Znaleziono 0 artykułów
08.07.2024

Film „Maxxxine” nie jest najlepszym horrorem roku, lecz nowym kampowym klasykiem

Mia Goth jako Maxine Minx. (Fot. materiały prasowe A24)

Jako niezależny film „Maxxxine” broni się kampową wizją Hollywood lat 80. i licznymi ukłonami w stronę kina grozy. Ale niestety jako zwieńczenie świetnej trylogii wypada blado na tle „X” i „Pearl”.

Hollywood kocha trylogie. Od „Gwiezdnych wojen” przez „Matrixa” aż po „Mrocznego rycerza” – filmowcy od dekad prześcigają się w pomysłach na powtórzenie ich sukcesu. Z bardzo różnymi rezultatami. Ostatnim tego przykładem jest „Maxxxine”, nowy film Ti Westa, a zarazem zwieńczenie trylogii slasherów z Mią Goth w roli głównej.

„Maxxxine”: Nowy film wyprodukowany przez studio A24

Mia Goth jako Maxine Minx i Elizabeth Debicki jako Elizabeth Bender, reżyserka „Purytanki 2”. (Fot. materiały prasowe A24)

„Maxxxine” zabiera nas do skąpanego w neonowym świetle Los Angeles połowy lat 80. XX wieku. Za dnia w Mieście Aniołów hollywoodzka maszyna pracuje na najwyższych obrotach, mimo usilnych prób jej zatrzymania przez samozwańczych obrońców moralności. Nocami z ciemnych zaułków wypełzają niedoszłe gwiazdy, cosplayerzy i seryjni mordercy, a w powietrzu unosi się widmo satanic panic.

Maxine Minx (Mia Goth) świetnie odnajduje się w tej betonowej dżungli. Gwiazda kina dla dorosłych marzy o „prawdziwej” karierze aktorskiej. Dla sławy jest gotowa zrobić wszystko. Niestety branża widzi w niej jedynie gwiazdkę kina porno, a jej seksualnosć, tak wtedy, jak i dziś, jest raz za razem wykorzystywana przeciwko niej. Jedyną osobą gotową dać jej szansę, jest Elizabeth Bender (Elizabeth Debicki), reżyserka „Purytanki”, popularnego horroru klasy B.

Maxine Minx to gwiazda kina dla dorosłych marząca o karierze aktorskiej w Los Angeles lat 80. (Fot. materiały prasowe A24)

To ona decyduje się powierzyć Maxine główną rolę w sequelu, wcześniej należącą do rozbrajająco naiwnej gwiazdki Molly Bennett (Lily Collins). Od sukcesu produkcji zależy przyszłość bohaterki. Nim się jej poświęci, będzie musiała uporać się ze swoją mroczną przeszłością.

Filmowy hołd dla dawnego Hollywood

W obsadzie „Maxxxine” Mii Goth partnerują, m. in. Elizabeth Debicki, Moses Sumney i Kevin Bacon. (Fot. materiały prasowe A24)

Jako niezależny film „Maxxxine” to równie czarująca, co niepokojąca laurka dla amerykańskiego kina przedostatniej dekady XX wieku, które, nawiasem mówiąc, nie wydaje się wcale tak odmienne od dzisiejszego Hollywood. Ti West, pełniący równocześnie funkcje reżysera, scenarzysty, montażysty i producenta, ożywia znane mu z małego i wielkiego ekranu Los Angeles. Jego metropolia przypomina plany filmowe Universal Studios – za fasadą bulwaru Hollywood i otaczających miasto wzgórz kryje się pusta przestrzeń.

Niepodzielną władzę sprawuje tu jednak Mia Goth. Choć tym razem nie ma wiele do roboty, po raz kolejny udowadnia, że jest jedną z najzdolniejszych aktorek swojego pokolenia. Gwiazda odnajduje godnych siebie partnerów w Kevinie Baconie i Giancarlo Esposito. Cała trójka świadomie flirtuje z kampem, dzięki czemu filmowa makabra zyskuje humorystyczny wydźwięk, co choć częściowo rekompensuje kompletny brak suspensu.

Giancarlo Esposito jako agent gwiazd Teddy Night. (Fot. materiały prasowe A24)

Ti West w gatunkowej pułapce

„Maxxxine” miała być wielkim finałem obiecującej trylogii slasherów z serii „X”. Niestety na tle poprzedniczek wypada blado. Brakuje tu wszystkiego, co zapewniło „X” i „Pearl” uznanie fanów gatunku – kameralnego klimatu, niepokojącej tajemnicy i klasycznych jump scare'ów. Wydaje się zresztą, że sam West momentami zapomina, że film jest częścią większej całości. Nieustraszona bohaterka nagle boi się własnego cienia, a minione wydarzenia wydają się być na siłę wplecione w historię.

Mia Goth jako Maxine Minx w filmie „Maxxxine”. (Fot. materiały prasowe A24)

Co więcej, finałowy twist można przewidzieć już w pierwszych minutach filmu, fabuła pęka w szwach od mniej lub bardziej oczywistych nawiązań do innych (lepszych) tytułów, a metanarracja włożona w usta granej przez Debicki reżyserki trąca banałem. Utalentowana, choć niepotrzebnie rozdmuchana obsada nie ma zresztą szansy zabłysnąć. Rola Debicki sprowadza się głównie do bycia surową reżyserką, Moses Sumney pojawia się i znika z kadru, a Sophie Thatcher, której talent możemy podziwiać w „Yellowjackets”, wypowiada na ekranie zaledwie trzy zdania

Wygląda na to, że West, podobnie jak wielu jego poprzedników, wpadł w pułapkę gatunkowych trylogii. Reżyser chciał jednocześnie utrzymać i przeskoczyć ustanowione przez samego siebie ramy historii, ostatecznie nie dokonując ani jednego, ani drugiego. Dlatego fanom slasherów polecam raczej powrót do trylogii „Fear Street” Leigh Janiak. Co nie znaczy, że nie warto dać szansy „Maxxxine”, nowemu klasykowi kampu.

Moses Sumney jako Leon Green. (Fot. materiały prasowe A24)

Zobacz także:

Julia Właszczuk
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Film „Maxxxine” nie jest najlepszym horrorem roku, lecz nowym kampowym klasykiem
Proszę czekać..
Zamknij