Dowiódł tego wielki George Orwell reportażem „W hołdzie Katalonii”, a potwierdzili Ernest Hemingway powieścią „Komu bije dzwon” oraz Jean-Paul Sartre książką „Mur”. Wojna domowa w Hiszpanii (1936-1939) była kapitalnym materiałem dla literatury – pół miliona ofiar, krwawy terror i polityczne intrygi zawsze są lepszym tworzywem pisarskim niż sielskość i anielskość.
Dziś, za sprawą Wydawnictwa Czarne, możemy przeczytać, że wojna między hiszpańskimi republikanami a faszystami odcisnęła ślad również na literaturze polskiej. A precyzyjniej – na pisarstwie II Rzeczypospolitej, jako że dziennikarz i pisarz Szmuel Lejb Sznajderman był autorem dwujęzycznym, przysyłał korespondencje po polsku i w jidysz. Były na tyle dobre, że drukowano je także w Europie i USA. Sznajderman zyskał zasłużone miano pierwszego żydowskiego korespondenta wojennego.
Urodzony w Kazimierzu Dolnym Sznajderman podróżował po Hiszpanii w wybornym towarzystwie. Miał przy sobie żonę, która redagowała jego teksty tak głęboko i celnie, że powinna być ich współautorką zaznaczoną na tytułowej stronie (dziś najpewniej tak by było, lecz to książka napisana przed wielu dekadami). Jego kompanem był wybitnie zdolny i spostrzegawczy warszawiak Dawid Szymin, który dzięki zdjęciom z wojny wdarł się przebojem do światowej elity fotoreporterów (zmienił nazwisko na David Seymour, był współzałożycielem słynnej agencji fotograficznej Magnum, zginął w konflikcie sueskim na linii zawieszenia ognia między Egiptem a Izraelem, dokumentując wymianę jeńców).
Razem stworzyli reportaż doskonały i kompletny, a jednak znacząco inny od pisarstwa Orwella czy Hemingwaya. Choć jeździli na front i blisko frontu, woleli portretować życie wojennego zaplecza. Pracowali razem, dlatego w reportażach czuć głębokie porozumienie między słowem a zdjęciami. Obie techniki opowiadania świata nie kłócą się, lecz raczej wspierają – świadome, iż tylko w ten sposób można uzyskać precyzyjny i wielowymiarowy obraz całości.
Hiszpańska wojna domowa nie tolerowała letnich postaw. Każdy, łącznie z relacjonującymi ją dziennikarzami, musiał wybrać, kogo uważa za sojusznika i kto w konflikcie ma rację. Nie ma co się dziwić, iż Sznajderman i Seymour stanęli po stronie republikanów; wszak trudno wyobrazić sobie Żydów wspierających generała Francisca Franco, zza pleców którego wyciągali szyje Hitler i Mussolini. Lecz – mimo wyraźnych sympatii – przedstawiali własne spojrzenie.
Sznajderman pisze o fabrykach szampana, czyli o produkcji i smakowaniu win musujących Codorniu, towaru eksportowego rewolucyjnej Hiszpanii i pocieszyciela republikanów. Oraz o dawnych właścicielach winnic pozbawionych własności. O włókniarzach i tkaczach, którzy nagle mogą rządzić się sami. I o ludziach, do których jeszcze nie tak dawno należały te tkalnie i którzy nie wyzyskiwali tak jak w Łodzi, polskiej ziemi obiecanej. Sprawozdaje procesy oficerów, którzy czynnie lub przez zaniechanie wsparli faszystowski pucz. Lecz wyraźnie daje do zrozumienia, iż tzw. sprawiedliwość ludowa niekoniecznie jest sprawiedliwością. Jedzie do klasztoru Montserrat, który – wedle propagandy faszystów – miał być zbezczeszczony, a tymczasem jedyny mnich, który tam pozostał (inni uciekli ze strachu przed rewolucją) pokazuje mu obrazy El Greca i wielką kolekcję judaików, a przy okazji częstuje klasztornym winem, choć sam nie przekroczy progu winiarni.
Słowem – Sznajderman jest zaangażowany, ale też bezstronny. Nie pasuje do lukrowanych opisów hiszpańskiej wojny i racji rewolucjonistów, czym popisał się Hemingway. Jest bardziej jak Orwell, który z szacunku do prawdy zrelacjonował, co w Hiszpanii chce zwojować sowiecka Rosja. Zależy mu, by przedstawić entuzjazm hiszpańskiego ludu z całych sił wspierającego republikanów, ale jeszcze bardziej zależy mu na faktach, a to znaczy, że musi pisać o zmęczeniu, braku wiary, pocie, krwi i potarmoszonych nadziejach. To autor po prostu uczciwy.
Nie jest to reportaż nowoczesny, ale naoczny, co świadczy o jego znaczeniu, bo świadkowanie to największa wartość literatury faktu. Sznajderman umie się bawić językiem, co sprawia, że jego pisanie wykracza daleko poza suchą relację. Czujemy, że lubi prawdę, a jego empatia jest po stronie ludzi dzielnych i uczciwych, choć niekoniecznie zwycięzców. To także zaleta tej książki.
W tekstach Sznajdermana i fotografiach Seymoura widać, iż autorzy nie muszą się spieszyć, mają czas na rozmowę i zastanowienie. I na dodatek ktoś im to wszystko finansuje. W tym sensie Sznajderman i Seymour mieli lepiej niż współcześni reporterzy poganiani przez redaktorów, niedofinansowani, a więc niejako skazani na pobieżność i bylejakość. Tak łaskawe dla reportażu czasy pewnie już nie wrócą. Cieszmy się więc, że coś z nich pozostało, jak choćby ta książka.
S.L. Sznajderman, „Wojna w Hiszpanii. Reportaż z głębi kraju”, z przedmowami Magdaleny Kozłowskiej i Karoliny Koprowskiej oraz zdjęciami Davida Seymoura, Wydawnictwo Czarne.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.