Nikt tak jak ona nie pisze o doświadczeniu odosobnienia, wyalienowania czy zamknięcia w ciasnej przestrzeni własnej głowy. Autorka głośnej powieści „Mój rok relaksu i odpoczynku”, Ottessa Moshfegh, powraca z historią o niewyjaśnionej zbrodni, która pojawia się w życiu samotnej starszej kobiety. I choć mowa o domniemaniu morderstwa, a atmosfera w książce z każdą stroną gęstnieje, „Śmierci w jej dłoniach” bardzo daleko od kryminału.
Amerykanka chorwacko-żydowsko-irańskiego pochodzenia jest autorką czterech powieści i choć „Śmierć w jej dłoniach”, wydana w Stanach w 2020 roku, jest trzecią z nich, w Polsce jednak ukazuje się w czwartej kolejności: po debiutanckiej „Eileen”, najświeższej „Lapvonie” i niezwykle popularnej w czasie pandemii powieści „Mój rok relaksu i odpoczynku”. Ta ostatnia książka opowiada o młodej mieszkance Nowego Jorku, która postanawia tymczasowo wyłączyć się z życia – i to w sensie dosłownym. Za pomocą odpowiednio dawkowanych leków nasennych dziewczyna stara się przespać 12 miesięcy, by nabrać sił niezbędnych do zmierzenia się z niewesołą rzeczywistością. Bohaterka „Śmierci w jej dłoniach” bardzo się od niej różni – Vesta Gul ma ponad 70 lat i zamiast w metropolii mieszka w niewielkim mieszkaniu pod lasem. Od swoich powinności nigdy nie uciekała – sumiennie wykonywała obowiązki żony naukowca – a teraz, po jego śmierci, pozwala sobie na rodzaj zasłużonej emerytury, czyli codzienność pełną rutyny, spacerów z ukochanym psem i niezależności od innych osób. Choć tematem obu książek jest samotność, która doprowadza bohaterki na skraj szaleństwa, Vesta wydaje się działać odwrotnie niż jej bezimienna poprzedniczka – podczas gdy młoda dziewczyna straumatyzowana przez rzeczywistość stara się zasnąć, aby się od tej rzeczywistości odciąć, Vesta Gul szuka powodu – i go znajduje – by ze swojej codzienności gwałtownie się obudzić.
Fikcja w jej dłoniach
„Miała na imię Magda. Nikt nigdy się nie dowie, kto ją zabił. Nie ja. Tu spoczywają jej zwłoki” – oto pierwsze słowa książki „Śmierć w jej dłoniach” i zarazem treść karteczki, którą Vesta Gul znajduje podczas spaceru z Charliem, psem uratowanym ze schroniska po śmierci męża kobiety. To mógłby być także początek detektywistycznego dochodzenia i kryminalnej historii o zagadkowej zbrodni dokonanej w sąsiedztwie Vesty Gul. Tak zresztą można sądzić po lekturze pierwszej części książki – starsza kobieta działa bowiem według schematu, jakiego moglibyśmy się po tak zaczynającej się fabule spodziewać. Stara się ustalić, kim była Magda, kto i dlaczego miałby ją zabić, w jakich okolicznościach dokonano zbrodni, a wszystko po to, by doprowadzić nas do rozwikłania zagadki, a najlepiej także do winnego, który poniesie za swój czyn karę. Moshfegh zaczyna jednak z czasem ten schemat przełamywać, a każdy z wprowadzonych początkowo wątków nasyca się zupełnie nową barwą. Starsza pani prowadząca śledztwo dla zabicia nudy po śmierci ukochanego męża powoli przeobraża się w kobietę, która pod pretekstem rekonstrukcji historii nieznanej Magdy szuka odwetu za zmarnowanie życia przez mężczyznę o dwóch twarzach. Nawet Charlie darzony przez bohaterkę wyjątkowym uczuciem, rozumiejący ją bez słów, dzielący z nią, jak sama twierdzi, „umysł i pole mentalne uczuć”, przeobraża się i ostatecznie zajmuje w tej fabularnej rozgrywce zupełnie inne miejsce niż to, które czytelnik lub czytelniczka chcieliby mu początkowo przypisać.
„Śmierć w jej dłoniach” pełna jest niekonsekwencji, a obraz Vesty Gul nie składa się w spójną całość. Jest to być może część zabiegu Ottessy Moshfegh, która odtwarza rozedrganą, rozczłonkowaną jaźń pogrążoną w żałobie – po życiu bliskiej osoby lub tak naprawdę swoim własnym. Bohaterka opętana historią Magdy zaczyna pisać o niej książkę, a wyobraźnia podsuwa jej hipotezy i wątki, które z czasem mieszają się z rzeczywistością. Jednym z wyobrażonych przez narratorkę bohaterów jest mężczyzna o jakże znaczącym (mało subtelny zabieg) imieniu Ghod – to on rozdaje w pisanej przez Vestę historii karty. W pewnym momencie jednak również on – podobnie jak sama Magda – staje się częścią jej realnego życia, a nie tworzonej fabuły. Nie wiadomo już, czy mamy do czynienia z faktami czy tylko z domysłami Vesty i gdzie przebiega granica fikcji – tej tworzonej przez bohaterkę i tej trzymanej przez nas w dłoniach.
Kiełkujące samotne nasionka
„[Kochałam ją] raczej tak, jak kochałam nasionka, które miały już za chwilę wykiełkować w moim nowym ogrodzie. Kochałam ją tak, jak kochałam pęd do życia i cud kwitnienia. Kochałam ją tak, jak kochałam przyszłość”, stwierdza Vesta Gul, a obiektem tak opisanego uczucia jest Magda, którą narratorka ulepiła z własnych fantazji. Pochodząca z Europy wschodniej Vesta – podobnie jak jej wyobrażenie o Magdzie – jest osobą z zewnątrz, Inną, która przyjmowana jest z poprawną politycznie uprzejmością, ale bez cienia autentycznej serdeczności. W osobie Magdy i we własnym wspaniałomyślnym geście przywracania jej do życia za pomocą opisania jej losów bohaterka widzi szansę na odzyskanie także własnej przeszłości. Walczy o nią i opłakuje Magdę tak, jakby walczyła i opłakiwała samą siebie. Więź, którą nawiązuje z zaledwie cieniem człowieka, imieniem domagającym się dopisania biografii, jest być może najsmutniejszą z możliwych – swoistą kwintesencją samotności.
Czy prawdziwa, głęboka relacja możliwa jest tylko z postacią stworzoną przez samego siebie? Czy poza światem fikcji, w którym tak łatwo posiadać wymyśloną osobę na własność, jesteśmy skazani na samotność? Czy odnalezienie szczęścia w całkowitym odosobnieniu jest w ogóle możliwe, czy zawsze okazuje się mrzonką? To tylko parę z pytań i hipotez, które podpowiada Ottessa Moshfegh, specjalistka od literackich obrazów samotności.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.