
Jeden z mężczyzn czuje, że jest dla drugiego za mało męski, a drugi, że niewystarczająco pewny siebie i odważny. Różni ich prawie wszystko, łączy niechęć do związków. Ta komedia romantyczna, pełna ostrych żartów, przede wszystkim mówi miłości jako o akceptacji, otwartości, tolerancji. „Bros” to jeden z najlepszych filmów tego roku.
„Moja historia nie jest twoją historią! Idź i napisz w końcu własną!” – słyszy od swojego heteroseksualnego brata Aaron.
Bobby, dyrektor powstającego muzeum historii osób LGBT+, myśli o Aaronie, że ten ani nie wygląda, ani nie zachowuje się jak gej ze stereotypowych opisów. Zderzając tę dwójkę, reżyser Nicholas Stoller wprowadza do swojej opowieści komizm. A przede wszystkim zadaje ważne pytanie: Co to znaczy być gejem w XXI wieku? Efektem jest jeden z najlepszych filmów tego roku.
O „Bros” mówi się, że to pierwsza gejowska komedia romantyczna, nakręcona przez dużą hollywoodzką wytwórnię Universal. Jest to jednak coś znacznie więcej niż sztampowy film o miłości. „Bros” ma silną gejowską tożsamość, którą budują ostre żarty ze stylu życia właśnie gejów. Są wśród nich również dowcipy być może trudne do zrozumienia dla heteroseksualnej widowni i należy uznać za plus, że twórcy jej nie faworyzują, choć reżyser Nicholas Stoller sam jest heteroseksualny.
Żeby oddać jak najlepiej realia świata, o którym opowiada, scenariusz napisał wspólnie z gejowskim komikiem Billym Eichnerem. Być może również dzięki temu w filmie pojawiają się aktualne dyskusje toczone w środowiskach LGBT+ (choćby o tym, czy heterycy powinni grać nieheteronormatywne postaci – Bobby upiera się, że nie, Aaron twierdzi, że aktorstwo polega na tym, by udawać kogoś, kim się nie jest), a także bezpardonowe żarty z obsesji gejów na punkcie wyglądu („Po cholerę chodzisz codziennie na crossfit? Do czego ci to potrzebne? Wybierasz się na jakąś wojnę?” – słyszy od brata Aaron), gejowskiej dominacji nad lesbijkami, osobami trans i biseksualnymi czy dowcipy dotyczące seksrandek z Grindra (na ekranie korespondencja Bobby’ego z potencjalnym kochankiem zostaje zderzona z wiadomościami, jakie wysyłali do siebie Meg Ryan i Tom Hanks w „Masz wiadomość”).

Twórcy „Bros” nie idealizują gejowskiego świata
Stoller i Eichner odnoszą sukces dzięki odwadze i socjologicznemu spojrzeniu. Choć gatunek komedii romantycznej zwykle zarezerwowany jest dla młodych bohaterów, oni opowiadają historię czterdziestolatków. I nie tworzą filmu, który ma idealizować gejów. Dlatego nie interesują ich znane nam już popularne motywy homoseksualnego kina – odkrywanie własnej seksualności, problemy związane z coming outem, czyhająca na każdym kroku homofobia. Wspominają o tych sprawach przy okazji innych tematów, uwagę kierując raczej na to, jak niejednorodne jest środowisko gejów. W „Bros” wypełniają je narcyzowie, wrażliwcy, hedoniści, intelektualiści, diwy, wojownicy, bierni obserwatorzy działań innych.
Twórcy przypominają w ten sposób, że pod literką G w akronimie LGBT+ kryje się cała masa postaw, a świat gejów, jak każdy inny, złożony jest z ludzi dobrych i złych, leniwych i aktywnych, świadomych historii walki o ich prawa obywatelskie oraz z ignorantów. I tym „Bros” wyróżnia się na tle innych produkcji – choćby zrobionego przez Netflix na Boże Narodzenie „Wiecznego singla”, w którym wszyscy geje sportretowani byli jako uroczy, ciepli, wrażliwi, zabawni i rodzinni.
Już gdy Bobby i Aaron poznają się w klubie gejowskim, widać, że pochodzą z zupełnie różnych światów. Pierwszy wychował się w Nowym Jorku, drugi sprowadził się tam z prowincji na północy stanu. Różni ich nie tylko pochodzenie, ale też stopień odwagi w realizacji marzeń czy zaangażowania w walkę na rzecz społeczności LGBT+. Łączy ich w zasadzie jedynie niechęć do związków. Czyli gorzej trafić nie mogło.

„Bros” przypomina najważniejsze postaci, które pracowały na rzecz emancypacji mniejszości
Zbliżanie się do siebie kompletnie niedopasowanych bohaterów to dla gatunku komedii romantycznej najwdzięczniejszy sposób, by przypomnieć, że miłość jest w stanie pokonać wszelkie przeszkody. Stoller i Eichner jednak nie ograniczają się do tego. Próbują też powiedzieć o wyemancypowanych gejach, którzy choć przez lata musieli walczyć o akceptację, dzisiaj wcale nie są nią otoczeni ani przepełnieni. Zwłaszcza wobec innych gejów, których chcieliby formatować na swoje podobieństwo. W „Bros” granica tolerancji kończy się tam, gdzie druga osoba przestaje zachowywać się według oczekiwań partnera. Ten wątek przełamuje komediowy nastrój, wprowadzając odrobinę potrzebnej powagi.
Jedna z najbardziej poruszających scen filmu rozgrywa się, gdy do Nowego Jorku przyjeżdża z prowincji rodzina Aarona. Zaangażowany w organizowanie im czasu w mieście Bobby zabiera ich do ikonicznych dla społeczności LGBT+ miejsc, co jednak Aaronowi nie do końca się podoba. W końcu nie wytrzymuje i prosi Bobby’ego: „Czy chociaż przez trzy godziny mógłbyś być mniej sobą? Czy chociaż na chwilę zniwelujesz swoją aparycję?”. Nie sądzę, by był na świecie gej, który w pewnym momencie swojego życia nie usłyszał podobnych słów. To, że w „Bros” wypowiada je gej, który nie chce epatować swoją homoseksualnością, pokazuje, że homofobia jest czymś znacznie większym niż nietolerancja mniejszości ze strony hetero. Bobby’emu wszak też trudno się pogodzić z tym, że Aaron nie zna ikonicznych gejowskich gwiazd i że od rozmawiania o kulturze gejów woli iść na siłownię i na mecz.
Twórcy sprytnie ten motyw ogrywają, bo wplatają w niego również kompleksy bohaterów: Bobby czuje, że jest dla Aarona za mało męski, Aaron, że jest dla Bobby’ego niewystarczająco pewny siebie i odważny. Jednak konkluzja filmu, podkreślająca, że dla każdego bycie gejem oznacza co innego, przywraca wiarę w porozumienie. I to jest morał, dla którego na „Bros” powinien udać się każdy widz, niezależnie od płci czy seksualności.
Poza tym, że Stoller i Eichner oferują krzepiącą historię i inteligentną rozrywkę, ich film warto obejrzeć z jeszcze jednego powodu. Dzięki wątkowi budowania muzeum historii osób LGBT+ udaje się twórcom przypomnieć na ekranie najważniejsze postaci, które pracowały na rzecz emancypacji mniejszości seksualnych. To, że „Bros” mógł powstać, jest także ich zasługą.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.