Remaki, rebooty, prequele, sequele i spin-offy zajmują coraz większą część kinowych i streamingowych repertuarów. Czy to znaczy, że kino się kończy? A może przeciwnie? Pytamy o to dr. hab. Marcina Napiórkowskiego i dr Paulinę Kwiatkowską z Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.
„Hollywood to miasto powtórek” – napisali Amanda Ann Klein i R. Barton Palmer na łamach „The Atlantic” w 2016 roku. Autorzy zwracali wtedy uwagę na rosnącą popularność remake’ów, rebootów i spin-offów znanych już historii. „Współczesne kino, szczególnie Hollywood, jest bardziej skupione na zarabianiu pieniędzy niż tworzeniu nowych opowieści i postaci” – pisali. W podobnym, pesymistycznym tonie wypowiadało się wielu innych krytyków, nierzadko nazywając erę remake’ów „początkiem końca kina”.
Od tego czasu do kin i na platformy streamingowe trafiły (mniej lub bardziej udane) remaki „Emmy”, „Narodzin gwiazdy”, „Tomb Raider”, „Aniołków Charliego”, „Króla Lwa” i wielu innych znanych nam filmów. W grudniu do tej listy dołączy „West Side Story”, tym razem w reżyserii Stevena Spielberga. Tylko w tym roku zapowiedziano również odświeżone wersje takich klasyków, jak „Bodyguard”, „Dirty Dancing” czy „Człowiek z blizną”, a także kontynuacje „Legalnej blondynki”, „Avatara”, „Hokus-pokus”. Serialowych adaptacji doczekają się m.in. „American Psycho”, „Wielki Gatsby” i „Utalentowany pan Ripley”.
Każda tego rodzaju zapowiedź wywołuje mieszane reakcje widzów. Jedni z niecierpliwością wyczekują efektów, inni sceptycznie podchodzą do prób opowiedzenia ich ulubionych historii na nowo. Co popularność remake’ów, rebootów i spin-offów mówi o kinie? A co mówi o nas? I czy naprawdę era remake’ów to zapowiedź końca kina? A może przeciwnie? Zapytałam o to ekspertów – dr. hab. Marcina Napiórkowskiego i dr Paulinę Kwiatkowską z Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.
Zagrajmy to jeszcze raz
Zanim skupimy się na samych filmach, moi rozmówcy proponują spojrzeć na kulturę z szerszej perspektywy. – To powrót do znanego już w antyku sposobu funkcjonowania kulturowych opowieści. Dobrym przykładem są tu np. mity starożytnej Grecji. Mitologia grecka to właśnie złożone uniwersum, w którym poszczególne opowieści przenikają się i przeplatają, a często nawet mają wiele wersji, niczym w nowoczesnych multiuniwersach. Ateńskie dzieci poznawały je, tak jak dziś obcujemy z produkcjami Disneya – poprzez rozproszoną chmurę znaków. Fragment mitu trojańskiego znały z wazy, inny – z opowieści matki, jeszcze inny z wystawianej na Dionizjach tragedii – tłumaczy dr hab. Napiórkowski.
– Film, podobnie jak inne dziedziny sztuki, zawsze opierał się na wtórnym przetwarzaniu znanych historii, postaw i postaci. Wystarczy spojrzeć na początki kina – wszystkie obrazy z tego okresu przedstawiały te same sytuacje, postacie i motywy. Bezustannie opowiadano to samo. Z perspektywy zauważymy, że całą historię filmu można czytać jako długą opowieść złożoną z powtórek, przetworzeń i cytatów. Kino zawsze lubiło się bawić i wchodzić w dialog ze sobą – dodaje dr Paulina Kwiatkowska.
Oboje jednak przyznają, że skala zwrotu ku przetwarzaniu znanych motywów i historii jest szczególnie widoczna w ostatnich kilku dekadach, a moment ten nie jest przypadkowy. – Źródeł tego zjawiska należy szukać w postmodernizmie, czyli nurcie kulturowym, który wskazywał na wyczerpanie potencjału twórczego, zachęcając tym samym do dowartościowania gestu powtórzenia, przetworzenia i sięgania po to, co już było. Postmoderniści przekonywali, że czas się pogodzić z tym, iż nie wymyślimy już nic nowego, ale możemy docenić to, co już udało nam się osiągnąć – tłumaczy dr Kwiatkowska. – W ten sposób w latach 90. pojawiło się nowe pokolenie filmowców i filmowczyń, którzy przenieśli recykling historii na nowy poziom. Najlepszym przykładem jest tu Quentin Tarantino, którego filmy stanowią zbiór znanych motywów i obrazów opowiadanych ciągle na nowo.
Drugą, bardziej pragmatyczną przyczyną zwrotu ku znanym historiom jest dążenie do maksymalizacji zysku przemysłu filmowego. W końcu skoro dany tytuł odniósł sukces, być może przy niewielkiej modyfikacji uda się go powtórzyć, a kto wie, może nawet zmultiplikować. – Przyczyną jest również zmiana dominującego modelu obiegu kultury. Chodzi o zwiększenie roli franczyz kulturowych, takich jak „Gwiezdne wojny” czy „Kraina lodu”. W ich ramach poruszamy się w znanym uniwersum – czy coraz częściej: multiuniwersum – które przekracza granice kina – wyjaśnia dr hab. Marcin Napiórkowski. Więc „Gwiezdne wojny” to już nie tylko filmy, lecz także wiele gadżetów i doświadczeń – od wydarzeń dla fanów przez gry komputerowe aż po ręczniki z Darthem Vaderem.
Retromania, czyli powrót do przeszłości
Przez ludzi związanych z kinem era remake’ów może być postrzegana jako odpowiedź na poczucie kulturowego kryzysu twórczego czy formę maksymalizacji zysków. A jak wygląda to z perspektywy widzów i widzek? Dlaczego tak bardzo lubimy wracać do znanych nam historii? Zdaniem dr Kwiatkowskiej ważną rolę odgrywa tu retromania: – Kino wie o naszej słabości do nostalgii. Lubimy sentymentalne podróże w czasie, szczególnie do okresu dzieciństwa. „Chcę robić takie filmy, jakie kochałem, będąc dzieckiem”, powtarzał wielokrotnie Spielberg. To ważny punkt odniesienia, który daje nam oparcie, wprawia w dobry nastrój, budzi pozytywne skojarzenia. Znane historie zapewniają nam poczucie komfortu i bezpieczeństwa.
Ulubiony film z dzieciństwa to namiastka czasów beztroski. Nic więc dziwnego, że lubimy do nich wracać. Remaki pozwalają nam na nowo przeżyć znane opowieści, jednak bez naruszania wyjątkowości oryginału. Dzięki nim ukochane przez starsze pokolenia historie mogą zostać opowiedziane na nowo, odnosząc się do współczesnej wrażliwości, kodów kulturowych i możliwości technologicznych. Era remake’ów ma również wymiar wspólnotowy.
– Wokół wielkich franczyz tworzą się wielkie społeczności. Dzięki nim możemy głęboko wniknąć w ukochany świat – tłumaczy dr hab. Marcin Napiórkowski. Kino to w końcu medium wspólnotowe. Być może dlatego im bardziej wspólne przeżywanie filmów w kinach ustępuje indywidualnym domowym seansom, tym większe wydaje się zapotrzebowanie na tego typu produkcje. Te same historie opowiadane na nowo mogą się stać przestrzenią spotkań osób w różnym wieku, o różnym zapleczu kulturowym czy pochodzeniu.
Nie bez znaczenia wydaje się również interaktywny aspekt współczesnego kina: – Widzowie i widzki chcą być partnerami i partnerkami dla twórców, mieć poczucie wpływu i współuczestnictwa w procesie filmowym. Dlatego chętnie oglądają historie z recyklingu i dzielą się swoimi opiniami na ich temat. Oceniają, czy próba opowiedzenia na nowo danej historii powiodła się, czy też nie – zauważa dr Kwiatkowska.
– Coraz ważniejszą częścią kina staje się także fikcja fanowska, kanon ulega stopniowemu rozmyciu – dodaje dr hab. Napiórkowski.
Koniec kina? Niekoniecznie
Na przestrzeni przeszło stuletniej historii kina jego śmierć zwiastowano przynajmniej kilka razy – po drugiej wojnie światowej, wraz z upowszechnieniem się telewizji, kaset wideo, a później internetu i portali streamingowych. Mimo to, kino wydaje się pozostawać niewzruszone na te przedwczesne pożegnania, a kolejnym pokoleniom twórców i twórczyń wciąż udaje się zaskoczyć nawet największych sceptyków filmu. Kolejne nurty, zjawiska i motywy pojawiają się i znikają, ustępując następnym. Niewykluczone, że podobnie będzie z erą remake’ów: – Łatwo przyszło, to być może łatwo sobie pójdzie – kwituje dr hab. Napiórkowski.
Z kolei dr Kwiatkowska przyznaje, że nie martwi się o przyszłość kina. – Jeżeli przyjmiemy, że odtwarzanie, przetwarzanie i powtarzanie jest stałym elementem procesu twórczego, to możemy również odwrócić to twierdzenie i powiedzieć, że integralną częścią procesu powtarzania, jest wytwarzanie, stwarzanie czegoś nowego – mówi, zwracając uwagę, że obok kolejnych rebootów, remake’ów i spin-offów, do kin i na platformy streamingowe trafia również wiele oryginalnych produkcji. – Wystarczy spojrzeć na repertuary festiwali filmowych lub nawet zajrzeć głębiej w stale rozszerzające się biblioteki portali streamingowych, by zobaczyć, jak wiele kino ma nam (wciąż) do zaoferowania.
Dr hab. Marcin Napiórkowski – semiotyk kultury, doktor habilitowany kulturoznawstwa, wykładowca w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną. Autor książek Mitologia współczesna (2013), Władza wyobraźni (2014), Powstanie umarłych (2016) i Kod kapitalizmu (2019). Publikuje regularnie w „Tygodniku Powszechnym”. Pisał również m.in. dla „Więzi”, „Znaku” i „Gazety Wyborczej”.
Dr Paulina Kwiatkowska – historyczka i teoretyczka filmu; adiunktka w Zakładzie Filmu i Kultury Wizualnej Instytutu Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, autorka książki „Somatografia. Ciało w obrazie filmowym”, zajmuje się teorią obrazu filmowego, historią kina, antropologią kultury wizualnej oraz historią kultury polskiej XX wieku i historią kultury francuskiej
O tym, że historia kołem się toczy dowiecie się więcej z listopadowego wydania "Vogue Polska", którego tematem przewodnim jest vintage. Do kupienia w salonach prasowych i na Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.