W tej historii są pożary hiszpańskich i amerykańskich miast, ogień oraz zmieszany z bezczelnością niezwykły talent budowniczego Nowego Jorku Rafaela Guastavina, emigranta z Hiszpanii i domorosłego architekta. Poznamy też jego syna, żyjącego w cieniu genialnego ojca. „Życie Guastavina i Guastavina” napisał autor wybitny, Andrés Barba.
Smakujmy każde słowo, jak delektujemy się szczypcami homara w najelegantszych, a przede wszystkim dobrych restauracjach – liczy się rozkosz. Nawet jeśli wyjdziemy ciągle głodni, umknie to z pamięci. Książka Andrésa Barby liczy raptem około 130 stron, a byłoby ich o wiele mniej, gdyby wydawca nie pompował czcionki do rozmiarów największych liter z tablic diagnozujących wady wzroku. Jakby nie wypadało dać czytelnikom rzecz tak malutką, na dodatek za 40 złotych. Tymczasem wypada jak najbardziej, za smak płaci się wszystkie pieniądze, bywa to bowiem rzecz najważniejsza.
W tej książce poznamy historię, w której będą pożary hiszpańskich i amerykańskich miast, ogień oraz zmieszany z bezczelnością niezwykły talent emigranta i domorosłego architekta, budowniczego Nowego Jorku, o którym nie wiemy, czy był większym łajdakiem, czy geniuszem. „Guastavino z trudem przyzwyczaił się do pewnych podstawowych kwestii związanych z nowym krajem, na przykład do tego, że nie było wina (!) i że ludzie żuli tytoń, wypluwając potem ohydną zawiesinę. Wszechobecność – przede wszystkim – spluwaczek załamuje Guastavina bardziej niż cokolwiek innego, co jest informacją tak absurdalną, że aż cudownie wiarygodną; można zniszczyć rodzinę, zdefraudować czterdzieści tysięcy dolarów [sprawa dzieje się pod koniec XIX wieku, a wtedy dolar to był dolar], przepłynąć ocean, a potem się oburzyć, że ludzie plują. Tacy właśnie jesteśmy”.
To historia emigranta z Hiszpanii, architekta Rafaela Guastavina i Rafaela Guastavina juniora, człowieka przykrytego legendą ojca, a może tylko własnym wyobrażeniem o tym, kim był. Czy właśnie tak naprawdę wyglądało życie tej dwójki, nie mamy pojęcia, choć okruchy biografii zgadzają się z rzeczywistością. Guastavino senior marzył, że zostanie muzykiem, lecz los odebrał mu niezbędny do tego talent. Przyuczał się zatem do zawodu architekta, korzystając ze wsparcia zamożnej rodziny, choć zdaje się, że niekoniecznie był przez nią szanowany. Nigdy nie zdobył żadnych formalnych papierów, potwierdzających umiejętności. Możemy szczerze wątpić, czy mu na tym zależało.
W bardzo wczesnej młodości Rafael uwiódł niejaką Pilar, młodszą od siebie sierotę, przygarniętą przez wujostwo. Sprokurował jej czterech synów, co samo w sobie jest historią na niezły familijny dramat. Pilar w pierwszą ciążę, jak powiadają, zaszła przedwcześnie, przed ołtarzem darzyła męża szczerą nienawiścią. Ale rodziła jego dzieci aż po ostatnie, Rafaela Guastavina, który na świecie zjawił się w wyniku nieprzewidzianego incydentu. W tym czasie małżonkowie od dawna ze sobą nie mieszkali, Guastavino senior miał jawną kochankę (wcześniejsze ukrywał, lecz bez zbytniego zaangażowania), a Pilar ograbiała go z rodzinnych spadków.
Już w Hiszpanii Guastavino budował pięknie i z rozmachem. Do Ameryki przywiózł pomysł rodem ze średniowiecza – jak stawiać ognioodporne domy z cegieł, cementu portlandzkiego, związane stalą. Nie wymyślił niczego nowego, jednak opatentował swój sposób budowania, jakby był architektonicznym Einsteinem. Projektował konstrukcje bardziej okazałe i bezpieczne niż drewniane chałupy, stanowiące w XIX wieku o kondycji Chicago, Bostonu, Nowego Jorku. Wszystkie te miasta doświadczały ogromnych pożarów, ogień trawił ściany oraz ulice i chodniki, wykładane łatwopalnym materiałem. Pożary powodowały zniszczenia i śmierć tysięcy ludzi. Lecz – wiemy, choć wiedza to przykra – nigdzie i nigdy nowe nie rośnie szybciej i lepiej niż na popiele. Guastavino pojął to bez dwóch zdań.
Andrés Barba jest laureatem wielu nagród literackich, a jego książki dostają znakomite recenzje. Jak Rafael Guastavino był architektem co się zowie, a jeszcze większym kombinatorem, seksualnym drapieżnikiem i przeciwieństwem dżentelmena, tak Barba jest pisarzem wybitnym. Mario Vargas Llosa poświęcił słowo jego książce: „Andrésowi porady są niepotrzebne. Wymyślił już świat i doskonale wcieli go w życie. Jak na pisarza w tym wieku ma niespotykane umiejętności”.
Przede wszystkim zauważmy ostatnie zdanie. Andrés Barba urodził się w 1975 roku, więc sformułowanie „ten wiek” oznacza, że to młodziak, choć przed pięćdziesiątką. Czyżby Llosa, pisarz genialny, bał się, że jeszcze chwilka, a Barba dorośnie i okaże się lepszy? Czy przez noblistę przemawiają lęk i zazdrość? Co wówczas? Wysadzi Andrés z siodła starego mistrza Maria? A może się zlituje?
„Życie Guastavina i Guastavina”, Andrés Barba, tłumaczyła Katarzyna Okrasko, wydawnictwo Filtry
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.