Dola de Jong wydała „Strażniczkę domu” w 1954 roku w Holandii, choć wtedy już od 14 lat mieszkała w Nowym Jorku. Opisuje relację dwóch młodych kobiet, a w tej historii duże znaczenie ma odkrywanie swojej tożsamości, zarówno seksualnej, jak i narodowej oraz etnicznej, a także doświadczenie bycia kobietą na przełomie lat 30. i 40. XX wieku. Powieść została doskonale przetłumaczona z niderlandzkiego przez Jerzego Kocha.
W tym roku nie celebruję świąt. Postanowiłam skorzystać z tych kilku wolnych dni i zamiast potraw wigilijnych i bożonarodzeniowych smakować książki. Swoje menu przygotowywałam od kilku tygodni. I jak to bywa z przysmakami, których nie można się doczekać, z łakomstwa jedno danie spożyłam grzesznie już w adwencie. Nie żałuję, bo mogę się z Państwem podzielić przepisem na świąteczną czytelniczą przystawkę, której autorką jest Dola de Jong.
Strażniczka domu – bo tak brzmi polski tytuł – to piękna, wzruszająca, porywająca powieść o doświadczeniu bycia kobietą na przełomie lat 30. i 40. XX wieku, doświadczeniu wymykającym się patriarchalnym stereotypom. To książka o tożsamości zarówno seksualnej, jak i narodowej, etnicznej. I nie jest to opowieść wigilijna, uprzedzam, bo nie taki składnik wybrałam na przewodni w moim menu.
Do przeczytania powieści holendersko-amerykańskiej pisarki o żydowskich korzeniach Doli de Jong skusiło mnie nazwisko tłumacza na okładce. Śledzę uważnie pracę Jerzego Kocha i jestem jej fanką. Dla przypomnienia, to Koch przetłumaczył z niderlandzkiego dwie książki Marieke Lucasa Rijnevelda, za przekład powieści Niepokój przychodzi o zmierzchu – nagrodzonej w 2020 roku międzynarodowym Bookerem – został nominowany do Literackiej Nagrody Gdynia w 2022 roku, a w tym roku za drugą, Mój mały zwierzaku, zasłużenie ją otrzymał. O nagrodzonym przekładzie jury napisało: „Mój mały zwierzaku to książka wciągająca i przerażająca. (...) Dość powiedzieć, że mamy tu do czynienia ze wstrząsającym monologiem pedofila. Fraza, pełna cytatów z kultury popularnej, Biblii, literatury czy muzyki rockowej, jest tu odpowiednikiem samonapędzającego się mechanizmu chorego, perwersyjnego pożądania. Rijneveld wymyśla swojego bohatera w niderlandzkim, a Koch wymyśla go konsekwentnie w języku polskim, sprawiając, że wszystko wspaniale tu ze sobą gra. Ta translatologiczna robota zachwyca literackością i wciągającą, hipnotyczną wręcz atmosferą”.
Jerzy Koch, który jest m.in. profesorem nadzwyczajnym Uniwersytetu w Stellenbosch w RPA, tłumaczy też poezję z języka afrikaans, Wydawnictwo Literackie wydało w jego przekładzie tom wierszy południowoafrykańskiej poetki Antjie Krog, z kolei a5 – wybór utworów Breytena Breytenbacha. Sam Koch wydał też dwa tomy swoich wierszy napisanych w afrikaans.
Tak więc gdy ujrzałam nazwisko Kocha na okładce „Strażniczki domu”, wiedziałam, że musi to być kawałek dobrej literatury, do tego w najlepszym tłumaczeniu. Lubię liczby i statystyki, od razu sprawdziłam, ile pozycji z niderlandzkiej literatury pięknej wydano po polsku w ostatnich latach. Jak podaje „Ruch wydawniczy w liczbach” (coroczna publikacja Biblioteki Narodowej), w 2021 roku w kategorii literatura dla dorosłych ukazało się zaledwie 6 książek, z czego w kategorii literatura piękna – 2 (jedną z nich, jak się można domyślać, jest Niepokój przychodzi o zmierzchu), rok później – 10 tytułów z literatury dla dorosłych i tylko jeden z literatury pięknej (Mój mały zwierzaku). Jaki z tego wniosek? Jeśli polscy wydawcy spośród bogatej oferty decydują się na książkę oryginalnie napisaną po niderlandzku, musi to być rarytas i już. Tym razem to wydawnictwo ArtRage wyłowiło perłę.
Dola de Jong wydała „Strażniczkę domu” w 1954 roku w Holandii, choć od 14 lat mieszkała już w Nowym Jorku
Powieść, opisująca relację dwóch młodych kobiet od końca lat 30. XX wieku aż do inwazji Niemiec na Holandię w 1941 roku, najpierw została odrzucona przez wydawcę, który uznał ją za „bezwstydną” i „niepublikowalną”, dopiero pod wpływem i naciskiem amerykańskich autorytetów z branży redaktorskiej i pisarskiej zdecydowano się na jej publikację. W Stanach Zjednoczonych książka musiała czekać na wydanie do śmierci McCarthy’ego i jeszcze dłużej, bo do 1961 roku. Można dziś zgadywać, że przed wypuszczeniem na rynek „Strażniczki…” wydawców i redaktorów powstrzymywał raczej jej wydźwięk psychologiczno-społeczny – odkrywanie własnej tożsamości, wewnętrzne rozdarcie, próba zrozumienia siebie i swoich uczuć przez narratorkę Beę i jej głęboka analiza partnerki /niepartnerki – niż homoerotyczny, zwłaszcza że sceny erotyczne są tylko delikatnie nakreślane przez Jong (co zresztą ma też swoją ogromną siłę).
Rzecz dzieje się głównie w Amsterdamie. Bea, sekretarka w prywatnej firmie, prowadząca ustabilizowane życie, powściągliwa w charakterze, poukładana, spotyka młodszą o kilka lat, dwudziestoletnią Ericę u wspólnej znajomej. Erica oczarowuję ją od pierwszego wejrzenia. Krótko ostrzyżona początkująca dziennikarka jest nieprzewidywalna, pełna energii, jej nastroje zmieniają się nieoczekiwanie, gdy wpada na jakiś szalony pomysł, realizuje go, po czym szybko się nudzi i go porzuca. Jest odwrotnością Bei. Po miesiącu kobiety wspólnie wynajmują mieszkanie, nie są parą, tak wyszło, Erica pokłóciła się z matką, postanowiła się wyprowadzić z rodzinnego domu, Bea na to przystaje. Bea tak bardzo pragnie bliskości i obecności Eriki w swoim życiu, że godzi się na jej chaotyczny styl życia, na jej miłostki i fascynacje innymi kobietami, na jej znikanie z domu. Erica zakochuje się szybko i gwałtownie, raz w tancerce Dolly, raz w amerykańskiej rozwódce podróżującej po Europie – Judy, raz w niemieckiej muzyczce odwiedzającej Holandię wraz z orkiestrą już po wybuchu wojny. Gdy wojna wybucha, przybiera na sile ruch narodowy w Holandii, a Bea dowiaduje się, że Erica jest pół-Żydówką, po ojcu. Przerażona losem ukochanej, próbuje zorganizować jej ucieczkę do Stanów Zjednoczonych. Mama Eriki nie zamierza pomóc, sama popiera Hitlera. Erica angażuje się w ruch oporu. Bea, zrozpaczona, załamuje się niefrasobliwością przyjaciółki i narażaniem się na niebezpieczeństwo. Wojna mało ją obchodzi, obchodzi ją tylko los Eriki. Kończy się tak, jak musi się skończyć. Opowieść Bei to retrospekcja wydarzeń sprzed dekady. Tym bardziej przejmująca jest analiza ich relacji.
Wiele wątków z powieści można odnaleźć w biografii Doli de Jong
Oglądając zdjęcia z młodości pisarki, widzimy, że to ona nosiła krótką fryzurę, na chłopaka; ona zatrudniła się w gazecie; tańcząca Dolly to nawiązanie do lekcji baletu, które de Jong pobierała, jednak jak przyznała w wywiadzie po latach, jej konserwatywny ojciec uważał, że od baletu „już tylko jeden krok do prostytucji”; De Jong była Żydówką ze zasymilowanej rodziny, uciekła do Stanów w 1940 roku, jej ojciec i brat nie zdecydowali się na wyjazd, zginęli w Sobiborze.
Mamy szczęście móc czytać powieść de Jong po polsku. Autorka nowego angielskiego przekładu „Strażniczki…”, Kristen Gehrman, pisząc o pracy nad książką, zauważyła, że niderlandzki w powieści jest często przeplatany angielskimi frazami, słowami. Ubolewała, że angielskie fragmenty giną w jej tłumaczeniu. Za to niderlandzkie idiomy, powiedzenia wolała przekładać literalnie, zważywszy, że książkę de Jong pisała już po wojnie w Nowym Jorku, gdzie zaczęła też publikować po angielsku. Jerzy Koch w polskim przekładzie zachowuje angielskie wtręty, mamy więc przewagę w lekturze. No i buduje narrację bezbłędnie, bo ma niespotykany, jakiś szamański talent do wsłuchiwania się w niuanse głosu autorki. Natomiast recepcji książki na świecie w latach 50. i 60., a także odkryciu jej na nowo dziś i przybliżeniu samej pisarki polskim czytelniczkom i czytelnikom tłumacz poświęca także bardzo ciekawe posłowie.
Smacznego!
Dola de Jong, Strażniczka domu, przekład z niderlandzkiego Jerzy Koch, wydawnictwo ArtRage
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.