
Nowa książka Karoliny Sulej to zbiór portretów blisko dwudziestu bohaterek, działaczek zajmujących się ciałem, głównie kobiecym. Dlatego z różowej okładki uśmiecha się do nas wagina. Czytajcie „Ciałaczki. Kobiety, które wcielają feminizm”.
Imponujące jest, trzeba powiedzieć, tempo, w jakim Karolina Sulej wydaje kolejne książki. Ostatnimi czasy dostarcza nam jedną rocznie, więc jest bez wątpienia kobietą pracującą na najwyższych obrotach, w dodatku głównie z innymi kobietami o obrotach, zdaje się, nie mniejszych. Koronnym na to dowodem są „Ciałaczki”.
Jest to lektura, którą zupełnie, ale to zupełnie odmiennie czytają różne ciała czy też ich grupy: inaczej kobiety biologiczne, inaczej transpłciowe, inaczej mężczyźni hetero, a jeszcze inaczej geje, do których należę. Każda z tych i wielu innych grup może z czytania „Ciałaczek” mieć wielki pożytek – i dla siebie, i dla swoich osób partnerskich. Jest to dzieło nie tyle nawet edukacyjne, co afirmatywne. Karolina Sulej zaprosiła do rozmowy bohaterki, które na temat ciała miały i mają dużo do powiedzenia, a przy tym wpływają na inne kobiety, same przewędrowały ze swoimi ciałami kręte zwykle drogi. Nie jest to więc teoretyzowanie ani wymądrzanie się, ale opowieści wynikające z doświadczenia, zwykle bardzo intymnego.
„Ciałaczki” to bez wątpienia signum temporis, książka, która chyba nie mogła powstać w Polsce wcześniej, bo o wielu sprawach nie mówiono publicznie, a jeśli nawet, spotykało się to głównie ze sprzeciwem, krytyką, niejednokrotnie agresją. To książka czasów, kiedy sformułowanie „kompromis aborcyjny” pisze się w cudzysłowie, kiedy binarny płciowy podział świata jest coraz odważniej zacierany. To książka czasów, w których od tak nie można kazać aktorce na castingu rozebrać się, należy szanować intymność i seksualność człowieka, a bycie kobietą nie jest najcięższą karą za niebycie mężczyzną ani szablonem do kopiowania niegdysiejszych wzorców patriarchalnego porządku rzeczy. Karolina Sulej pisze o tym wszystkim, przywołując osiągnięcia swoich rozmówczyń i rozmawiając z nimi. Te rozmowy wydają się odbywać na poziomie wielkiego zaufania. Sulej nie jest panią dziennikarką, która przyszła popytać, żeby potem opisać spotkanie, ale jest ze swoimi bohaterkami w siostrzeństwie, stając się sama niejako kolejną bohaterką własnej książki. I nie chodzi mi tylko o „Kilka słów od ciała autorki”, które możemy przeczytać na samym końcu, szczerych i intymnych, a przez to odważnych. Odwaga jest, nawiasem mówiąc, czymś, co łączy ciałaczki i każe nam zadać pytanie, gdzie byłybyśmy i bylibyśmy bez nich?

Żyjemy w czasach, w których wiele kobiet widzi rzeczywistość w ciemnych barwach, bo właściwością, czy wręcz obsesją, każdego prawicowo-kościelnego reżimu jest absolutna kontrola nad kobiecym ciałem. Tak było 100 czy 200 lat temu, tak jest – co zatrważające – dzisiaj, choć wydawało się, że świat idzie wyłącznie do przodu. Marnym pocieszeniem jest to, że niewesoło bywa w nawet niezwykle zaawansowanych w postępie obyczajowym i prawach reprodukcyjnych kobiet Stanach Zjednoczonych, gdzie, wszystko na to wskazuje, kobiety zostaną wkrótce po niemal pół wieku pozbawione prawa do terminacji ciąży. Ale Karolina Sulej nie napisała „Ciałaczek”, żeby z nimi przysiąść na kamieniu i łkać. Napisała je, żeby pokazać, jak wielka robota została już wykonana, ale też, ile jeszcze przed nami. I że to, co przed nami, warte jest nieustannego wcielania. Chodzi, rzecz jasna, o feminizm, który wydaje się być dla nas jedynym ratunkiem.
Krystyna Kofta zauważa, że kiedy była młoda, mówiło się, że „dziewczyna daje dupy”, a skoro ona daje, to facet bierze. A co z braniem kobiet? – zapytuje pisarka, plastyczka i felietonistka. Czy kobiety mogą też brać? Czy kobiety mogą odmawiać? Co w ogóle kobiety mogą? Odpowiedzi na te pytania w czasach młodości Kofty głównie by nas smuciły, a dzisiaj najczęściej nas oburzają, co pokazuje progres osiągnięty w dużej mierze dzięki takim, jak Kofta, ciałaczkom. Albo takim, jak Nina Kowalewska-Motlik, której mama kiedyś powiedziała, że „kobieta może być szczęśliwa w miłości tylko wtedy, gdy jest niezależna finansowo”. Ciekawe, prawda? Do rozważenia? Do przegadania? Do wcielenia?
„Dwadzieścia parę lat temu naprawdę trudno było być dziewczyną” – mówi Aleksandra Józefowska, jedna z założycielek Grupy Ponton, zajmującej się edukacją seksualną młodzieży. Dzisiaj też nie jest łatwo, ale łatwiej, bo jest na kim się oprzeć, z kim współpracować, z kim pod rękę ruszyć do boju – nie tylko o sprawy tak fundamentalne, jak prawa reprodukcyjne, ale również takie, jak prześcignięcie facetów w nadawaniu potocznych nazw masturbacji. Bardzo mnie to, przyznaję, uderzyło, że mogę wyliczyć całkiem sporo męskich synonimów w tej materii (nie tylko ze względu na własną sumienną praktykę), a nie znam chyba żadnej potocznej nazwy na masturbację kobiet. Przypadek? „Sposób, w jaki widzimy nasze ciała, wpływa na to, w świecie jakich praw, obowiązków i obyczajów żyjemy” – mówi Iwona Demko, artystka wizualna, kuratorka, profesorka i niezmordowana ciałaczka. To zresztą tytuł jej wystawy, wymyślony przez Grażynę Wanat, Karolina Sulej przeflancowała na tytuł swej książki i myślę, że chyba już na stałe do naszej codziennej polszczyzny.
„Ciałaczki” trzeba czytać, ciałaczki trzeba poznać, wspierać. Ciałaczką można w końcu zostać, nabór jest otwarty nieustannie, a spraw do załatwienia bez liku. W decyzji o przystąpieniu do ciałania może bardzo pomóc lektura książki Karoliny Sulej. Można ją potem mocno przytulić do serca. Albo do waginy.

„Ciałaczki. Kobiety, które wcielają feminizm”, Karolina Sulej, wydawnictwo Znak
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.