Ormaie, czyli najbardziej paryska z francuskich marek perfum tworzonych w duchu naturalności
Ona – doświadczona „noska” z imponującym stażem pracy w najbardziej luksusowych perfumeryjnych brandach, związana m.in. z Guerlain i Niną Ricci. On – ekspert ds. komunikacji i marketingu Givenchy i Louis Vuitton. Zgrany duet matka i syn, pod szyldem autorskiej marki Ormaie, dostępnej w neoperfumerii Galilu, redefiniuje istotę paryskości i wnosi do świata perfum nową jakość.
Praca z kimś bliskim z rodziny to przywilej i ułatwienie czy raczej wyzwanie i brak taryfy ulgowej?
Baptiste Bouygues: Praca z kimś, kto jest tak ekstremalnie utalentowany jak moja mama, jest czystą przyjemnością! Mama pracowała jako dyrektorka kreacji w najbardziej luksusowych perfumiarskich markach, m.in. dla Guerlain, dlatego kiedy zdecydowałem się założyć własny brand, nie miałem cienia wątpliwości, że powinniśmy zrobić to razem. Dodatkową wartością jest fakt, że będąc rodziną, mamy niemal tę samą pamięć olfaktoryczną, a to sprawia, że rozumiemy się bez słów. Kiedy tworzyłem zapach Yvonne, poświęcony mojej babci, czy inspirowany postacią ojca Le Passant, wystarczyło rzucić hasło i mama natychmiast wiedziała, co mam na myśli. Chodzi nie tylko o skojarzenia, lecz także o artystyczną wizję tego, jak te kompozycje powinny wyglądać. Muszę przyznać, że akurat te dwie pozycje wywołały w nas prawdziwą lawinę emocji.
Ale nie od zawsze było wiadomo, że stworzycie duet w pracy.
Marie-Lise Jonak: Kiedy Baptiste był dzieckiem, przez pięć lat mieszkaliśmy w Tajlandii, co pozwoliło nam dobrze poznać klimat i zapachową aurę zupełnie inne od tej późniejszej, paryskiej. Poza tym syn jako dziecko był szczególnie ciekawy nowych zapachów. Kiedy pracowałam dla francuskich domów mody jako kreatorka perfum, sama prawie ich nie nosiłam, może z wyjątkiem zapachu, nad którym akurat wówczas pracowałam. Pamiętam za to, że on zawsze był żywo zainteresowany tym, co robię i wszystkimi nowościami kosmetycznymi, które pojawiały się u nas w domu. Kiedy dorastał, świadomie pomagałam mu rozwijać węch, ucząc skojarzeń i nazywania określonych zapachowych wrażeń. To jak nauka kolorów – kiedy znasz podstawowe, uczysz się rozpoznawać niuanse. Nigdy jednak nie pomyślałabym, że będziemy razem pracować. Szczerze mówiąc, początkowo byłam temu przeciwna.
Spotykacie się codziennie?
M.-L.: Nie, ale każdego dnia zamieniamy kilka zdań związanych z zapachem. Nie chodzi o perfumy, ale raczej o wszystko wokół: atmosferę, odczucia, skojarzenia, które składają się na „album rodzinny”, do którego później sięgamy, pracując nad perfumami. Jest bardzo różnorodny, bo jesteśmy bardzo różni pod względem temperamentów i kreatywności, ale dobrze się uzupełniamy.
Czy połączenie waszych energii – męskiej i kobiecej – ma odzwierciedlenie w zapachach, które tworzycie?
B.B.: Zdecydowanie! Powiedziałbym, że są one dla siebie doskonałym dopełnieniem. To ciekawe, bo choć nasze zapachy tworzone są jako genderless, są wśród nich te preferowane przez kobiety i te, po które częściej sięgają mężczyźni. Bardzo lubię w nich zarówno te delikatne, łagodne, miękkie aspekty, które można, choć wcale nie trzeba, przypisać energii kobiecej, jak i te silne, zdecydowane, rysowane grubszą kreską. Razem układają się w spójną całość.
M.-L.: Ja widzę to inaczej: powiedziałabym, że najsilniejszą energią Ormaie jest energia kreacji.
Kto ma ostatnie zdanie w opowiadanej przez was historii?
B.B.: Dbamy o to, by każdy etap pracy, włącznie z wytwarzanymi ręcznie z drzewa wiązowego nakrętkami czy projektowanymi odrębnie dla każdego flakonu etykietami ze zróżnicowaną czcionką, był dopracowany do maksimum. Ja bywam gotowy wcześniej, ale mama jako ekstremalnie wymagająca partnerka nigdy nie chadza na skróty. Zdarza się więc, że nowe perfumy pojawiają się na rynku pół roku później, niż planowaliśmy, ale za to w takim kształcie, który w pełni satysfakcjonuje nas oboje. Do tego stopnia, że nie zmienilibyśmy w nich absolutnie nic.
M-L.: To prawda. Dobrym przykładem jest nasze ostatnie dzieło, którego nazwa nawiązuje do daty moich urodzin, czyli 18-12. Wykonaliśmy aż 78 prób uzyskania optymalnego odcienia niebieskości dla wykończenia nakrętki tego flakonu, a sam zapach przeszedł ponad 200 prób, zanim osiągnął satysfakcjonujący mnie kształt.
Ulubiona, wyjątkowa woń, która mógłaby stać się początkiem dobrej historii, to…
B.B.: Wspomnienie wakacji w La Grande-Motte. To niezbyt szykowna, ale bardzo popularna w latach 90. wakacyjna destynacja, którą dziś szczególnie upodobali sobie hipsterzy. Jeździłem tam z całą rodziną, podobnie jak wielu moich rówieśników. Pamiętam zapach rozpalonego słońcem betonu i chlorowanej wody w basenie – to może nie są najbardziej wysublimowane wonie, ale wyjątkowe pod tym względem, że tworzą moje dziecięce wspomnienia. Bardzo lubię też to, jak pachnie ziemia po deszczu, czyli akord petrichor, a także… zapach karczocha, który do złudzenia przypomina mi różę.
M.-L.: Dla mnie to na pewno woń heliotropu. Ma bardzo charakterystyczny, niepodobny do żadnego innego zapach i szalenie trudno go dostać, ale moja kwiaciarka co sezon odkłada dla mnie sześć sztuk, które trzymam w wazonie i podziwiam za każdym razem, gdy je mijam. To mój absolutnie ulubiony zapach na świecie. Kocham też piżmo, ale ze względu na politykę Ormaie, zgodnie z którą wykorzystujemy jedynie naturalne ekstrakty, nie znajdziesz go w żadnej naszej kompozycji.
Sporo kwiatowych nut jest w zapachu Tableau Parisien, o którym mówicie, że jest najbardziej francuski, ale stworzony w sposób, w jaki nie powinno się robić perfum…
M.-L.: (śmiech) Rzeczywiście, Tableau Parisien powstał z dedykacją dla dziewczyny Baptiste’a, z którą dziś już się nie spotyka. Mimo to jest dla nas bardzo wyjątkowy. Kiedy byłam młoda, używałam perfum, które były wtedy nowością, m.in. Shalimar czy Mitsouko, a później sama tworzyłam zapachy dla Guerlain [Marie-Lise stworzyła razem z Maurice’em Roucelem kompozycje L’Instant czy Insolence – przyp. red.]. Kiedy dziś sięgam po Tableau Parisien, zalewa mnie fala nostalgii i mimowolnie wracam pamięcią do tych młodzieńczych fascynacji. Czuję, że jest na wskroś paryski i ma pewną nutę retro, choć nie był to mój świadomy zamiar.
Kiedy jesteście najbardziej twórczy?
B.B.: Lubię stan śnienia na jawie, czyli moment, kiedy umysł nie jest zajęty niczym konkretnym i może pozwolić sobie na kreatywność. To moment największej pomysłowości, kiedy opuszczają mnie wszystkie wątpliwości i niepewność, który porównałbym do tego uczucia, kiedy rano przestępuję próg ogrodu i biorę pierwszy głęboki oddech. Taka świeżość spojrzenia pozwala mi tworzyć całkowicie nowe rzeczy.
M.-L.: Nasze zapachy to zapis pewnych emocji z intencją wywołania uczuć w innych. Czasem to coś przyjemnego, innym razem tęsknota czy trudna emocja, ale zawsze coś, co głęboko porusza. Najbardziej pobudzające są dla mnie podróże. Chłonę wyjątkowość odwiedzanych miejsc: atmosferę, kolory, smaki i wszystko inne, co później mogę przełożyć na język zapachu. W Japonii zachwycały mnie rytuały kąpielowe, w trakcie których Japończycy, na co dzień oszczędni w sięganiu po zapach, pozwalali sobie na nieco więcej. W Stanach – charakterystyczne zielone nuty i znacznie silniejsza projekcja zapachów. W zapachu 28° z neroli i jaśminem udało się nam odtworzyć wspomnienie przyjemnego chłodu, wytchnienia po upalnym dniu na południu Francji i mijany co dzień targ kwiatowy w Tajlandii.
Brzmi przekonująco, ale ten zapach wcale nie jest oczywisty.
M.-L.: Żaden zapach Ormaie taki nie jest! Celowo nie mamy działu marketingu. Tworzenie zapachu trwa od sześciu miesięcy do nawet trzech lat. Bywa, że w trakcie pracy reflektujemy się, że jednak chcemy pójść w całkiem inną stronę, niż sobie założyliśmy, i czas pracy jeszcze się wydłuża.
B.B.: Nie chcemy tworzyć rzeczy podobnych do tych, które już są, ale całkiem nowe, dając upust naszej pomysłowości i realizując wizje twórcze powstające z potrzeby serca, a nie marketingowych obliczeń. Tableau Parisien czy Toï Toï Toï w wersji ekstraktu, która już niedługo wzbogaci kolekcję Ormaie, są absolutnym ewenementem, to unikaty na rynku perfum. Pierwszy z nich potrzebował roku, by stać się bestsellerem, drugi będzie dla naszych fanów sporym zaskoczeniem. Nie chodzimy na skróty, nie uznajemy kompromisów, tworzymy z silnej wewnętrznej potrzeby i przekonania, że nic innego nie cieszy nas tak bardzo.
Za to wciąż pozostajecie wierni idei tworzenia perfum bez użycia syntetyków.
B.B.: Zdecydowaliśmy się tworzyć zapachy naturalne, bo uważamy, że są znacznie bardziej szykowne. To tak jak z tkaninami – można nosić ubrania z dobrej gatunkowo bawełny, ale ta nigdy nie dorówna kaszmirowi. A naturalne składniki potrafią być naprawdę wybitne. Te, po które sięgamy, są najznakomitszymi, jakie istnieją. Byliśmy i jesteśmy jedyna marką haute perfumerie, która tworzy wyłącznie w oparciu o naturalne ingrediencje.
M.-L.: Naszym znakiem rozpoznawczym jest poetyckość, a ta jest przeciwieństwem krzykliwości czy nawet brutalizmu. Naturalne składniki bardzo jej sprzyjają, mimo że są ekstremalnie trudne w łączeniu i wymagały od nas opracowania specjalnej metodologii pracy. Mam doświadczenie w pracy z syntetykami i mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że chociaż organiczne substancje są szalenie wymagające, pozwalają tworzyć prawdziwie magiczne połączenia.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.