Trzeci sezon „Emily w Paryżu” ląduje na Netfliksie przed Gwiazdką. Maraton serialu umili przygotowania do Wigilii. Perypetie Amerykanki we Francji nie wymagają od nas skupienia – są niczym świąteczne przeboje, które puszczone w tle, nie odrywają nas od obowiązków, jednocześnie fundując solidną dawkę optymizmu.
Skrzydlata bluzka we wzór zebry, płaszcz z piórami w klimacie barbiecore, kraciasta marynarka narzucona na T-shirt w paski – w „Emily w Paryżu” wszystko zaczyna się i kończy na modzie. Za pracą w agencji marketingowej obsługującej luksusowe marki Emily Cooper poleciała z Chicago do Francji. Ekstrawaganckie stylizacje pozwalają twórcy serialu Darrenowi Starowi bezkarnie balansować na cienkiej granicy kampu i kiczu. Szalone looki, których nie miałyby odwagi powtórzyć, przyciągają przed ekrany widzki pragnące uciec na chwilę od szarzyzny. Pełne dramatyzmu stroje podkręcają emocje rządzące życiem bohaterów. Bez barwnej oprawy, która każdy kadr przemienia w pocztówkę z Paryża, otrzymalibyśmy wyrób serialopodobny. Telenowelę o naiwnej milenialce, która wikła się w romanse, miesza pracę z pasją, wciąż nie potrafi nauczyć się francuskiego. „Emily w Paryżu” broni się estetyczną perfekcją – czy to w scenie rewiowego występu Mindy, relaksu nad basenem z szampanem w dłoni, czy przyjęcia zorganizowanego w prowansalskiej willi. Wielokrotnie napisano już, że produkcja powiela stereotypy na temat Francji. Ale tak naprawdę „Emily w Paryżu” opowiada o przemianach obyczajowych w Ameryce, a wieża Eiffla daje wdzięczne tło do rozmów o sukcesie, seksie i zdradzie. Poza tym Nowy Jork zarezerwowały już dla siebie Carrie i spółka.
W trzecim sezonie Emily nadal tkwi w trójkącie miłosnym – londyńczyk Alfie (Lucien Laviscount) wyraża chęć zaangażowania się. Na dowód poważnego traktowania związku zostaje w Paryżu. W tym serialu wszyscy się znają, a Paryż liczy zaledwie kilku mieszkańców, więc oczywistym zabiegiem scenariuszowym okazuje się zetknięcie Alfiego z Gabrielem (Lucas Bravo), wielką miłością Emily. Alfie i Gabriel mają wspólnie rozkręcić restaurację przystojnego szefa kuchni. Gabriel wydaje się szczęśliwy z Camille (Camille Razat), a Emily z Alfiem. Ale widz i tak wie, co się święci.
Równie przewidywalny jest wątek zawodowy – Emily miota się między zobowiązaniem wobec dawnej szefowej Madeline (przerysowana Kate Walsh) a nową mentorką Sylvie (Philippine Leroy-Beaulieu). Dwie dorosłe kobiety jak maluchy w piaskownicy walczą o względy Emily, podkradają sobie klientów, próbują zakasować się na ubrania. W międzyczasie Madeline rodzi dziecko, które natychmiast trafia pod opiekę niani, a jedynym dowodem na to, że została mamą, jest scena odciągania mleka. Czyżby Star postanowił skrytykować niemal nieistniejący w Stanach urlop macierzyński czy podkreślić empowerment kobiet, które godzą karierę z wychowaniem dzieci? Wymowa pozostaje niejasna, jak wiele wątków w „Emily w Paryżu”. Bohaterowie schodzą się i rozchodzą, kłócą i godzą, płaczą i śmieją się, trochę bez ładu i składu. Śledzenie relacji międzyludzkich ma budzić emocje, ale przypomina raczej oglądanie teatru kukiełkowego, gdzie żaden z bohaterów nie ma duszy, a każdy wydaje się kierowany przez niewidzialnego demiurga. Wolnej woli w Emily i jej przyjaciołach brak. Prowadzi ich przeznaczenie czy fatum, a może po prostu mają być niczym gwiazdy z TikToka – zatrzymani w krótkim momencie, w którym fajnie wyglądają, powiedzą coś śmiesznego, zaśpiewają piosenkę. „Emily w Paryżu” to serial dla widzów i widzek z attention span wyuczonym na YouTubie. Co z tego, że poszczególne sceny niespecjalnie się ze sobą wiążą, każde trzy do pięciu minut zamykaja się w ramach dynamicznego teledysku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.