzy szarżowali, ale w granicach dobrego smaku, zagadka morderstwa wciągała w zabawę, czyniąc z nas domorosłych Sherlocków Holmesów. A raczej Benoitów Blanców, bo „Na noże” nie mógłby powstać bez Daniela Craiga. Odpoczywając od roli Jamesa Bonda, aktor pokazał vis comica – był autoironiczny, udawał głupszego, niż jest, do ostatniej sceny nie odsłaniał wszystkich kart.
Dwa lata później w kinach i na Netfliksie oglądamy kontynuację przeboju. Z oryginałem łączą ją postać Blanca, tajemnica morderstwa i gwiazdorska obsada. Może to kwestia zmian społecznych, które gwałtownie przyspieszyły w ciągu ostatnich kilku lat, może oczekiwania wobec sequela po fenomenalnym filmie, które były po prostu zbyt wysokie, a może, jak to często w Hollywood bywa, zabrakło duszy, bo zwyciężyła kalkulacja. Johnson po prostu nie wziął pod uwagę, że może mu się nie udać. Postanowił więc nadmuchać balonik „Na noże” do rozmiarów, wspominanego zresztą w filmie, Hindenburga. Zamiast fajerwerków nastąpiła implozja.
Już pierwsze sceny „Glass Onion: Filmu z serii »Na noże«” zdradzają, że twórcy biorą się za bary z mitem współczesnego wizjonera. Nikt nawet nie próbuje ukryć, że postać miliardera Milesa Brona (Edward Norton) wzorowana jest na Elonie Musku. Dowiadujemy się, że właściciel technologicznego giganta Alpha testuje niebezpieczną substancję, która prędzej unicestwi świat, niż go zbawi. Bron święcie wierzy jednak w postęp, a raczej w swój własny geniusz. W kulminacyjnym momencie filmu Blanc powie zresztą, że Bron to bufon, a nie geniusz, choć świetnie takowego udawał. Naprawdę utalentowana była Andi Brand (Janelle Monáe), z którą Bron Alphę zakładał. Gdy nie zgodziła się na ryzykowne eksperymenty, pozbawił ją udziałów w firmie, dokładnie tak, jak zrobił to Mark Zuckerberg wobec współzałożycieli Facebooka. Paczka wspólnych przyjaciół stanęła po stronie Milesa, bo ich utrzymuje. Birdie Jay (Kate Hudson) pomógł założyć markę modową, Claire (Kathryn Hahn) sfinansował kampanię polityczną, z Duke’a (Dave Bautista) zrobił influencera, Lionela (Leslie Odom Jr.) zatrudnia na wysokim stanowisku. Znajomych zaprosił do zabawy na swojej prywatnej wyspie, gdzie zbudował posiadłość Glass Onion (dla Amerykanów kontekst szklanych domów jest pewnie niezrozumiały, ale wpisuje się tu całkiem dobrze). Ich zadaniem jest rozwiązanie zagadki morderstwa Brona. Oczywiście na żarty. Ale żarty się kończą, gdy ktoś ginie naprawdę. Wtedy do akcji wkracza Blanc.
Reżyser nie poprzestał na krytyce bezkarnych start-upowców, których działań nikt nie kontroluje. Biały, podstarzały mężczyzna – Bron – krzywdzi młodą, czarną kobietę. Ostatecznie szala zwycięstwa przechyli się oczywiście na stronę tego, co nowe. Johnson naoglądał się też zapewne „Białego Lotosu”, bo odniesienia do kultowego serialu Mike’a White’a są dosyć dosłowne – począwszy od wakacyjnej lokalizacji, a na dyskusjach o przywileju skończywszy. Ale o ile w „Białym Lotosie” satysfakcję daje obserwowanie zniuansowanych motywacji nawet tych najbardziej zepsutych bohaterów, o tyle w „Glass Onion” wszyscy zachowują się jak rozkapryszone dzieci.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.