Bohaterki powieści Anny Hogeland „Długa odpowiedź” łączy macierzyństwo lub jego pragnienie, wyczekiwana lub niespodziewana ciąża, poronienie, aborcja lub udany poród. To bardzo ważna książka w czasach, gdy Polkom odebrano prawo do samodzielnego podejmowania decyzji w sprawie prokreacji.
Czytając książkę Amerykanki Anny Hogeland „Długa odpowiedź”, miałam wrażenie, że siedzę za lustrem weneckim i przysłuchuję się sesjom terapeutycznym. Klientkami są kobiety – w różnym czasie, w różnym wieku, z różnych środowisk. Łączą je macierzyństwo lub jego pragnienie, niemożność jego spełnienia lub niechęć. Łączą je wyczekiwana bądź niespodziewana ciąża, poronienie, aborcja lub udany poród. Każda z nich doświadczyła tych różnych stanów, każda z nich ma sekrety. Każda sama podejmowała decyzję, co nastąpi dalej.
Forma intymnych monologów kobiet nie powinna zaskakiwać, bo autorka jest psychoterapeutką, więc ma ją dobrze oswojoną.
Temat podjęty w powieści też nie wydaje się niespodzianką – Hogeland pracowała nad nią, będąc w ciąży. Na końcu w podziękowaniach napisała: „Najdroższa Faye, dziękuję, że dotrzymywałaś mi towarzystwa, gdy pisałam tę książkę, wiercąc się o różnych porach, dając znać, że jesteś cała i zdrowa, i że poczekałaś, by urodzić się dopiero wtedy, gdy skończyłam pisać – ledwie!”.
Narratorka zapewne też nie przez zbieg okoliczności ma na imię Anna, jak Hogeland.
Dla mnie ważne są tu dwie rzeczy. Pierwsza, że to debiut, bardzo udany debiut literacki. Głównie ze względu na talent w budowaniu opowieści szkatułkowej. Zaczyna się od sióstr – Anny i Margot. Anna mieszka w Kalifornii, prowadzi na uniwersytecie zajęcia z pisania, niedawno wyszła za mąż, jest w 12. tygodniu ciąży. Jej starsza siostra Margot, lekarka, mieszka w Anchorage na Alasce, ma małego synka i właśnie poroniła w drugiej ciąży. Siostry nigdy się nie przyjaźniły, dzieliło je tyle, ile kilometrów odległości było między ich domami. Jednak Margot wydzwania do Anny i opowiada jej o przyjaciółce Elisabeth, też w ciąży z drugim dzieckiem. Hogeland niepostrzeżenie wprowadza nas w świat Elisabeth i jej doświadczeń. Potem wchodzimy w świat Corrie – dziewczyny, którą Anna spotyka w studiu jogi prenatalnej. Za historią Corrie kryje się los jej siostry i jej bliźniaczej ciąży, a także historia ich rodziców. W klinice, do której trafia Anna, poznajemy Marisol i jej skomplikowaną przeszłość: zdecydowała się oddać swoje jajeczka parze artystów, z którymi mieszkała. Mamy też opowieść o doświadczeniach macierzyńskich matki Anny i Margot. Wątki przeplatają się płynnie, ani przez chwilę nie gubię się w tych opowieściach, choć co bohaterka, to osobny los, inne miejsce akcji. Do tego przez cały czas autorka trzyma nas w intymnej sytuacji, ale nie czuje się zażenowania, skrępowania, raczej więź siostrzeństwa. Majstersztyk konstrukcyjny.
Druga ważna rzecz to czas, w którym powstała ta książka. Zauważyła to trafnie recenzentka „The New York Times”, Brenda Shaughnessy. „Pytanie, które nie pozwala teraz spać wielu kobietom, brzmi: czy nasz rząd [amerykański – przyp. MFS] odbierze lub podtrzyma nasze prawo do kontroli i wyboru naszego przeznaczenia reprodukcyjnego. Przez 50 lat prawo uznawało ciała kobiet za prywatne, a życie kobiet za nasze własne, a teraz prawo do decydowania o własnym losie jest zagrożone. Co jest w tym złego? Oto pytanie, jakie stawia ta debiutancka powieść” – zaczyna dziennikarka tekst o „Długiej odpowiedzi”. Książka Anny Hogeland ukazała się w Stanach Zjednoczonych latem zeszłego roku.
W Polsce prawa do samodzielnego podejmowania decyzji w sprawie prokreacji zostały nam dawno odebrane. Teraz kobiety będące w trudnych ciążach nie mogą spokojnie spać w nocy, bo lekarz może odmówić pomocy nawet wtedy, gdy ich życie będzie zagrożone. Inne nie pozwalają sobie nawet na marzenia o macierzyństwie, bo czują się zastraszone.
W takich okolicznościach powieść „Długa odpowiedź” – można by dodać, że to odpowiedź na pytania o trudności związane z zajściem w ciążę, z jej utrzymaniem, poronieniem, byciem zmuszoną do podjęcia decyzji o aborcji czy z samym macierzyństwem – staje się bardzo ważnym głosem również dla polskich czytelniczek.
Lektura książki Anny Hogeland to jak siedzenie w bezpiecznym kręgu kobiet bez uprawiania szamaństwa. A doświadczające ciało kobiece przestaje tu być tabu.
Na koniec przejmująco piękny fragment właśnie o ciele:
„Tamtego wieczoru pod prysznicem w wynajętym mieszkaniu w Crestline miałam nabrzmiałe, właściwe ssakom piersi. Lewa była nieco większa i wisiała niżej niż prawa, czego wcześniej nie zauważyłam. Uda miałam grube i miękkie, a brzuch już zdecydowanie zaczął wystawać idealnie gładkim, okrągłym wybrzuszeniem rozdzielony lekkim śladem kresy czarnej. Powoli myłam każdy fragment, poruszając dłońmi po skórze, nawet w zagłębieniach między palcami u stóp.
Nie wiem, czy to dlatego, że nigdy wcześniej nie byłam tak wyczulona na swoje ciężarne ciało, czy dlatego, że nigdy wcześniej nie czułam się od niego tak oddzielona, ale to pozwoliło mi spojrzeć na nie w zupełnie nowy sposób. Nagle i wyraźnie poczułam ogromną wdzięczność za wszystkie mikroskopijne przysługi, które wyświadczało mi od chwili, gdy zostałam poczęta, aż do teraz, przysługi przechodzące z pokolenia na pokolenie, komórkową mądrość, która niezauważalnie i nieustannie się poprawiała. Potem uświadomiłam sobie, że jestem tego częścią, a moja rola w naszej ewolucji jest taka sama jak rola każdego innego człowieka – lecz ta świadomość mojej znikomości w ewolucji była również w pewnym sensie pocieszeniem, bo gdybym miała umrzeć w tamtej chwili pod prysznicem, procesy zachodzące w moim ciele dalej zachodziłyby w miliardach innych ciał. Chodzi mi to, że postrzegałam swoje ciało nie tylko jak swoje ciało, ale bardziej jako pojedyncze ponowienie kobiecego ciała w ogóle. Więc gdybym nazywała moje ciało brzydkim i słabym, jak często mi się zdarzało, to jakbym nazywała wszystkie kobiece ciała brzydkimi i słabymi (…)”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.