Znaleziono 0 artykułów
13.12.2024

Jak wyglądałby świat bez mężczyzn? Ta powieść pokazuje alternatywną wersję rzeczywistości

13.12.2024
(Fot. Underwood Archives/Getty Images)

Jak wyglądałby świat bez mężczyzn? Jak funkcjonowałyby państwa rządzone wyłącznie przez kobiety? Jak zmieniłaby się kultura? Czy uratowałybyśmy Ziemię przed zagładą klimatyczną? Na te i dziesiątki cisnących się na usta pytań odpowiada dystopijna powieść Maren Uthaug „11%”.

Jakie książki byśmy czytały (bo już mężczyźni by się nie liczyli, więc z premedytacją używam tylko rodzaju żeńskiego), jakie seriale i filmy oglądały? Co inspirowałoby artystki? Jakie malowałyby obrazy? Jakiej muzyki byśmy słuchały? W jakich domach byśmy mieszkały? Jak rozwijałaby się gospodarka? Czy potrafiłybyśmy wyzbyć się wzorców stworzonych przez mężczyzn? Co z dążeniem do władzy? Co z rywalizacją? Jakich przedmiotów uczyłyby się w szkołach nasze córki? Czy w miejscach pracy zrobiłoby się bardziej demokratycznie? Jak długo zajęłoby nam przepracowanie traum wywołanych długimi wiekami ciemiężenia nas przez mężczyzn?

Wyobrażam sobie, że chyba każda kobieta choć przez chwilę snuła takie fantazje w swojej głowie. Patrząc na światowe statyki przemocy mężczyzn wobec kobiet, restrykcyjne reguły życia narzucane kobietom przez zwierzchników kościołów różnych religii, na statystyki kobietobójstw w Ameryce Łacińskiej czy honorowych zabójstw kobiet w świecie islamu, na liczby kobiet zgwałconych przez żołnierzy (i wygłodniałych cywilów) podczas toczących się wojen, trudno nie fantazjować o dniu, w którym zagrożenie płynące z samego faktu męskich istnień buzujących testosteronem nagle by zniknęło.

Taką wizję stworzyła Maren Uthaug, autorka urodzona w rodzinie samsko-norweskiej mieszkająca w Danii. Po tysiącleciach istnienia ludzkości kobiety wreszcie przejęły rządy nad światem. No, przynajmniej nad Skandynawią, bo tam rozgrywa się akcja powieści „11%”. O innych częściach Europy, nie wspominając już o innych kontynentach, cicho sza w książce. Może kataklizmy je zmiotły, morza zalały. To możliwe, bo świat w momencie przejmowania władzy przez kobiety był już na skraju wyczerpania na skutek zmian klimatycznych, wojen, kryzysów gospodarczych, a przede wszystkich wysokiego poziomu testosteronu i patriarchatu.

Zaprowadzenie jako takiego porządku w postpatriarchalnym świecie zajęło kobietom wieki, jednak ciągle wiele zostało jeszcze do zrobienia. Rodziny składały się z wielu matek i ich córek. Ludzie nie znały (tak określano już tylko kobiety, samców należących do tego samego gatunku wykluczono z miana człowieka) zazdrości i rywalizacji (przynajmniej takie obowiązywały standardy), od dziecięctwa uczyły się zaspokajać swoje ciała, relaksować i dbać o przyjemności. W miejsce dawnych osiedli i historycznych dzielnic powstawały krągłe budowle, swą formą nawiązujące do kobiecych miękkich form, żadnych fallicznych ostrych kątów. Nadal jednak spore części miast nie zostały przebudowane i samoistnie przemieniały się w slumsy. To wiec pierwszy znak, że o równości w świecie kobiet nie było mowy. Osiemdziesiąt lat wcześniej jeden ze starych domów zeskłotowały mniszki-czarodziejki, postrzegane przez inne obywatelki jako brudne i cuchnące wiedźmy. Co z tego, że obowiązywał zakaz wykluczania jakichkolwiek wspólnot. Dziś w klasztorze mieszkają już tylko trzy kobiety: Najstarsza, Cicha i Medea oraz… czteroletni chłopiec, trzymany w pokoju na piętrze – który jest ich największą tajemnicą. Bo chłopcy nadal się rodzili, i należało ich niezwłocznie oddawać do Centrum, by pozostali już tam pod nadzorem do końca swoich dni, służąc jako materiał badawczy i źródło nasienia.

Medea żyje w klasztorze już 40 lat, opiekuje się wężami, rozmnaża je, dokarmia, a nocą owija się nimi do snu; przyrządza też różne tajemne mikstury z ziół i krwi menstruacyjnej na wszelakie dolegliwości. W miłosne ciasteczka zaopatruje mężonów, którzy za pomocą atrap penisów zaspokajali odwiedzające ich kobiety, ciasteczka-afrodyzjaki zapewniały im stałą rozkochaną klientelę. Medea ma nadzieję, że za parę lat do swoich mikstur będzie mogła dodawać nasienie chłopca, w końcu trzymają go, by mieć z niego pożytek. Pewnego dnia mniszkę odwiedza chrześcijańska (!) kapłanka Wicca, która po przekroczeniu progu klasztoru wzdryga się z obrzydzenia:

„– Myślałam, że w końcu zlikwidowano większość patriarchalnych willi takich jak ta (…).

– Mamy nadzieję, że naszą okolice oszczędzą. To przecież stare historyczne budynki. Ten dom liczy sobie kilkaset lat, pochodzi z drugiej połowy dwudziestego wieku.

– Zawsze możecie wierzyć, że zostawią ten dom na postrach i przestrogę dla potomnych, jak coś w rodzaju Auschwitz.

Medea skinęła głową, nie mając pojęcia, czym jest Auschwitz. Rozłożone na wiele lat wykształcenie magiczne miało swoje zalety, ale znajomość historii powszechnej do nich nie należała”.

Wicca potrzebuje kobry, niezbędnej do odprawiania nabożeństw. Matka i tak już ją przeklina, że nie sprawdza się w roli kapłanki i przynosi wstyd jej szlachetnemu kapłańskiemu rodowi, że już tyle węży doprowadziła do śmierci. Kobiety, choć reprezentują dwa różne środowiska i odmienne poglądy, zostają kochankami. Medea odwiedza ją w jej krągłym domu. Tam spędzają czas na cielesnych igraszkach. O miłości jakoś nie ma tu mowy, chyba zbyt bliska jest nienawiści tak typowej dla samców.

Medei żal samców, co tydzień demonstruje w ich obronie. Skoro zostali pokonani, może należałoby im dać odrobinę wolności?

„– Chciałabyś puścić mężczyzn luzem po ulicach?! Czy twoim zdaniem historia nie dowiodła, jak wielkie zagrożenie stanowią dla nas, ludzi – spytała oburzona Eva, inna mieszkanka chrześcijańskiej willi. – Nie wiem, czy wy, wiedźmy, potraficie w ogóle czytać i pisać, ale zastanów się, dlaczego tyle słów nigdy nie doczekało się formy żeńskiej. Takich jak pedofil i gangster. Czy złoczyńca”.

Tak więc mamy Medeę, Wiccę, Evę i Cichą. Cztery kobiety, których losy się splatają. Ich prababki wywalczyły im wolność od męskiego uciemiężenia, one lepiej lub gorzej starają się im odwdzięczyć, żyjąc zgodnie z nowymi regułami. Każda z nich jednak kryje jakąś tajemnicę, której strzeże jak skarbu. (I tu robi się ciut jak w „Seksmisji”, co bywa komiczne.)

Powieść wciąga, czyta się ją z przyjemnością podszytą satysfakcją, że wreszcie się udało. Choć za jaką cenę? Autorka prowokuje swoimi fantastycznymi pomysłami. Jednak nie wszystkie wytrzymują granice mojej wyobraźni. Wspaniały jest wątek relacji kobiet i zwierząt, Medei z wężami, ptakami, psami, Evy ze szczurami – odczarowanie przez kobiety gatunków kiedyś budzących powszechnie strach i obrzydzenie. Za to wątek odrodzonego „nowego” chrześcijaństwa zupełnie mi się nie skleja. Osobiście Kościół chrześcijański (jak i inne) unicestwiłabym jako wielką patriarchalną i niebezpieczną mafię, zamiast na siłę doszukiwać się drugiego dna w postaci Bogini-Matki zamienionej na Boga-Ojca. A co z Jezusem, bądź co bądź mężczyzną? No i ta cała filozofia cierpienia za grzechy – nie współgra mi z założeniami świata pomęskiego.

Dobre jest to, że Uthaug nie maluje utopii – krainy szczęśliwości, a raczej dystopię. Świat, w którym obsesyjna kontrola nad gatunkiem męskim, by nie dopuścić samców do ich ponownego aktywnego uczestnictwa w rozwoju ludzkości, rozciąga się również na kobiety, a welurowe – jak nazywa się strażniczki – ubeczki patrolujące ulice potrafią sięgać po metody przypominające te stosowane niegdyś przez czekistów.

Szczęśliwego zakończenia w wizji Uthaug nie odnajdziemy, bo odbudować to, co przez wieki człowiek zniszczył – dodać należy w tym przypadku: rękami i ciasnymi umysłami mężczyzn – już się po prostu nie da.

Maren Uthaug, „11%”, przekład z duńskiego Joanna Cymbrykiewicz, wydawnictwo ArtRage

 

Maria Fredro-Smoleńska
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Jak wyglądałby świat bez mężczyzn? Ta powieść pokazuje alternatywną wersję rzeczywistości
Proszę czekać..
Zamknij