Ledwie wyszła powieść „Martwy klif” – w kwietniu – a już jest kolejna: „Wodnik”. Czyżby Jędrzej Pasierski zaczął przedkładać ilość nad jakość? A może tak wkręcił się w pisanie kryminałów i thrillerów, że pomysły na kolejne książki nie dają mu spokoju?
Po lekturze „Wodnika” przestałam się niepokoić. Niech Pasierski pisze dalej, bo wychodzi mu to coraz lepiej. Żeby nie dać sobie przyszyć łatki autora od jednej serii kryminalnej z komisarz Niną Warwiłow w roli głównej, co jakiś czas raczy nas thrillerem z tajemniczą zbrodnią w tle. Tak jest w przypadku „Wodnika”.
Narratorem jest doświadczony psycholog Szczepan Turski, który w ostatnim czasie zajmuje się interwencjami wśród dzieci. Rodzice nieradzący sobie z zapanowaniem nad zachowaniem dziecka mogą zgłosić się do Turskiego po pomoc. Psycholog spędza z rodziną tydzień i udziela wskazówek, jak rozwiązać zaistniały problem. Tym razem wyrusza na Roztocze – do Zwierzyńca, gdzie mieszka jego klient, siedmioletni Michał. Chłopiec zachowuje się agresywnie, niszczy wszystkie zabawki, a jego matka Beata Gajus boi się, żeby nie przeniósł przemocy na inne dzieci w szkole. Turski już po przekroczenia progu starego, drewnianego podupadłego domu państwa Gajusów czuje, że popełnił błąd, przyjmując to zlecenie. Wybuchy złości malca szybko okażą się uzasadnioną reakcją na zamiecione pod dywan tajemnice rodzinne. A te wiążą się z nie do końca wyjaśnionym utonięciem dwa lata wcześniej starszego syna Gajusów, Marcela.
W Zwierzyńcu jest jeszcze jedna nierozwikłana sprawa – zaginięcie nastolatki Heleny Radło. Zniknęła bez śladu 12 lat temu. Ta historia pochłania inną pierwszoplanową bohaterkę „Wodnika” – Ulę Radziwinowicz, pisarkę poczytnych powieści, która postanowiła niewyjaśnione losy Heleny opisać w swojej książce. Po raz pierwszy nie wymyśla postaci, miejsc ani intryg, tylko rekonstruuje wydarzenia, które zdarzyły się naprawdę. Nie zna jednak zakończenia historii. W jego odkryciu pomoże jej spotkanie ze Szczepanem. W końcu Zwierzyniec to mała miejscowość, wszystko się ze sobą splata wcześniej czy później.
Mam chwilami wrażenie, że Pasierski w rozterkach Uli przemyca swoje własne – te zawodowe, rzecz jasna. Na pytanie o nową książkę Ula odpowiada: „Nie, nie, to poza serią – (…) Niczym autorka serii powieściowej z książki Stephena Kinga Ula miała najwyraźniej psi obowiązek kontynuować swój najpopularniejszy cykl. A tymczasem robiła coś zupełnie innego”. Czyżby pisarz miał dość przygód komisarz Warwiłow i delikatnie chciałby to zakomunikować czytelnikom? Sonduje ich reakcje? Już słyszę głosy protestów. Sama też nie chciałabym jeszcze żegnać się z moją ulubioną policjantką.
Innym razem Ula rozmyśla: „Czemu to pisanie miało służyć? Czy ona sama wierutnie się nie okłamywała? Czy jeszcze tworzyła cokolwiek poza czytadłami, które czytelnicy łykali w jedną noc? Początkowo nie posiadała się z radości na wieść o ich poczytności, z czasem zaczęła na nie patrzeć jak na dzieła jednorazowe, do przeczytania i zapomnienia”. Czy też takie chwile zwątpienia nachodzą Pasierskiego?
Tak czy inaczej, po thriller psychologiczny „Wodnik” dobrze jest sięgnąć. Nawet jeśli potem się o nim zapomni. Autor tak skonstruował fabułę, że czytelnicy do ostatniego rozdziału nie domyślą się zakończenia i nie rozwikłają zwierzynieckich tajemnic. Do tego Jędrzej Pasierski, co stało się cechą rozpoznawczą jego powieści, zabiera nas w mało znane zakątki Polski, zderza mniej lub bardziej z ich historią. Tym razem jego bohaterowie przemierzają lasy roztoczańskie i uliczki małego miasteczka. Można zawędrować niechcący na cmentarz żydowski albo w bagienne okolice stawów Echo. Warto.
Jędrzej Pasierski, „Wodnik”, Wydawnictwo Czarne
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.