Yossi Granovski opowiada o swoim mieście z czułością, wyrozumiałością, ale bez lukrowania. Pisze po hebrajsku, lecz z arabskiej perspektywy. Mają rację wszyscy, którzy uważają, że jest odkryciem izraelskiej literatury.
Jafa to miejsce magiczne; wiem, bo tam mieszkałem. Można opisywać ją z wielu perspektyw, jak bajkę, tyle że każde spojrzenie będzie prawdziwe. Była więc arabskim centrum kultury i biznesu pod władztwem Wielkiej Brytanii, gwarnym, otwartym i chłonnym nowinek. Miała kapitalne kawiarnie, salony dyskusyjne, restauracje, księgarnie, burdele, palarnie opium, świat naziemny i podziemny.
Po żydowskim zwycięstwie w wojnie o niepodległość Izraela Jafa stała się przedmieściem Tel Awiwu i niewiele pomogło, kiedy z Tel Awiwem zrosła się w jeden organizm. Zniknęło kilka dzielnic, sławny jafski port, duma Palestyny, stał się kilkoma nieważnymi pirsami przy płytkiej wodzie i w otoczeniu groźnych skał. Znaczenia nabrała „wolna strefa”, najstarsza część miasta i kazba Adżami, gdzie o każdej porze dnia i nocy można było kupić dragi w detalicznych i hurtowych ilościach, beduińscy szejkowie rozstrzygali klanowe spory, po podwórkach spacerowały owce, a mieszkający tam Żydzi byli tak samo biedni, jak Palestyńczycy.
Nagle też Jafa zaczęła być osobliwie modna, głównie wśród młodych Żydów. Zjawili się tam długowłosi i upaleni artyści sztuk wszelkich, miejscy włóczędzy i wolne duchy. W knajpach Jafy dawano jeść dobrze i tanio, można było zamówić lekcje arabskiego, choć każdy, kto tam wchodził, robił to na własne ryzyko.
Lecz takiej enklawy nie da się utrzymać. Za frikami przyszli deweloperzy, stawiali na swoim i na nieswoim, a palestyńskie kościoły chrześcijańskie ochoczo sprzedawały ziemię pod nowe inwestycje, nie bacząc, czy komukolwiek to się podoba. Jafa stała się, przynajmniej miejscami, fancy. Czynsze poszybowały pod niebiosa. Żydowscy i arabscy działacze miejscy wieszczyli, że to śmierć dla miasta. Jednak Jafa nie umarła. Zmieniła się, jak zresztą wielokrotnie podczas swojej – liczącej tysiące lat – historii. Ktoś powie, że na gorsze. Inny, że na lepsze. Kiedyś też tak mówiono.
„Adżami. Opowieści z Jafy”: Język Szeherezady, ale nie jest to bajka
Yossi Granovski jest spisywaczem jafskich historii. Dawniej policjant, a dzisiaj pisarz wielkiej próby, opowiada o swoim mieście z czułością i wyrozumiałością, ale bez lukrowania, słodzenia. Pisze po hebrajsku, lecz z arabskiej perspektywy. Ma w sobie – sądzę – poczucie winy, iż projekt Izraela, państwa żydowskiego i demokratycznego, nie układa się tak, jak w marzeniach ojców założycieli. Choć prawda jest również taka, że ojcowie w poniedziałek mówili tak, a w środę siak. Ich słowami można potwierdzić prawie każdą tezę. Poczucie winy żydowskich Izraelczyków jest w jego opowiadaniach tak ważne, jak zatar w szakszuce.
„Adżami” to opis jednego z początków Jafy, już prawie po Brytyjczykach, na starcie żydowskiej władzy. Dzieje się w latach 40. i 50., gdy wiele dróg pozostawało jeszcze otwartych. To historie poznawane od środka, bo pozyskane, gdy pije się kawę parzoną dawnym sposobem, w tygielku, nad otwartym ogniem, ponad klifem dzielącym Jafę od morza, lecz z widokiem na fale. Cud mniemany, jak Granovski dorwał się do języka właściwego bajaniom Szeherezady.
Nie jest to jednak bajka. Wiele postaci w jego opowieściach nosi prawdziwe nazwiska, a te skryte pod zmyślonymi też przecierają się do biografii znanych z rzeczywistości. Dlatego łatwo mi uwierzyć w Ben Guriona, stojącego w nadmorskiej kawiarni, jak również w somalijską panienkę z burdelu grubej madame Pompidou, która – mówiono w Jafie – podobno nie miała na ciele ani jednego włoska. Somalijka wierzyła, że zbiera w sobie po jednej kropelce wszystkich klientów: Araba, druza, Żyda, Brytyjczyka, by wydać na świat chłopca, który urośnie na najlepszego mężczyznę ever.
I może tak się stało; Granovski widzi ją na ciężarówce, załadowanej pod niebo dobrami skradzionymi z Jafy. Samochód prowadzi jakiś Irakijczyk, żołdak, który miał wyzwalać Jafę od żydowskiej dominacji, ale wystarczyło mu odwagi na złodziejstwo.
Mają rację wszyscy, którzy uważają, że Granovski jest odkryciem izraelskiej literatury. Fenomen Araba piszącego po hebrajsku przerobiliśmy dzięki twórczości takich twórców, jak Said Kaszua. Teraz dostaliśmy opowiadania spod ręki Żyda, który ma wrażliwość jak Arab. A czyta się to pysznie.
Yossi Granovski, „Adżami. Opowieści z Jafy”, przełożył Roman Vater, wydawnictwo Filtry
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.