Anne Enright, laureatka Nagrody Bookera za „Tajemnicę rodu Hegartych” (2007), akcję swoich powieści umieszcza niezmiennie w rodzimej Irlandii. Rodzinne więzi, ich poplątanie, napięcia, macierzyństwo, miłość to tematy, które pisarka rozkłada na części pierwsze. Bohaterowie, dla których potrafi się zatracić i potem za nimi tęsknić, jak powiedziała w jednym z wywiadów, są perfekcyjnie i inteligentnie skonstruowanymi postaciami, a każda jest obdarzona własnym językiem. Tak też jest z bohaterami jej nowej powieści „Strzyżyk woleczoko”, w której autorka nie stroni od przemocy – tej domowej i tej seksualnej.
„Tęsknił za małym irlandzkim strzyżykiem. Opowiadał o lasach z dzwonkami, o żonie i jej chorobie.
– Zachorowała – odparł i opuścił wzrok. – Niestety… I małżeństwo nie przetrwało.
Podniósł wilgotne oczy. Dlaczego? Oczekiwał współczucia”.
To fragment wywiadu, którego znakomity poeta irlandzki, Philip McDaragh, udzielił amerykańskiej telewizji. Wtedy już mieszkał w Stanach, miał nową młodą żonę. To fragment powracający w powieści jak refren piosenki, której nie można wyrzucić z głowy. Zalega w głowie córki Phila, Carmel, i jej córki, a jego wnuczki – Nell. Najnowsza książka Anne Enright „Strzyżyk woleoczko” mówi o relacji między matką i córką, Carmel i Nell, i ciążącym nad obiema Philem, ojcem i dziadkiem, a raczej jego zjawą i poezją, którą po sobie zostawił.
Phil – Philip tylko na okładkach książek i w oficjalnych sytuacjach – wyróżniał się jako dziecko spośród licznego rodzeństwa, zaczytywał w książkach pożyczanych od miejscowego księdza, uwielbiał szwendać się po okolicy, oglądać ptaki, wiejską przyrodę. Wymyślił elfy zamieszkujące pobliski kamieniołom. Czuły na piękno, wierzył, że swoją wrażliwością uszczęśliwia innych, a nawet zmienia ich los na lepszy. Że ma prawo dzielić się swoją czułością, miłością ze wszystkimi, którzy potrafią porazić go swym pięknem. Mowa oczywiście o kobietach, których miał cały bukiet – jak sam powiedział. Kochał Terry, swoją żonę, co nie przeszkadzało mu kochać też inne. Był poetą, potrzebował coraz to nowego świeżego źródła swych wierszy – bo czy istnieją inne wiersze niż te o miłości, jak mówił. Gdy Terry zachorowała na raka, w wyniku czego amputowano jej pierś, małżeństwo nie mogło przetrwać – jak ze smutkiem przyznał w wywiadzie po latach. Terry przestała być piękna, poza tym zaczęła wymagać uwagi, a to jemu przecież uwaga się należała. Wystarczy, że innym dedykował wiersze. Córce Carmel poświęcił utwór o strzyżyku, bo lubił w niej widzieć tego małego ptaszka, który chce wymknąć się spod jego kontroli.
Carmel nigdy nie wybaczyła ojcu, że je opuścił, porzucił, pamiętała każdą sekundę ostatniego razu, kiedy pojawił się w domu. Matka leżała w łóżku obolała po operacji, starsza siostra Imelda ją opatrywała, a on wtargnął nietrzeźwy i szukał swego zegarka, wściekły na Terry, że na pewno gdzieś go po złości schowała. Gwałtownie przetrząsnął jej posłanie w przypływie złości, a gdy wyszedł, Carmel wiedziała, że już na zawsze. Imelda pamiętała to inaczej. Nigdy nie można było powiedzieć złego słowa o poecie Philu, jego czci broniła Terry, a po jej śmierci – Imelda.
Nell nie poznała dziadka. Ale gdy tylko odkryła jego poezję, zaczytywała się w niej, czuła z nim duchową więź. Wytatuowała nawet jeden wers – „miłość to fala” – poniżej obojczyka. Łączyła ich ptasia pasja. Między innymi. Nell nie poznała też swego ojca, bo nie istniał. Był jakimś krótkim, nic nieznaczącym akapitem w życiu Carmel, która poprzysięgła sobie, że nigdy nie pozwoli, by jej córka przechodziła przez koszmar porzucenia, jakiego sama doświadczyła. Nie pozwalała również żadnemu mężczyźnie brać jej na ręce. Odrzuciła małżeństwo, z góry. Jeśli umawiała się z mężczyznami, to dla seksu, nie dopuszczała do bliższej więzi, a już na pewno nie do sytuacji, w której miałaby się którymś z nich opiekować.
Nell jest dwudziestolatką, która chce zostać pisarką, jak dziadek. Ale na razie zarabia, pisząc posty do mediów społecznościowych dla pewnej influencerki i dla biura podróży. Miota się, ma wiele pomysłów, do których zapala się na chwilę. Pewnego dnia zakochuje się w chłopaku, ale on nie przejawia do niej żadnych uczuć, chce ją tylko „posuwać”, i to tak, jak on tego chce – boleśnie; a ona tkwi w tej przemocowej, toksycznej relacji przez jakiś czas, doszukując się w niej sensu. Carmel także potrafiła użyć siły wobec niej, gdy była młodsza – to jeden z brutalniejszych fragmentów powieści. Sama też pewnie nieraz oberwała od ojca. A ojciec od swojego i od matki („Dla matki znalazło się zastępstwo w szkole w mieście, a później stała posada nauczycielki. Wkrótce jeździła do pracy na rowerze, policzki jej się zaróżowiły, a ramiona wyszczuplały od bicia dzieci innych niż własne”). Carmel i Nell kochają się ponad wszystko, ale nadopiekuńczość matki wobec córki sprawia, że Nell nie zwierza się jej ze swojego życia. Nie chce słuchać uwag, rad, komentarzy.
Anne Enright fantastycznie prowadzi narrację. Pozwala mówić w pierwszej osobie Nell, a także Philowi, któremu udziela głosu w jednym rozdziale, jakby dawała mu szansę na wytłumaczenie się – choć on tej szansy nie wykorzystuje. Losy Carmel opowiada już natomiast w trzeciej osobie. Każdego obdarowuje innym językiem, własnym słownictwem – a autorka polskiego przekładu, Kaja Gucio, doskonale tę różnorodność odczytuje, wyłapuje niuanse. Philowi bliżej do dawnych poetów, jego narcyzm ubrany w pełne ulotności frazy przeplatany jest wierszami – które (tak jak i innych staroirlandzkich poetów) przetłumaczył z kolei Piotr Siemion. Carmel jest oschła, powściągliwa, często wściekła, zbuntowana – to feministka, z której furia lubi się ulewać. Ale też zdziwienie. Nell zanurzona w internecie, w smartfonie, w Instagramie, snapchatach, szuka swojej drogi.
Enright przez postaci przepuszcza rodzimą Irlandię, jej przyrodę, kwiaty, zapachy, ptaki, ale też zmiany społeczne zachodzące na przestrzeni ostatnich dekad. Jednak mimo nich, mimo otwierania się na świat w domach często nadal obowiązują „stare dobre” zasady: ustalona hierarchia, przemoc, podporządkowanie. Dziedziczone. By nie wejść w ten schemat, trzeba być jak Carmel. Która ubolewa, że zawiodła jako matka, choć może po prostu była wystarczająco dobrą matką. Idealizowanie tej roli także wywodzi się z patriarchatu, przed którym Carmel chciała się obronić – i uchronić własną córkę. Gdy Nell przyprowadzi do domu chłopaka, usłyszy w głosie matki nutę żalu i rozczarowania: „Myślałam, że będziesz lesbijką”.
(…)
strzyżyczka
zerknęła
z miseczki
mej pięści
zamarła
jej oczko, hołd jasny
dla mego oka olbrzymiego
furgot
jej pulsu
jak ekstaza
strzyżyczka, woleoczko
jej paniczny wir
w pierzastym powietrzu
gdy już rozwarłem dłoń
i drapieżny, lecz lekki
nawet nie poczułem
szarpnięcia
jej wzlotu
byle dalej ode mnie (…)
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.